Mateusz Zborowski: Ostatnio w mediach głośniej nie o Jarosławie Zyskowskim, ale pana synu. Co tymczasem porabia legenda polskich parkietów?
Jarosław Zyskowski: Na scenę wkracza nowa generacja, więc naturalnym jest, że robi się głośno o młodzieży. Co do mojej osoby to pracuje nad pewnym projektem nie związanym ze sportem.
Czy karierę syna przeżywa pan podwójnie? Ma pan doświadczenie zarówno zawodnicze jak i trenerskie, co oznacza, że syn jest pod baczną obserwacją ojca?
- Oczywiście bardzo mocno śledzę postępy i grę syna, ale interesują mnie również losy zawodników, czy zawodniczek, z którymi kiedyś pracowałem.
A jak pan oceni EuroBasket w wykonaniu naszej kadry?
- Przed mistrzostwami byliśmy bardzo mocni, a tymczasem po zastanawiamy się czy jesteśmy aż tak słabi? Wypowiedź Boruca po wygranej z San Marino idealnie tutaj pasuje: "Nie jesteśmy słabą drużyną, ale musimy wreszcie zrozumieć, że nie jesteśmy również tuzami futbolu. Na tym głównie polega nasz problem".
Pan jako człowiek z doświadczeniem trenerskim widzi pewnie rzeczy, których przeciętny kibic nie dostrzeże. Co nie zafunkcjonowało albo czego zabrakło?
- Nie przesadzajmy z tym doświadczeniem, ale faktem jest, że oglądanie meczu okiem kibica, analityka czy trenera to zupełnie różne wizje. Wygląda na to, że Bauermann miał za małe rozeznanie w możliwościach polskich zawodników. Prowadzenie pierwszego spotkania imprezy, a prowadzenie ostatniego to dwa zupełnie różne rodzaje zawodów. Trener zdecydowanie inaczej podzielił minuty gry pomiędzy poszczególnych graczy na czym skorzystali Ignerski i Zamojski. Przestaliśmy bazować na atakach pozycyjnych, granych z dużą konsekwencją, kończonych dograniem na low post do Gortata lub Maćka Lampe. Taka gra krępowała chłopaków, a i pomeczowe wypowiedzi Kokoshkova czy Zidka świadczą, że była też bardzo czytelna dla rywali. W ostatnim meczu zmianie uległ styl i tempo gry, stała się ona dużo szybsza z kontrami, dużo większą ilością pick'n'rolli i swobodą w sposobie ich rozwiązywania na czym skorzystali Kelati i Koszarek, który przypomniał sobie stare dobre czasy z warszawskiej Polonii kiedy pickami granymi z Hillem gnębili całą ligę. Pick'n'rolle grane ze Stevem Nashem kończone wsadami to przecież znak rozpoznawczy Gortata. Bauermann osobowość zachodu przyzwyczajona do samodyscypliny i codziennej bezpardonowej walki o swoje myślał, że wystarczy zadbać o podniesienie pewności siebie naszych zawodników i problem motywacyjny rozwiązany, ale nie wziął poprawki na fakt, że ma do czynienia z innym typem usposobienia, gdzie peerelowski slogan "czy się stoi czy się leży ..." w dalszym ciągu gdzieś w podświadomości pobrzmiewa. Nas do pracy trzeba często mobilizować za pomocą przysłowiowego kija. W reprezentacji tego chyba zabrakło. No i na koniec motyw przywództwa w stadzie, może wzorem Jose Mourinho, gdzie trener powinien powiedzieć to ja jestem "Special One" i zająć pozycję numer jeden, bo walka o pozycje 2,3,4 nie jest już tak wyniszczająca i istotna dla grupy, a i hasło "dwa samce alfa" nie istnieje prawda... Putin?
Widzi Pan swiatelko w tunelu dla tej kadry pod wodza Bauermanna?
- Światełkiem w tunelu dla tej kadry jest potencjał ludzki, jaki posiadamy w zawodnikach. Bauermann, Phil Jackson czy Kowalski nic by nie zrobili bez klasowych graczy. Oczywiście jest to niezwykle ważna decyzja, ale o wiele bardziej istotne dla losów naszej dyscypliny będzie to jak zadbamy o rozwój następnych pokoleń o szturm na pozycje w kadrze dzisiaj jeszcze zajęte.
Skończmy już z feralnym EuroBasketem. Nie ciągnie pana do powrotu na ławkę trenerską?
- Zrobiło się mało miejsca na tej ławce. Trenerka to praca sezonowa, coś w stylu zbierania truskawek. Kiedyś masowo wyjeżdżaliśmy do pracy za granicę, a dzisiaj do polskiej ligi masowo zjeżdżają obcokrajowcy zatrudniani w najlepszych klubach tym samym Polakom pozostają mniej urodzajne plantacje (śmiech).
