Marcin Jeż: Zielonogórska ekipa w przerwie letniej w meczach sparingowych łącznie odniosła siedem zwycięstw i poniosła pięć porażek. Jakby pan ocenił okres przygotowawczy w drużynie Zastalu?
Grzegorz Taberski: Był to dla nas bardzo ciężki okres. Wiadomo jak co roku, że przed sezonem należy naładować baterie, aby później starczyło sił na czas trwania całych rozgrywek. Niestety w trakcie okresu przygotowań nie obyło się też bez kontuzji. Sławek Olszewski złapał uraz, i ta kontuzja wykluczyła go z gry na początku sezonu. Kiedy "Oszi" wróci do gry, będziemy rywalizowali już w pełnym składzie i mam nadzieję, że w komplecie będziemy grali już do końca sezonu.
Co w przyszłym sezonie może być atutem zielonogórskiego zespołu?
- W przerwie letniej skład zespołu został w połowie wymieniony. Z jednej strony mamy kilku doświadczonych graczy, z drugiej są młodzi zawodnicy. Właśnie ta młodość powinna być naszym atutem. Młodzieżowcy pokazują, że są bardzo ambitni. Na pewno ci gracze, a jest ich wielu w zespole, powinni decydować o sile drużyny.
Pytanie teraz skieruję w odwrotną stronę. Zastal ma jakieś słabe punkty, które trzeba wyeliminować?
- Na pewno minusem jest to, że ciągle musimy się zgrywać. Dobra gra wymaga zrozumienia pomiędzy zawodnikami, dlatego też uważam, że trzeba wyeliminować chwilowe braki w zgraniu.
Po ubiegłym roku zmagań z funkcją pierwszego szkoleniowca Zastalu pożegnał się Tadeusz Aleksandrowicz. Stanowisko po tym trenerze objął Tomasz Herkt. Czym się różni warsztat obu szkoleniowców?
- Filozofia trenera Herkta jest trochę inna od trenera Aleksandrowicza. Miejmy nadzieję, że nieco odmieniona koncepcja i styl prowadzenia zespołu pomogą nam w osiągnięciu sukcesu.
Celem Zastalu w dwuletniej perspektywie jest awans do ekstraklasy. Co pan sądzi o tym planie zielonogórskiego klubu?
- Myślę, że jest to ciekawy projekt. Włodarze klubu tak założyli i mam nadzieję, że te dwa lata wystarczą nam do zrealizowania celu, jakim jest awans do ekstraklasy.
Zastal w minionym sezonie pod względem kadrowym był chyba najsilniejszym zespołem w pierwszej lidze. Trener Aleksandrowicz do swojej dyspozycji w każdym meczu miał dwunastu zawodników, z czego połowa to byli gracze z doświadczeniem w ekstraklasie. Pan czuł się tak jakby w cieniu tych czołowych koszykarzy teamu?
- Na pewno mogłem tak się czuć. Dostawałem mniej minut od czołowych graczy zespołu, stąd też nie mogłem dużo wnieść do drużyny. Liderzy zespołu, a trzon mieliśmy bardzo szeroki, grali częściej, gdyż oni mieli poprowadzić nasz team do awansu. Z tego powodu w zielonogórskiej ekipie byłem nieco na dalszej pozycji od pozostałych, bardziej doświadczonych graczy. Tak więc można powiedzieć, że przez zeszły sezon przeszedłem trochę z boku.
Zielonogórski zespół był murowanym kandydatem do awansu, i wydawało się, że zbliżające się rozgrywki spędzi w ekstraklasie. Pan w zeszłym sezonie brał pod uwagę taką ewentualność, że w razie awansu mogłoby zabraknąć dla pana miejsca w ekstraklasowym Zastalu?
- Nie liczyłem się z takim scenariuszem. W drużynie Zastalu gram od początku swojej kariery, i chciałem, abyśmy awansowali do ekstraklasy. Liczyłem również na to, że w razie awansu zostanę w zespole i wspomogę zielonogórską drużynę w najwyższej klasie rozgrywkowej.
W ubiegłym sezonie od trenera Tadeusza Aleksandrowicza nie dostawał pan zbyt wielu okazji do gry (średnio 12,7 minut na mecz). Obecnie wielkimi krokami zbliża się nowy sezon, dlatego też na pewno liczy pan na to, że w nim częściej będzie pojawiał się pan na parkiecie?
- Oczywiście, teraz mam nadzieję, że będę dostawał więcej minut do gry. W minionym sezonie mieliśmy jasno postawiony cel. Aby go zrealizować, do Zastalu sprowadzono wielu zawodników z dobrą marką i ja niestety dość często musiałem siedzieć na ławce. Obecnie zbliża się nowy sezon, i moje oczekiwania są takie, że trochę w nim się nagram.
Wspomniał pan, że od początku swojej kariery reprezentuje pan barwy Zastalu. Czy kiedyś był taki moment, że był pan blisko odejścia z ekipy z Winnego Grodu?
- Uważam, że nie było takiej potrzeby, aby odchodzić z Zastalu. We wcześniejszych latach łączyłem koszykówkę ze studiami w Zielonej Górze, więc nawet nie myślałem o grze w jakimś innym klubie. Muszę powiedzieć, że czasami zdarzało się tak, że dostałem jakąś ofertę. Ale jak na razie jestem w Zielonej Górze i nie zanosi się na to, abym w najbliższym czasie ją opuścił.
Oprócz gry w koszykówkę, zajmuje pan się komputerami. Ponoć w tej branży pracuje pan zawodowo. Jak pan godzi sport z pracą?
- Powiem, że to jest bardzo ciężka sprawa. Praca zawodowa pochłania dużo mojego czasu. Przez to nie mogę w stu procentach poświęcać się koszykówce. Na nudę nie mogę narzekać.