Michał Fałkowski: To zmęczenie nie pozwoliło wam odrobić wszystkich strat do Anwilu Włocławek i ostatecznie przechylić szali na waszą korzyść, gdy po twoim rzucie na tablicy wyników pojawił się rezultat tylko 47:44 dla Anwilu?
Przemysław Zamojski: Ciężko powiedzieć. To był na pewno długi pościg, trwał prawie trzy kwarty. Staraliśmy się odrobić te 18 oczek przewagi, które Anwil wypracował sobie w pierwszej połowie i w pewnym momencie doszliśmy nawet na te wspomniane trzy oczka. Niestety, kosztowało nas to wiele sił, musieliśmy się spieszyć i rzeczywiście tak mogło być, że zmęczenie dało znać o sobie. Szkoda, że nie złamaliśmy ich, bo ten mecz mógł się potoczyć wówczas zupełnie inaczej. Niestety, to Anwil odpowiedział kilkoma udanymi zagraniami.
Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.
Akcję później ponownie miałeś okazję przymierzyć celnie zza łuku, ale nie trafiłeś...
- To był straszny airball (śmiech). No cóż, poczułem się bardzo pewnie po tej wcześniejszej trójce, ale jak już wypuściłem piłkę z rąk, to wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Jakoś mi się ułożyła dziwnie w dłoniach.
[b]
Zbliżyliście się na trzy oczka dwukrotnie, ale nie byliście w stanie zadać decydującego ciosu. Z własnej winy czy dlatego, że Anwil był w stanie wrócić do niezłej defensywy?[/b]
- Myślę, że zabrakło nam troszeczkę doświadczenia. Przez chwilę różnica oscylowała bowiem wokół trzech-siedmiu punktów, a to w koszykówce żadna przewaga. Czasami wystarczą dwie akcje i już tej przewagi nie ma. Niestety w czwartej były chyba z trzy-cztery akcje pod rząd, w których popełniliśmy trzy-cztery straty i to nas dobiło. Anwil punktował, a my oddawaliśmy im piłkę.
Ogółem popełniliście aż 21 strat w całym meczu...
- Na pewno Anwil bardzo dobrze bronił, ale jest w tym również sporo naszej winy.
No i kompletnie przespaliście pierwszą kwartę...
- Anwil zaczął ten mecz bardzo intensywnie, a my nie odpowiedzieliśmy tym samym. Graliśmy bardzo chaotycznie, brakowało nam dokładności. Taki drobiazg jak na przykład kąt podania. Niby nic istotnego, ale jeśli nie podasz dobrze w tempo, to nie będzie łatwych punków. Niestety nie dzieliliśmy się dobrze piłką, nie biegaliśmy do kontr. Graliśmy całkowicie jak nie my.
Po zwycięstwie w meczu numer dwa na pewno mieliście nadzieję na zakończenie rywalizacji we Włocławku w czterech meczach. Tymczasem na początku wyglądaliście tak, jakbyście przestraszyli się tej szansy, która się przed wami otworzyła.
- Czy ja wiem? Wyszliśmy na ten mecz, jak na każde inne spotkanie. W sobotę na pewno postaramy się uniknąć błędów, które popełniliśmy dzisiaj. Na pewno przeanalizujemy sobie nagranie wideo i postaramy się wyciągnąć wnioski. Zresztą, nie tylko w kwestii pierwszej kwarty. W następnym meczu musimy zagrać po prostu lepiej, szukać swoich szans na obwodzie, szukać Rasida Mahalbasicia, który wykonuje kawał dobrej roboty pod koszem, być bardziej aktywni.
Ciężko będzie wam pozbierać się po tej porażce? Stoicie pod ścianą...
- I tym samym nie mamy już nic do stracenia. Jeśli przegramy w sobotę, będzie to oznaczało definitywny koniec dla nas w tym sezonie.
To nie paraliżuje?
- Nie, dlaczego? Nie mamy nic do stracenia, w myślę, że pokazaliśmy już wszystkim, że potrafimy walczyć z każdym. Na pewno w sobotę będziemy walczyć, na pewno będziemy szarpać.
Możecie być pierwszym zespołem Asseco Prokomu, który nie zdobędzie tytułu. To też nie paraliżuje?
- Nie mamy super składu, mamy za sobą rok zawirowań i problemów. Wszystko się rozwaliło, lecz to, co możemy jeszcze zrobić, czyli grać w koszykówkę, to jeszcze robimy. Chcemy pokazać charakter, chcemy pokazać serce, a czy nam się uda i wrócimy do Gdyni? Zobaczymy.
Ten spokojny ton głosu to rezygnacja czy zmęczenie?
- Na pewno nie rezygnacja. Wierzę w moich kolegów, wierzę w siebie. Nie błyszczę w tej serii, jako zespół również nie gramy stabilnie, ale może w sobotę i dla mnie, i dla reszty otworzy się szansa na dobry mecz?