Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VIII

37,1 - to nie aktualna temperatura powierza na Hawajach, a średnia punktów na mecz, jaką Michael Jordan wypracował w sezonie 1986/87, sięgając po swój pierwszy w karierze tytuł króla strzelców NBA.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Wyczyn "Jego Powietrzności" był nieprawdopodobny. Ostatni raz wyższy rezultat zanotował Wilt "Szczudło" Chamberlain w rozgrywkach 1962/63, ale to dla koszykówki czasy niemal prehistoryczne. Wyobraźcie sobie Lionela Messiego lub Cristiano Ronaldo, strzelającego dla swojej drużyny hat-tricka w każdym spotkaniu. Mniej więcej taką wartość prezentowało osiągnięcie "MJ'a".

1 listopada 1986 roku publiczność zgromadzona w nowojorskiej Madison Square Garden po raz kolejny była świadkiem tego jak "latający" Michael Jordan i jego Byki odprawiają z kwitkiem miejscowych Knicks, tym razem 108:103. "Air" podczas całego spotkania przesiedział na ławce rezerwowych zaledwie siedem minut, a zdobyte przez niego 50 "oczek" zwiastowało koniec problemów ze stopą i wspaniałą kampanię w jego wykonaniu. - Początek miałem trochę nerwowy, ale obiecałem trenerowi, że wygramy ten mecz - mówi Michael, który zaczął spotkanie z fatalną skutecznością 3/12 z gry. Później jednak "Jego Powietrzność" złapał właściwy rytm, a końcowe pięć minut i siedemnaście sekund było prawdziwym "one man show", podczas którego rzucił 15 punktów. - Mike był niewiarygodny - skomentował występ urodzonego na Brooklynie koszykarza nowy trener Byków - Doug Collins. - To niesamowity zawodnik.

Inauguracja sezonu zasadniczego była dopiero zapowiedzią tego, co ze strony "Jego Powietrzności" czekało fanów basketu już wkrótce. Pomiędzy 28 listopada a 12 grudnia 1986 roku Mike zanotował dziewięć spotkań z rzędu, w których zdobywał 40 lub więcej punktów. Smutne w tym wszystkim było jedynie to, że "MJ" wyglądał niczym samotny wojownik na polu bitwy, gdyż Byki w tamtym okresie poniosły aż sześć porażek. 3 grudnia w przegranym przez Bulls 99:94 pojedynku z Utah Jazz "Air" przy skuteczności 17/33 z gry rzucił 45 "oczek", co stanowiło 47,9 proc. dorobku całego zespołu. Jordan na parkiecie dwoił się i troił. Dzięki jego zaangażowaniu podopieczni Douga Collinsa na niespełna cztery minuty przed końcową syreną prowadzili 86:85. Chwilę wcześniej Michael zaliczył 3 przechwyty pod rząd oraz zdobył 6 kolejnych punktów. To jednak nie wystarczyło do odniesienia zwycięstwa. - Dałem trenerowi sygnał, żeby poprosił o przerwę na żądanie, ponieważ byłem już bardzo zmęczony - wspomina Jordan. - Miałem nadzieję na złapanie trzeciego lub nawet czwartego oddechu. Próbowałem. Moje pragnienie wygranej było naprawdę ogromne, ale poprzednia noc, podczas której musieliśmy grać dogrywkę, dała się nam wszystkim we znaki. W rozgrywkach 1986/87 Michael Jordan miał jeszcze wiele występów, po których jego rywale zastanawiali się czy na pewno mierzyli się z człowiekiem. 27 grudnia 1986 roku "MJ" wyszedł na parkiet Chicago Stadium z niemal czterdziestostopniową gorączką i ustrzelił 44 "oczka", czym znacznie przyczynił się do triumfu Bulls nad Indianą Pacers 105:93. - Zawsze gram lepiej, kiedy jestem chory - tłumaczy. - Wtedy moja koncentracja jest na znacznie wyższym poziomie, ponieważ wiem, że muszę przeciwstawić się dolegliwościom. - To, że zdobywam tak wiele punktów sprawia, że czuję się trochę zakłopotany. Ważny jest przecież wysiłek całej drużyny - mówił "Air" po serii spektakularnych notowań w sezonie 1986/87. "Jego Powietrzność" z wysokiego pułapu nie schodził również w styczniu. 47 punktów przeciwko Detroit Pistons czy 53 "oczka" w spotkaniu z Portland Trail Blazers są popisami, które wspomina się do dziś. Pamiętna jest w szczególności akcja "MJ'a" w starciu ze Świetlistymi Smugami, kiedy to rzucający obrońca Bulls ograł czterech zawodników drużyny przeciwnej, po czym z łatwością umieścił piłkę w koszu. Cały pojedynek zakończył tymczasem ze skutecznością 20/34 z gry oraz 13/16 z linii rzutów wolnych. - Po prostu czułem każdy rzut. Koszykówka jest grą, w której ogromną rolę odgrywa instynkt - opowiada Mike. - Nie było momentu zawahania czy jakichkolwiek rozważań. To naprawdę czuje się w sobie. Całkiem możliwe, że piłka czysto wpadłaby do kosza nawet gdybym spróbował rzutu z połowy boiska.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
W lutym 1987 roku w deszczowym Seattle odbył się tradycyjny Weekend Gwiazd. Michael Jordan został oczywiście wybrany do pierwszej piątki Konferencji Wschodniej na All-Star Game, ale wystąpił również w konkursie wsadów, w którym dwa lata wcześniej zajął drugie miejsce. "MJ" zapowiedział, że jeśli uda mu się zwyciężyć, to nagrodą w wysokości 12,5 tysiąca dolarów podzieli się z kolegami z drużyny. - Oni bardzo ciężko pracowali przez tę część sezonu, a cały splendor zbieram ja. Robię to, ponieważ byli dla mnie bardzo wyrozumiali. Zachowywali się jak najlepsi przyjaciele - tłumaczył swoją decyzję "Air". Jak zapowiedział, tak zrobił. Michael głównie dzięki wykonaniu podniebnego wsadu zwanego "kissing the rim" triumfował w Slam Dunk Contest 1987, a główną nagrodę rozdysponował wśród kumpli z Chicago Bulls. - To był najlepszy wsad, jaki w życiu widziałem - ocenia Terence Stansbury, ówczesny zawodnik Seattle Supersonics. - Nie sądziłem, że jestem w stanie osiągnąć taki pułap. Mogłem pocałować obręcz - wspomina "MJ".
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×