Wszystko stoi na głowie - wywiad z Andrzejem Plutą, drugim trenerem Anwilu Włocławek

- Byłem zwolennikiem by Polacy grali, ale teraz nie jestem, bo za dużo wykorzystują przepisy, a za mało inwestują w siebie - wywiad z Andrzejem Plutą, asystentem Miliji Bogicevicia w Anwilu Włocławek.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Rozmawiamy w zupełnie innych okolicznościach, niż kilka tygodni temu - Anwil Włocławek, po przyjściu trenera Miliji Bogicevicia, nie przegrał jeszcze żadnego meczu, choć sezon zaczął od bilansu 1-4…

Andrzej Pluta: Rzeczywiście, okoliczności nie da się ukryć weselsze. Początek sezonu nam nie wyszedł i myślę, że po pierwszej, drugiej porażce zawodnicy się zablokowali mentalnie i stąd przegrali kolejne spotkania. Nowy trener już sam w sobie wprowadził ładunek nowej energii, a następnie pozmieniał kilka detali. Wprowadził nowe ustawienia, nowe zagrywki, przesunął pozycje kilku graczom, zmienił rotację. Po prostu zauważył gdzie zespół ma rezerwy i gdzie potrzeba zmian i jak pokazują ostatnie wyniki, sześć meczów wygranych z rzędu, miał rację.

Łatwiej współpracuje się z trenerem Miliją Bogiceviciem niż z trenerem Dainiusem Adomaitisem?

- Nie można tak powiedzieć. Mi współpracowało się dobrze z trenerem Adomaitisem, i dobrze współpracuje się z trenerem Bogiceviciem. Z pierwszym znaliśmy się z parkietu, z drugim poznaliśmy się, gdy grałem w Anwilu, a on był asystentem. Obaj są na początku swojej drogi szkoleniowej, a moją rolą jest przede wszystkim pomagać. Oczywiście, atmosfera treningów znacznie się różni, bo inaczej trenuje się, gdy przychodzą zwycięstwa, ale nie powiem nigdy, że za trenera Adomaitisa drużyna trenowała źle.

Co zmieniło się na przestrzeni roku, że tuż po zakończeniu kariery nie zdecydował się pan na pracę szkoleniową we Włocławku, a minionego lata już tak?

- Wcześniej byłem bardzo zmęczony. Moja kariera była bardzo intensywna, bardzo profesjonalna, po praktycznie każdym sezonie przez dziesięć lat jeździłem na kadrę. Chciałem się temu poświęcić i wszystko podporządkowywałem pod karierę. Kiedy jednak już powiedziałem sobie "dość", to uznałem, że muszę odpocząć. Tym samym otworzyłem szkółkę dla dzieci na Śląsku, bardzo tego chciałem, i powiem szczerze, że nawet gdy jestem teraz we Włocławku, nadal chodzi nam, mi i żonie, ta szkółka po głowie.

Co zatem stało się, że nie pracuje pan dalej z młodzieżą na Śląsku?

- Przede wszystkim źle trafiliśmy z momentem. Bardzo jest mi przykro z tego powodu, że na Śląsku nie ma ekstraklasy już jedenasty rok z rzędu. Ten region to taka koszykarska pustynia, została tylko piłka nożna. A mimo to po roku udało nam się wyselekcjonować, w zaledwie 20-tysięcznym Radzionkowie, grupę 37 dzieciaków w wieku 6-11 lat, którzy z niecierpliwością czekali na każdy trening. Myśleliśmy nawet, żeby rocznik 2000 zgłosić w tym roku do rozgrywek, ale niestety tak jak sportowo wszystko nam wyszło, tak finansowo niestety nie.

Rozumiem, że starał się pan o jakiś finansowy mecenat?

- Oczywiście. Na przykład chodziłem do burmistrza, który ciągle zmieniał zdanie na temat ewentualnego dofinansowania. Nie wiem czy się czegoś bali tam, ale traktowali mnie nie jak człowieka stamtąd, ale jak kogoś nowego. Fakt, nie było mnie na Śląsku jedenaście lat, ale nie sądziłem, że to może być problem. Szukałem oczywiście również innych sponsorów. Przygotowaliśmy profesjonalną prezentację na temat fundacji, mojej kariery, planów i zaczęliśmy jeździć po sponsorach. Nierzadko jednak nie dopuszczano nas czy to do prezesa, czy do jakiegoś kierownika. Czasami obiecywali, że oddzwonią… Mieliśmy ciekawe plany, w tym roku chcieliśmy zatrudnić dwóch instruktorów koszykówki. Niestety, wychodzi na to, że żeby funkcjonować, trzeba mieć sponsora prywatnego.

Trudno było panu podjąć decyzję o powrocie do Włocławka?

- Bardzo, bo już zdążyliśmy się ponownie zaadaptować w nowym otoczeniu, dzieci zaczęły chodzić do nowej szkoły. Dla nich to w ogóle był zdecydowanie większy problem, bo wcześniej chodzili do szkoły tylko we Włocławku. Przyznam jednak, że zaczynało mi brakować seniorskiej koszykówki. Szkolenie młodzieży jest piękną rzeczą, bo progres widać właściwie z miesiąca na miesiąc, ale brakowało mi atmosfery meczów na poziomie, brakowało mi ekstraklasy, tego, że tydzień w tydzień mam mecz, który jest świętem całej rodziny. Wracając na Śląsk, miałem w pamięci ten region z lat 90-tych. Nie przypuszczałem, że teraz tam nic nie ma - sama 1. i 2. liga…

Zaadaptował się pan już w nowej roli w Anwilu Włocławek?

