Kemzura był profesjonalistą, ale... - rozmowa z Robertem Witką, graczem Rosy Radom

- Czułem od samego początku sezonu, że tak długo jak będzie trenerem Kestutis Kemzura to nie będę grał. Nie iskrzyło pomiędzy nami - mówi w rozmowie z naszym portalem Robert Witka.

Karol Wasiek: Ostatnio rozmawiałem z Tomaszem Śniegiem, który podkreślił, że na sytuacji, która się wytworzyła w Asseco - bardzo skorzystał. Ty chyba również mógłbyś tak powiedzieć...

Robert Witka: Na pewno. Czułem od samego początku sezonu, że tak długo jak będzie trenerem Kestutis Kemzura to nie będę grał. Nie iskrzyło pomiędzy nami. Jak on odszedł to wiedziałem, że u trenera Adamka moja rola wzrośnie i tak też się stało. Później kilku gracz odeszło i całkowicie ta moja rola się zmieniła. Czasami zdarzało się, że grałem całe mecze.

Z czego to wynikało, że trener Kemzura nie stawiał na ciebie?

- Trudno powiedzieć, ale spójrz na to, że czasami tak jest, iż niektórzy zawodnicy lepiej funkcjonują u jednego trenera, a drugiego już nie. To nie było tak, że ja nie lubiłem trenera Kemzury, czy on nie lubił mnie, ale tak jakoś wychodziło. Zespół był budowany bardzo szybko i gracze dojechali później i trener chciał w krótkim czasie wszystkich sprawdzić. On grał tymi zawodnikami na których wcześniej postawił. Nie mam jednak do niego żadnych pretensji. Takie miałem po prostu przeczucie, że u tego trenera nie będę grał.

Witka: Kemzura był profesjonalistą, ale...
Witka: Kemzura był profesjonalistą, ale...

Mówiło się, że to właśnie Kemzura będzie największą gwiazdą Asseco Prokomu, a rzeczywistość pokazała jednak zupełnie, co innego...

- Na pewno dawał z siebie wszystko, był profesjonalistą. Przychodził na treningi z notatkami, więc pracę domową odrabiał w 100 procentach. Miał magiczny plan na swojej kartce i wszystko to realizował. Nie da się jednak w dwa tygodnie zbudować drużyny. Dobre zespoły zgrywają się latami. Wielu zawodników było nowych, niektórzy byli pierwszy rok w Europie i to po prostu nie grało, potrzebowaliśmy dużo czasu, żeby to poukładać.

To chyba był najdziwniejszy sezon w twojej karierze?

- Rzeczywiście, wszystko było trochę dziwne. Najśmieszniejsze było to, że większość rzeczy dowiadywaliśmy się z prasy. Przychodziliśmy na trening i rozglądaliśmy się po szatni kto jest, a kogo nie ma, ale był to jednak ciekawy sezon. Może sportowo nie było najlepiej, ale w końcówce pokazaliśmy lwi pazur i fajnie to wszystko wyglądało. Chwała trenerowi Adamkowi, że tak dobrze to poukładał.

Te perypetie z końcówki sezonu spowodowały, że byliście silniejsi jako zespół, czy wręcz przeciwnie?

Na pewno ta sytuacja trochę nas zespoiła. Fajnie się czuliśmy w swoim gronie, była dobra atmosfera w szatni. My też wykorzystywaliśmy także fakt, że inne kluby patrzyły na nas, jak na zespół, który jest "ograbiony". Graliśmy bez żadnego obciążenia, na luzie.

A nie uważasz, że ta sytuacja organizacyjna klubu, z którą się zetknęliście, była chora?

- Właśnie nie! Uważam, że wszystko było załatwione bardzo, ale to bardzo profesjonalnie. Nie było pieniędzy i nikt nie obiecywał w stylu: "Zostań, zapłacimy ci". Każdy zawodnik, który grał jest rozliczony z klubem, co do złotówki. Wszystko było jasne. Powiedziano nam: "Jeżeli zostaniecie to może nam nie starczyć pieniędzy, żeby spłacić cały kontrakt". Każdy miał sytuację czarno na białym. Każdy mógł się w tej sytuacji odnaleźć.

Słyszałem z kolei, że w Radomiu nie masz na co narzekać?

- Oczywiście. Szefostwo z Radomia są bardzo zapatrzeni w koszykówkę i dają z siebie wszystko, żeby to prawidłowo funkcjonowało. Uważam, że jak będzie już nowa hala to wszystko będzie jeszcze lepiej działać.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas

Źródło artykułu: