Michał Fałkowski: Medalem z AZS Koszalin udowodnił pan niedowiarkom, którzy twierdzili, że pana dobre występy w Treflu Sopot były wyłącznie zasługą pozostałych koszykarzy, iż nie jest to prawda?
Łukasz Wiśniewski: Tak można powiedzieć i... czuję się z tym bardzo dobrze (śmiech). Po bardzo ciężkim sezonie, w którym było wiele wzlotów i upadków, a same upadki były bardzo długie, udało nam się napisać piękną historię koszalińskiej koszykówki, czego zwieńczeniem były brązowe medale.
Mówi pan bardzo spokojnym głosem. Emocje już opadły?
- Opadły, choć jak obudziłem się np. jeszcze dwa dni po zdobyciu medalu, to na mojej twarzy nadal pojawił się wielki uśmiech (śmiech).
Mocno świętowaliście największy sukces w historii AZS Koszalin?
- (chwila milczenia) Tak... Spotkaliśmy się w lokalu z władzami klubu, rodzinami, dołączyli do nas kibice. Później imprezowaliśmy jeszcze sami. Było przyjemnie.
Czy prawdziwą informacją jest to, że punktem krytycznym w tym sezonie była porażka ze Startem Gdynia w dolnej fazie szóstek? Przegraliście wówczas różnicą prawie 30 punktów, a po tym meczu podobno mieliście jakieś spotkanie z władzami klubu?
- Takich rozmów było kilka. Akurat fakt, że przegraliśmy ze Startem tak wysoko, nie miał większego znaczenia. Gorsze było to, że przegraliśmy wówczas po raz kolejny i zamiast piąć się w górę, to dołowaliśmy. I zresztą, po Starcie przegraliśmy również z Polpharmą. Przyznam jednak, że w tamtym okresie mieliśmy bardzo dużo rozmów i rzeczywiście, w końcu to poskutkowało. Nasza gra nie wyglądała jakoś wybitnie, ale jednak z każdym meczem pięliśmy się w górę i budowaliśmy mentalność zwycięzców.
Taki trochę "amerykański sen"?
- Cóż, przeszliśmy wiele w tym sezonie. Początek mieliśmy bardzo dobry, zadomowiliśmy się w czołówce, ale później nie wytrzymaliśmy presji i dopadł nas kryzys, który trwał bardzo długo. Myślę, że kluczowe dla losów sezonu okazało się wstawienie zarządu za nami. Twierdzę, że jeśli ma się takie poparcie z góry, jakie my mieliśmy, to wówczas gra się zdecydowanie łatwiej. Głowa jest odciążona i, wiem, że to banalne, ale poza trenowaniem nie zostaje naprawdę nic innego.
W jaki sposób zarząd was wsparł?
- Często jest tak, że gdy drużyna przegrywa, to na zarządzie wywierana jest presja przez sponsorów, dodatkowo niecierpliwą się kibice i wówczas stosuje się różne techniki... nazwijmy to, motywacyjne.
Nakładanie kar?
- Chociażby. Zarząd AZS wykazał się jednak cierpliwością, zrozumieniem i wiarą w ten zespół. Nie było gwałtownych ruchów, a pełne wsparcie dla drużyny, którą przecież ten zarząd zbudował.
W którym momencie poczuł pan, że ten brązowy medal jest już wasz i nic tego nie może zmienić?
- Jestem zdania, że w play-off wygrywa się meczami wyjazdowymi. Wygrana w obcej hali liczy się trochę jakby podwójnie. Po meczu we Włocławku byliśmy tylko o jeden mecz od sukcesu, w sumie jednocześnie też aż o jeden mecz, ale jednak mieliśmy w głowach to, że kolejne starcie będzie u nas w hali. Dodatkowo, byliśmy bardzo zmotywowani i nie chcieliśmy wracać do Włocławka.
[b]
Igor Milicić dziękował wam za piękne zwieńczenie kariery?[/b]
- Dziękował, dziękował, jego marzenie się spełniło. Chciał zdobyć medal z Koszalinem, przecież grał tutaj już kolejny sezon i bardzo cieszę się, że mu pomogliśmy w tym. A tak naprawdę, również on bardzo wydatnie pomógł nam osiągnąć ten brąz, bo w drugim meczu rywalizacji zagrał świetnie. W trudnym momencie pociągnął zespół i rzucił dla nas ostatnie punkty w meczu. Lepszego zakończenia kariery nie mógł sobie wymarzyć.
Po meczu było jakieś specjalne pożegnanie?
- Nie, bo wbrew pozorom koniec kariery to nie jest w 100 procentach pozytywna chwila. Przecież przestaje się robić coś, co robiło się kilkanaście lat. Z drugiej strony, każdy koniec jest początkiem czegoś nowego i Igor ma tego świadomość.
Brązowy medal wisi na honorowym miejscu, misja została wykonana. Jakie plany na wakacje?
- Teraz udam się na krótki odpoczynek, który jest mi bardzo potrzebny. A potem mam pewne cele co do trenowania, choć... nie chcę ich zdradzać na razie.
Jeśli powiedział pan już pół zdania, wypadałoby się dokończyć (śmiech).
- Powiem tylko tyle, że będę trenował w wakacje dość intensywnie, chcąc wykorzystać umiejętności jednego z polskich czołowych zawodników. Nie podam jednak nazwiska, a typowanie, kto to jest, to jak szukanie igły w stogu siana (śmiech). No i oczywiście dostałem wstępne powołanie do reprezentacji i bardzo bym chciał znaleźć się w tym węższym gronie.
A AZS Koszalin? Negocjacje z klubem w sprawie przedłużenia umowy?
- Na chwilę obecną mogę powiedzieć tylko tyle, że z AZS nie wiąże mnie już żaden kontrakt.
A jeśli oferta przedłużenia umowy się pojawi, będzie pan rozpatrywał ją priorytetowo?
- Powiem tak. Kilka ofert już się pojawiło i wszystkie są dla mnie na równi. Będę bacznie przyglądał się wszystkim, a więc również i temu, jakie kroki poczyni zarząd AZS. Na nic nie chcę się zamykać, a zagram dla tego zespołu, który przedstawi mi najlepszą i najbardziej konkretną ofertę.