Terminarz Anwil Włocławek ułożono w taki sposób, że w listopadzie i grudniu drużyna musiała rozegrać trzy mecze tylko z zespołami z Trójmiasta. Kolejno z mistrzem kraju Asseco Prokomem Gdynia, wicemistrzem Treflem Sopot oraz beniaminkiem Startem Gdynia.
Ostatni pojedynek miał swój dodatkowy smaczek. Dotychczas bowiem kto wygrywał w lidze z Asseco Prokomem i Treflem, ten przegrywał właśnie z ekipą Davida Dedka - dokładnie w takich okolicznościach punkty z beniaminkiem gubili już koszykarze AZS Koszalin i Energi Czarnych Słupsk. Anwil jako pierwszy w rozgrywkach przełamał tę swoistą "klątwę".
- Wiedzieliśmy, że gdynianie postawią trudne warunki, byliśmy przygotowani na to, bo przecież graliśmy z nimi ostatnio dwa razy w Pucharze Polski. Zagrali bardzo agresywnie i z wielkim zaangażowaniem. Ustalili tym samym pewien standard, ustalili zasady i my się do nich dostosowaliśmy - tłumaczy Milija Bogicević, trener Anwilu Włocławek.
Serbski szkoleniowiec nie przegrał jeszcze meczu, odkąd został trenerem "Rottweilerów", a stało się tak dzięki kilku korektom, których dokonał w taktyce zespołu. Między innymi nakazał wszystkim swoim zawodnikom walczyć o zbiórki i grać bardzo uważnie na tablicach, co obecnie skutkuje aż 6,3 zbiórki na mecz Marcusa Ginyarda, 3,8 Krzysztofa Szubargi czy 2,5 Michała Sokołowskiego.
W niedzielę Anwil wygrał ten element 41:33. - Wygraliśmy zbiórki i to był klucz do tego zwycięstwa. Nie tak dawno graliśmy ze Startem w meczu pucharowym i wtedy zebraliśmy o 16 piłek mniej od nich. Dzisiaj nic takiego nie miało miejsce, a dodatkowo bardzo dobrze zagraliśmy przeciwko Robertowi - dodaje Bogicević, mając na myśli Roberta Rothbarta.
Izraelski środkowy Startu doskonale wie jak robić użytek ze swoich 217 centymetrów. W dwóch meczach pucharowych przeciwko Anwilowi uzyskał razem 38 punktów i 25 zbiórek. W niedzielę zdobył co prawda 16 oczek, ale tylko sześć po zmianie stron i dodatkowo zebrał tylko cztery piłki.