- Przyznam się, że tciężko mi się przyzwyczaić do roli asystenta. Cześć ludzi przychodzi do mnie i mówi "Andrzej, jaki ty jesteś nieszczęśliwy, gdy tak stoisz przy ławce, jaki smutny". A ja mówię, że muszę się przyzwyczaić (śmiech).

Jaka jest różnica w oglądaniu koszykówki z perspektywy trenera?

- Różnica jest taka, że kiedyś to ja słuchałem jak mi zwracają uwagę, a teraz ja coś tłumaczę po kilka razy, widzę, że znowu robią źle, więc mam ochotę wejść na parkiet i sam to zagrać (śmiech). Albo cały czas nie mogę zrozumieć jak ktoś nie trafia rzutów wolnych (śmiech). A tak na poważnie - np. jako zawodnik musiałem znać taktykę dwójki. Teraz jako trener muszę umieć patrzeć na każdą pozycję.

Nigdy nie miał pan chęci wrócić do czynnej koszykówki?

- Świadomie podjąłem decyzję i choć czasami myślałem sobie, jak patrzyłem na ligę i mecze, że jeszcze mógłbym pograć, to jednak jestem człowiekiem konsekwentnym i jak już coś powiedziałem, to tak musi być. Poza tym jest jeszcze druga strona medalu - mogło by być gorzej i co wtedy? Nie chciałbym by mówiono, że rozmieniłem się na drobne czy coś w tym stylu. Trzeba dziękować Bogu za co się ma i znać umiar. Za to ludzie chyba też mnie szanują.

Z racji pozycji z pewnością poświęca pan dużo uwagi Łukaszowi Sewerynowi czy Tony’emu Weedenowi. Może jakiś konkurs strzelców za trzy?

- Na razie nie dostałem takiej propozycji, może jeszcze nie są pewni? Ja jestem otwarty, ale może lepiej niech skupią się na swoich rzeczach (śmiech). Pamiętam, że kiedyś trafiłem 66 trójek pod rząd i to na zmęczeniu. Rzutów wolnych z kolei 238 z rzędu… Ale ja naprawdę mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że zapracowałem na to i w swojej karierze nie spotkałem nikogo, kto pracowałby podobnie mocno do mnie. Nawet nie w 60 procentach.

Dzisiaj młodzi zawodnicy mają inną mentalność?

- Jest inaczej. Nie sztuką trenować jest wtedy jak jest trener. Sztuką jest trenować jak jest pusto na hali, bo wtedy odbywa się największą walkę - walkę ze samym sobą. Ja zawsze mówiłem, że trenować trzeba na tyle mocno, by na meczu, nawet jak nie wychodzi, nigdy nie mieć pretensji do siebie. Bo słabszy dzień może przyjść zawsze, ale jak trenujesz na ponad 100 procent, to forma prędzej czy później przyjdzie.

A jak pan skomentuje podejście do koszykówki Dardana Berishy, który długo zwlekał z podpisaniem kontraktu i obecnie gra w Kosowie…

Dardan jest taki, że idzie swoją drogą. Na kadrze na przykład mówiłem mu np. by zrobił jakieś ćwiczenie szybciej, a on mi robi wolniej trzy razy z rzędu. To jak ja mam się czuć? Jakbym był pierwszym trenerem, wygoniłbym go do szatni, bo przecież nie będę mu zwracał uwagi czwarty raz. Powiedziałem mu wtedy: czy ty myślisz, że jesteś ode mnie mądrzejszy bo jesteś graczem, a ja tylko asystentem? Grasz tak, jak trenujesz. Na meczu koszykówka odda ci tyle, ile ty jej dasz na treningach. Dardan niestety idzie swoją drogą, dodatkowo prowadzi się niezbyt profesjonalnie, co tylko mu szkodzi, bo mógłby pracować zdecydowanie lepiej. Jak ja byłem zawodnikiem to ktokolwiek by nie prowadził treningu, zawsze starałem się danemu trenerowi czy asystentowi pomagać. Nigdy nie podważałem czyjegoś autorytetu, bo to zawsze wpływa destrukcyjnie na całość.

Myśli pan, że to obraz całej generacji?

- Ostatnio pytałem o treningi Michała Michalaka. Powiedziano mi, że trenuje całkiem mocno, ale gdy zapytałem czy robi coś poza treningami, to niestety nie otrzymałem odpowiedzi. Jak ja byłem młody i chciałem dodatkowo ćwiczyć rzut, to sam rzucałem, zbierałem, wychodziłem na obwód i znowu rzucałem. Dzisiaj? Trenerzy są na każde zawołanie młodych graczy. Będą za nich zbierać i im podawać. Problem w tym, że młodzi z tego nie korzystają.

Pytanie więc czy da się to zmienić?

- Ja byłem zwolennikiem by Polacy grali, ale teraz nie jestem, bo za dużo wykorzystują przepisy, a za mało inwestują w siebie. Ja jak byłem 20-letnim zawodnikiem i zaczynałem grać w ekstraklasie, to trener miał dwóch Amerykanów i trzech Europejczyków i nie musiał grać Polakami. A mimo to mieliśmy tylu graczy na tym samym poziomie, że jak reprezentacja jechała do Hiszpanii na EuroBasket, to dziesięciu wybitnych zawodników zostało w domu. Dzisiaj to wszystko stoi na głowie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×