Poprzeczka zawieszona wysoko - rozmowa ze Stipe Modriciem, skrzydłowym Anwilu Włocławek

Zaraz po tym jak Zmago Sagadin objął stanowisko pierwszego trenera Anwilu Włocławek, przedstawił listę życzeń zarządowi klubu. Na owej liście znalazło się m.in. nazwisko Stipe Modricia. Po sprawnych negocjacjach Chorwat dołączył do włocławskiej ekipy. Na łamach portalu SportoweFakty.pl opowiada o różnych aspektach pobytu we Włocławku.

Michał Fałkowski: O jedenastu zwycięstwach w okresie przygotowawczym…

Stipe Modrić: Świetny wynik! (śmiech) A tak na poważnie. Cały okres przygotowawczy przepracowaliśmy solidnie i to zaprocentowało. W dalszym ciągu poznajemy się jako zespół, więc chyba tak naprawdę te wyniki nie mają do końca większego znaczenia.

O sparingowych rywalach…

- Dokładnie nie jestem w stanie tego określić ich poziomu. To mój pierwszy sezon w Polsce, nie znam większości zespołów. Rzeczywiście, mówiono mi, że rywale nie byli z najwyższej półki, lecz to chyba nie ma znaczenia. Zagraliśmy jedenaście spotkań, żadnego nie przegraliśmy. Taki jest rezultat.

O swojej postawie w sparingach…

- Rzeczywiście, w wielu meczach grałem na dobrym poziomie, lecz zdarzyły się również słabsze mecze. Co było przyczyną? Nie wiem, może lekkie zmęczenie? Wzięliśmy udział w dwóch turniejach, gdzie rozgrywaliśmy trzy mecze w trzy dni. Ponadto nabawiłem się lekkiej kontuzji… Wiem, że jestem zawodowym koszykarzem i takie tłumaczenie może brzmieć dziwnie.

O meczu z Kotwicą Kołobrzeg…

- Zagraliśmy fatalne spotkanie. Przegraliśmy zbiórki i to było przyczyną naszej porażki. Także bardzo słabo wypadliśmy w obronie - rywale rzucili nam zbyt wiele punktów. Sam też muszę przyznać, iż nie spisałem się najlepiej. Cóż, przed meczem zakładaliśmy sobie zwycięstwo, lecz taka jest koszykówka.

O meczu ze Sportino Inowrocław…

- Tym razem poszło nam o wiele lepiej. Wiedzieliśmy przed spotkaniem, iż musimy ograniczyć najlepszych strzelców ekipy rywali i na szczęście nam się udało. Zdecydowanie lepiej zagraliśmy w defensywie i wygraliśmy walkę o zbiórki. Decydująca była druga kwarta, w której zmiażdżyliśmy przeciwnika.

O Anwilu przed podpisaniem kontraktu…

- Zdawałem sobie sprawę, że Anwil jest jednym z najsilniejszych klubów w Polsce. Kilkukrotnie zdarzyło się, że grałem przeciwko polskim zespołom w europejskich pucharach, więc złapałem jakieś doświadczenia z polską koszykówką. Wiedziałem, że Anwil znany jest przede wszystkim dzięki trenerowi Andrejowi Urlepowi, który zrobił wiele dobrego nie tylko dla włocławskiego zespołu, ale i dla całej polskiej koszykówki.

O przyczynach podpisania kontraktu z włocławskim klubem…

- Odpowiedź jest oczywista i myślę, że inni zawodnicy również odpowiedzieliby podobnie. Dla mnie najważniejsze było to, że znów mogę grać pod okiem trenera Zmago Sagadina. To jedna z najważniejszych postaci w mojej karierze, człowiek, który pokazał mi drogę, kiedy byłem bardzo młodym zawodnikiem. W Olimpiji Lublana spędziliśmy razem kilka sezonów, podczas których nauczyłem się bardzo dużo. Wobec tego, kiedy dowiedziałem się, że trener widzi mnie w swoim zespole ponownie - praktycznie się nie zastanawiałem. Dołączając do Anwilu i mając świadomość, że poprowadzi go słoweński szkoleniowiec, wiedziałem, że z pewnością będziemy silnym zespołem.

O braku pucharów europejskich w tym sezonie…

- Nie przeszkadza mi to, choć zawsze jest lepiej prezentować się także na arenie międzynarodowej. Wtedy jest możliwość skonfrontowania swoich umiejętności z rywalami z innych państw. Nie jest to jednak dla mnie jakiś duży problem. Po prostu koncentrujemy się bardziej na lidze.

O zainteresowaniu ze strony innych klubów…

- Jeszcze przed podpisaniem kontraktu z Anwilem, kontaktował się ze mną trener Saso Filipovski i rozmawialiśmy swobodnie o grze w Turowie Zgorzelec. Do konkretów jednak nie doszło, bo wtedy myślałem raczej, że zostanę na kolejny sezon w Słowenii z moją rodziną. Miałem wiele ofert z klubów tamtejszej ligi, a także propozycję prolongowania umowy z moim ostatnim klubem. No ale wówczas pojawiła się propozycja z Anwilu… (śmiech)

O Anwilu bez trenera Sagadina…

- Czy byłbym graczem Anwilu, gdyby nie prowadził go trener Sagadin? Na pewno brałbym pod uwagę propozycję z klubu. Ale czy podpisałbym kontrakt - tego nie wiem. Być może, ale to czysto hipotetyczna sytuacja.

O sobie jako o koszykarzu…

- Tego właśnie chciałem uniknąć (śmiech)… Z pewnością moją mocną stroną jest gra w obronie. Zawsze zostawiam serce na parkiecie. Zresztą, gdybym nie był typem zawodnika ciężko pracującego i na treningach, i na meczach - nie mógłbym grać u trenera Sagadina.

O swojej pozycji na boisku…

- Nie ma znaczenia czy gram jako silny skrzydłowy czy niski skrzydłowy. Jestem profesjonalistą, koszykówki uczyłem się od czasów juniorskich. Mogę powiedzieć, że jeśli będzie trzeba - jestem w stanie zagrać nawet jako center. Tym bardziej jest to możliwe, gdyż Miloš Paravinja jest kontuzjowany i jest spora luka pod koszem. Odpowiadając jednak na twoje pytanie, może trochę pewniej czuję się jako silny skrzydłowy. Wtedy mogę grać zarówno bliżej, jak i dalej kosza, lecz inne ustawienia nie stanowią dla mnie żadnego problemu. Trener Sagadin stosuje podczas meczów bardzo dużą rotację, więc raz pewnie będę grał jako zawodnik podkoszowy, w innych akcjach będę przesuwany na skrzydło.

O tym dlaczego rzuca lewą ręką…

- Rzeczywiście, jeśli rzucam do kosza, to raczej lewą ręką (śmiech). Jednakże na co dzień jestem praworęczny. Wszelkie czynności wymagające większej sprawności, takie jak na przykład pisanie, wykonuję prawą ręką. Nie mam pojęcia, z czego wziął się taki stan rzeczy. Odkąd jednak tylko pamiętam, rzucałem lewą ręką, choć tak naprawdę chyba jestem po prostu oburęczny.

O celach w tym sezonie…

- Nie ma co ukrywać - gra się cały sezon po to, by w maju walczyć w finale. Głośno tego nikt nie mówi, choć wszyscy zdają sobie sprawę, po co tu jesteśmy i o co walczymy. Poprzeczka jest zawieszona wysoko. Ponadto, przecież nie tylko my chcemy coś ugrać w tym sezonie. Kandydatem numer jeden jest Prokom, drużyna z wielkim doświadczeniem euroligowym. Mocny jest Turów, ciekawy skład wydają się mieć Czarni. Nie wiem tylko, co się stało ze Śląskiem, też przecież jedną z czołowych drużyn w ostatnich latach.

O byciu jednym z faworytów rozgrywek…

- Czy czujemy się faworytem… Jeśli tak, to tylko na równi z Prokomem i Turowem. Myślę, że te trzy drużyny będą walczyć o mistrzostwo.

O utrudnieniach wynikających z absencji Milosa Paravinji…

- To skomplikowana sprawa. Milos doznał ciężkiej kontuzji i nie wiadomo, kiedy wróci do gry. Ponadto miał być podstawowym graczem zespołu, podstawowym środkowym. Jak wszyscy wiedzą - nikt nie przybył na jego miejsce. Nie ma wyjścia, będziemy musieli dać sobie radę bez niego.

O Paulu Millerze jako jedynej opcji pod koszem…

- Paul z pewnością nie będzie osamotniony. Co prawda, jest jedynym klasycznym środkowym, ale w składzie są inni wysocy gracze. Ja, Marko (Brkić - przyp M.F.), Michał (Gabiński - przyp M.F.) - wszyscy musimy grać tak, by zapełnić lukę i nie ma tu znaczenia, czy ja i Marko jesteśmy bardziej doświadczonymi graczami, czy Michał dopiero uczy się koszykówki. Wszyscy musimy pomóc Paulowi i całemu zespołowi do czasu powrotu Milosa na boisko.

O Włocławku…

- Miasto jest w porządku. Może i nie ma zbyt wielu atrakcji, ale ja nie mam praktycznie czasu, by robić cokolwiek poza treningami, które są bardzo męczące. Jeśli zaś pytasz o aspekty sportowe, bardzo podoba mi się hala, w której będziemy rozgrywać swoje domowe mecze. Świetnie mi się grało zwłaszcza podczas turnieju Kasztelan Basketball Cup. Na każde nasze spotkanie przychodziło kilka tysięcy fanów i mam nadzieję, że taka widownia utrzyma się w sezonie.

O fanach Anwilu…

- Kibice są bardzo żywiołowo reagujący, ale i wymagający - jak wszędzie. Ja myślę, że jak kibic przychodzi na mecz, to my, koszykarze jesteśmy mu coś winni, więc musimy zaprezentować się na jak najlepszym poziomie. Fani we Włocławku są świetni i mam nadzieję, że to się nie zmieni.

Komentarze (0)