Jak pan oceni poziom rozgrywek w Polsce odkąd skończył pan karierę? Co się zmienia na lepsze, a co na gorsze, bo wydaje się chyba, że więcej można znaleźć minusów w szczególności jeśli mówimy o poziomie polskiej ligi...
- Zmianom uległy przede wszystkim przepisy. Linia rzutów za 3 punkty jest dalej, w ataku zespoły mają dziś 24 sekundy zamiast 30 jak to było kiedyś w dodatku z każdym sezonem przepisy ograniczają kontakt fizyczny. Nie można blokować dwoma rękoma, gra ma być szybka, widowiskowa, techniczna przez co miła dla oka. To uprościło taktykę, a atletyzm i technika zawodników są na coraz wyższym poziomie. Odnośnie polskiej ligi to kryzys i problemy finansowe na pewno odbijają się na klasie sprowadzanych zawodników i poziomie ligi .
Ma pan jakieś przemyślenia odnośnie tego co powinno się zmienić żeby koszykówka znów ruszyła z miejsca?
- Najważniejsza kwestia to szkolenie. Sprowadzamy dobrych trenerów zza granicy to wykorzystujmy ich umiejętności i niech szkolą oni polskich zawodników, a nie ogrywają zagranicznych którzy po sezonie emigrują do innych lig. Co my z tego mamy? Pustą klubową kasę na koniec sezonu. Może nie od razu, ale za 2-3 lata na pewno przyniesie to efekt, bo potencjał w młodych jest duży. Może restrykcje administracyjne i 3 polaków na boisku? Może podpisywanie obcokrajowców, ale za jakąś określoną wysoką kwotę minimalną spowoduje to, że jak już kogoś sprowadzimy, to takiej klasy żeby młodzi mogli się czegoś nauczyć. Kolejnym dobrym ruchem jest wykorzystanie wiedzy i doświadczenia byłych zawodników chociażby Wójcika, Pluty, Tomczyka czy Zielińskiego. Za moich czasów zmarnowano doświadczenie, wiedzę, potencjał oraz wizerunek najlepszych typu Zelig czy Binkowski. Kolejna ważna kwestia to podpisanie umowy na transmisje z Polsatem. ta stacja wie jak opakować i sprzedać produkt, a z koszykówką poradzi sobie świetnie.
Wielki basket wraca do Wrocławia. Śląsk znów powalczy w TBL a WKK awansowało na zaplecze Ekstraklasy, to chyba cieszy, że Wrocław znów stanie się centrum zainteresowań świata koszykarskiego?
- Jest dobrze, a może być jeszcze lepiej. WKK musi awansować do Ekstraklasy. Przecież dawna rywalizacja Śląska i Gwardii dała dla Wrocławia finał ligi, a dla polskiej reprezentacji zawodników, których przed chwilą wymieniłem, a oprócz tego jeszcze Kościuka, Parzeńskiego, Krysiewicza, Kołodziejczaka. Wszyscy pochodzili z Wrocławia lub trafili do niego w bardzo młodym wieku. Pozytywny sportowy efekt rywalizacji na linii WKS - WKK juz teraz jest widoczny. Wszak w ostatnim sezonie byliśmy świadkami całej serii awansów wrocławskich drużyn na różnych szczeblach ligowych począwszy od III po TBL.
Który moment pana kariery wspomina pan z największym sentymentem?
- Takich chwil jest sporo... Debiut w lidze mecz przeciwko Wiśle Kraków. Stoję pod koszem pomiędzy Fikielem i Kudłaczem z moimi ponad dwoma metrami, jaki ja wtedy byłem mały "mentalnie". Tournee reprezentacji po USA czy Tajwanie, zdobywanie mistrzostw Polski i niesamowita atmosfera Hali Ludowej. Tytuł MVP Meczu Gwiazd wygrany przez Południe dwoma punktami po moim rzucie i w ogóle 36 punktów zdobyte w tym meczu, rekord nie pobity do dzisiaj. Słynny remis z Panathinaikosem i pretensje Urlepa o nie zatrzymanie Dino Radji w ostatniej akcji meczu.
Zdarza się grywać jeden na jednego z młodszym Zyskowskim? Jeśli tak to częściej wygrywa?
- O tak gramy! Szczególnie w czasie wakacji. Mecze te odbywają się zazwyczaj na małej przestrzeni blisko kosza w trumnie, czy jak to dzisiaj się mówi w "pomalowanym". Tu mam jeszcze minimalną przewagę wzrostu i bardzo dużą wagi 125 kg do 97 kg i ogromną doświadczenia. Pietą achillesową jest moja kondycja no i jeśli gra przenosi się dalej od kosza w okolice linii trzech punktów to zaczynają się dla mnie kłopoty. Szybkość i technika juniora jest już dla mnie kosmiczna. Hernandez podszkolił go i miesza piłką wokół siebie tak, że ja stoję i przyglądam się temu jak kiedyś przyglądałem się popularnej bazarowej grze w trzy karty - czarna, czerwona.