To ma być szczęśliwa trzynastka - rozmowa z Filipem Dylewicz, graczem PGE Turowa Zgorzelec

- My nie mamy jednego lidera w drużynie, który musi nosić ciężar odpowiedzialności na własnych barkach. Cała dziesiątka graczy może przeważyć losy spotkania na naszą korzyść - mówi Filip Dylewicz.

Karol Wasiek: Przypominasz sobie, kiedy ostatnio grałeś systemem czwartek-niedziela przez kilka miesięcy? Bo to chyba trochę dawno było...

Filip Dylewicz: Rzeczywiście... Trochę czasu minęło. Nie pamiętam, kiedy miałem przyjemność grać dwa razy w tygodniu, co powoduje zresztą, że więcej gramy niż trenujemy. Cieszę się, że w tym sezonie mogę to realizować, bo nie ukrywam, iż wolę rywalizować niż czekać cały tydzień na jedno spotkanie i odliczać ten czas z niecierpliwością. Jak na razie odpowiada mi ta intensywność meczowa i myślę, że ta duża ilość spotkań ma pozytywny wpływ na to, iż zespół lepiej funkcjonuje.

Wdrożyłeś się już w system trenera Rajkovicia?

- Do pełnego poznania systemu trenera Rajkovicia jeszcze troszeczkę mi zostało, ale te podstawy już przyswoiłem. Mam troszeczkę problemów ze skutecznością - to jest jedyny minus na dzień dzisiejszy. Wiem, że przyjdzie z czasem. Potrzebuję jednego spotkania, aby się wstrzelić i powrócić do dawnej skuteczności. Ten system jest bardzo dobry, bo mogę kreować innych kolegów i jak na razie jestem zadowolony z funkcji, którą pełnię w zespole. Prawda jest taka, że my nie mamy jednego lidera w drużynie, który musi nosić ciężar odpowiedzialności na własnych barkach. Cała dziesiątka graczy może przeważyć losy spotkania na naszą korzyść i nie ukrywam, że swobodniej mi się gra niż w Treflu Sopot, w którym trzy czwarte ataku opierała się na mojej osobie.

Nie wierzę, że nie chciałbyś być liderem w PGE Turowie?

- Nigdy nie byłem strzelcem, nie jestem graczem, który w każdym meczu musi rzucać po 20 punktów. Wolę przekładać indywidualne statystyki na zespół. To, że rzucałem tyle punktów w poprzednim sezonie w Treflu Sopot wynikało z tego, że trenerzy ustawiali atak pozycyjny pod moją osobę. Tutaj jest troszeczkę inaczej, ale to nie wyklucza tego, że nie mogę rzucać sporo punktów.

Ciekawą rzecz powiedział mi ostatnio Grzegorz Ardeli, który stwierdził, że w Zgorzelcu jesteś częścią zespołu, a nie jak w Sopocie, gdzie byłeś liderem drużyny.

- O to przecież chodzi w sportach drużynowych, żeby było kilku liderów, a nie tylko jeden. Często dany lider jest kreowany przez dziennikarzy - jest to gracz, który zdobywa najwięcej punktów. A w Zgorzelcu tak nie jest. Tworzymy kolektyw i to jest dużo ważniejsze niż szukanie jednego lidera. Jestem częścią dużej układanki, która powinna przynosić sukcesy.

Filip Dylewicz: To ma być szczęśliwa trzynastka
Filip Dylewicz: To ma być szczęśliwa trzynastka

Zauważyłem z kolei, że bardzo często udzielasz wskazówek swoim kolegom.

- Może nie wskazówek, bo od tego jest szkoleniowiec, który ma pomysł na tę drużynę i to on jest kompetentny w udzielaniu nam rad. Ja jedynie mogę motywować moich kolegów i co może śmiesznie zabrzmi w moich ustach, ale staram się im mówić, żeby nie dyskutowali z sędziami, bo to strata sił i energii. Cieszę się, że jestem dobrze odbierany w zespole. Atmosfera jest bardzo dobra, co jest kluczowe do funkcjonowania zespołu.

Sam chyba troszkę uciąłeś tych dyskusji z sędziami. W Zgorzelcu większy rygor niż w Sopocie? Trener sobie tego nie życzy?

- Nie rozmawiałem nigdy z trenerem na ten temat. Prawdopodobne z wiekiem zmienia się nieco moje podejście do pracy z sędziami i być może po 17 latach zauważyłem, że nie mam wpływu na ich decyzje. Wolę się skoncentrować się na kolejnych akcjach, bo na to mam wpływ.

PGE Turów mocno odstaje od drużyn w lidze VTB?

- Uważam, że jest nieco za wcześnie na te porównania na jakim poziomie jesteśmy względem innych drużyn. Nie widziałem trzy czwarte drużyn, z którymi będziemy się mierzyć. Wszystko zweryfikuje boisko. Dobrze byłoby, gdyby na tej arenie międzynarodowej zarówno drużyny Stelmetu oraz PGE Turowa coś osiągnęły i pokazały, że poziom polskiej nie jest taki zły. Nas czeka trudne zadanie, ale Stelmet ma chyba jeszcze trudniejsze zadanie.

Ty już cztery lata czekasz na to mistrzostwo Polski. Chyba czas wreszcie podnieść ten puchar?

- Pewnie, że chciałbym to zrobić, szczególnie, że dobrze byłoby to uczynić z innym zespołem niż Prokom Trefl Sopot. Włodarze ze Zgorzelca cały czas czekają na ten triumf w lidze i mam nadzieję, że skromna osoba Filipa Dylewicza pomoże w zdobyciu tego mistrzostwa. Dużo grania jednak przed nami, ale mamy naprawdę spore nadzieje i oczekiwania.

Skąd ten pomysł na numer "13" na twojej koszulce?

- Numer "13" zrodził się z dwóch rzeczy. Pierwsza to taka, że kapitan naszej drużyny - Michał Chyliński nosi numer "8" i w ogóle nie chciał słyszeć, żeby ten numer oddać (śmiech). Wymyśliłem wówczas numer "44", ale on z kolei był zajęty przez Ivana Zigeranovicia. "13" zrodziła się z tego, że jeszcze w czasach kadetów w Astorii Bydgoszcz występowałem z tym numerem.

To ma być szczęśliwa "13" dla PGE Turowa i Filipa Dylewicza?

- Bardzo bym sobie tego życzył (śmiech).

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Źródło artykułu: