Mikołaj Rogoziński: Zwycięstwo ma wielu ojców, a porażka zwykle jest sierotą. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?
Jarosław Zawadka: Oczywiście, że lepiej jak się wygrywa, a nie przegrywa. Wiem o co pan pyta, ale muszę powiedzieć, że w tym przypadku chyba nie mogę narzekać. Odebrałem sporo telefonów dodających otuchy, takich mocno wspierających. Na pewno nie zostałem z tym sam, aczkolwiek jest mi teraz ciężko. Muszę wrócić do siebie, ochłonąć. Od ostatniego meczu z AZS Big Plus Politechnika Poznań minęło już kilka dni, a mnie nadal to wszystko gdzieś trzyma…
Okazało się, ze rywale to nie tylko świetni Adam Metelski i Paweł Hybiak. Ogromna pracę przeciwko Franz/Astorii Bydgoszcz wykonali tzw. gracze drugiego planu.
- My znamy się nie od dzisiaj. Wiedzieliśmy bardzo dobrze, że AZS to nie tylko ta dwójka. Poznaniacy to zespół o olbrzymim charakterze. Grają szybko, z sercem. Tak jak i nam czasem ucieka im gdzieś w tym wszystkim może głowa, co nie zmienia faktu, że pokazali klasę.
W I lidze chyba nie ma trenera, który nie chciałby mieć w składzie zawodnika takiego jak Adam Metelski na pozycji numer pięć. Pan chyba nie jest wyjątkiem?
- Nie jestem wyjątkiem. Rzeczywiście, zagrał bardzo dobrze w serii z nami, zresztą tak jak w sezonie zasadniczym. To co zrobił w meczu numer trzy (28 pkt, 15 zb, 4 bl – przyp. red) wywarło na mnie duże wrażenie. Takich koszykarzy jak Adam nie ma wielu w I lidze. Każdy trener chciałby mieć kogoś takiego w swoim zespole.
Czego zabrakło do wygranej z Politechniką?
- Zadecydowało kilka czynników, trudno dziś wyrokować co miało największy wpływ. Oprócz wspomnianej przewagi na centrze – bo u nas nominalnie na środku często gra Dorian Szyttenholm mierzący 193 cm – na pewno zadecydowały urazy w naszej ekipie. Przez cały sezon nie mieliśmy z nimi większych problemów. I nagle przyszły, w najmniej spodziewanym momencie. Kontuzje Pawła Lewandowskiego, Mateusza Bierwagena, a potem także Wojtka Frasia czy Pawła Robaka, na pewno wybiły nas z rytmu. Tym bardziej, że nie możemy się w Astorii pochwalić szerokim, równym składem. Kiedy wypadali nam kolejni kluczowi zawodnicy, było niesamowicie trudno o wygraną z tak zmotywowaną drużyną jak Polibuda.
W trzecim spotkaniu serii, pierwszym rozgrywanym w Poznaniu, w
składzie gospodarzy nie było zawieszonego za przewinienia techniczne Pawła Hybiaka. Tymczasem Franz/Astoria przegrała to spotkanie. To chyba właśnie wtedy wymknęła się wam szansa na utrzymanie się w I lidze?
- Moim zdaniem nie, więcej złego wyrządził mecz numer dwa w Bydgoszczy. Przypomnę, że na silnych środkach przeciwbólowych po kontuzji żeber odniesionej dzień wcześniej grał nasz najlepszy obrońca, czyli Paweł Lewandowski. Widziałem jak bardzo później uskrzydliła AZS ta wygrana. Z kolei my zaczęliśmy grać od tego momentu bardziej pod presją. Na zasadzie oni mogą, a my musimy. No i koniec końców nie udźwignęliśmy ciężaru.
Jak to właściwie jest, czy rację mają ci, którzy twierdzą, że zespół czasami nie był przez pana dobrze prowadzony taktycznie, czy też inni mówiący, że z tak niskim budżetem – nawet mimo spadku - w przekroju całego sezonu drużyna i tak spisywała się świetnie?
- Budżet to budżet, zawodnicy i trenerzy nie mają wielkiego wpływu na pieniądze. Budżet nie wychodzi na parkiet i nie gra. Muszę powiedzieć, że nasz budżet w ogóle nie oddawał całego zaangażowania w grę i waleczności chłopaków. Tabela po rundzie zasadniczej była na tyle spłaszczona, że tak naprawdę wiele klubów mogło zamienić się z nami miejscami. Wygrywaliśmy, nawet z drużynami dysponującymi dwukrotnie wyższymi pieniędzmi. Nie chcę oceniać samego siebie, ale czuję, że robiłem co tylko było w mojej mocy, aby uratować I ligę w Bydgoszczy. Tak samo jak zawodnicy.
Jeśli pojawi się propozycja, aby w kolejnym sezonie to pan po raz kolejny prowadził drużynę Franz/Astorii , czuje się pan na siłach, by znaleźć gdzieś jeszcze potencjał w tym zespole?
- Ja cały czas widzę ten potencjał. W tym roku mimo wszystko nastąpił progres z naszej strony. Gra była dużo, dużo lepsza niż końcowy wynik. A gdzie widzę potencjał? Na przykład w Pawle Lewandowskim. Wchodzi w najlepszy wiek dla koszykarza. Zbiera doświadczenie. A przy tym wszyscy wiemy, ile energii zostawia na boisku. Duże rezerwy widzę też jeszcze np. w Sebastianie Laydychu. Pyta pan wprost, więc odpowiem. Jeśli dostanę szansę od działaczy, to podejmę się tego zadania.
Co chciałby pan przekazać bydgoskim kibicom, którzy do samego końca wierzyli w powodzenie utrzymania w I lidze i licznie towarzyszyli drużynie w obcych halach?
- Że bardzo im wszystkim dziękuję za wsparcie, jakie zawsze mieliśmy z ich strony. Za to, że wierzyli i są z nami. Są, nawet po tym smutnym spadku. Podziękowania należą się wszystkim tym, którzy poświęcali całe godziny, dnie, czas prywatny, abyśmy mogli grać w jak najlepszych warunkach. O nich z reguły nie mówi się głośno, ale bez nich nie byłoby tego wszystkiego co jest. Chylę czoła, podziwiam ich, włożyli w to wszystko wiele pracy. Mam duży żal o to, że zawiedliśmy. Bardzo to przeżywam.