Drażen Petrović - przerwany sen

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
W stolicy Katalonii Vatreni mogli mieć przed sobą jeden cel: srebrny medal. Chociaż dysponowali takimi tuzami basketu jak "Petro" i Toni Kukocz, to i tak nikt nie mógł się równać z amerykańskim Dream Teamem, napędzanym przez wielokrotnych uczestników Meczów Gwiazd NBA. Podopieczni Petara Skansiego dwukrotnie zmierzyli się z Michaelem Jordanem, Magikiem Johnsonem, Larrym Birdem i spółką - w fazie grupowej oraz w wielkim finale. Za każdym razem przegrywali dotkliwie (70:103 i 85:117), ale jako jedyni spośród wszystkich rywali amerykanów potrafili prowadzić z nimi po dziesięciu minutach gry. Było to w meczu o złoto, który Petrović zakończył z dorobkiem 24 "oczek" - największym spośród wszystkich uczestników widowiska.

- Jeśli gra w NBA czegoś mnie nauczyła, to przede wszystkim dbania o swoje - mówił Drażen, laureat Euroscara 1992, na temat gry za oceanem. - Nie jestem pierwszym lepszym gościem z ulicy. Wiem, że niektórym to jest nie na rękę, ale muszą oni wreszcie zrozumieć, że w tej lidze jest miejsce dla europejczyków i to nie tylko w epizodycznych rolach. Kampania 1992/93 w wykonaniu "Petro" była prawdziwą bombą. Grający z numerem "3" Chorwat stał się prawdziwą gwiazdą ligi zawodowej. Trafiał do kosza z ponad 50-procentową skutecznością, a 20-punktowe zdobycze były u niego na porządku dziennym. Nowym trenerem Nets został twórca największych sukcesów Detroit Pistons, legendarny Chuck Daly, a drużyna pod jego kierownictwem wreszcie zaczęła wygrywać i na koniec stycznia legitymowała się bilansem 24-19. W meczu przeciwko Houston Rockets Drażen uzbierał 44 "oczka", ale to wszystko nie wystarczyło, żeby wybrano go do udziału w All-Star Game. To była jawna niesprawiedliwość, gdyż Chorwat jako jedyny z TOP-15 strzelców ligi nie otrzymał nominacji. - Jeśli teraz mnie nie wybrali, to kiedy to zrobią? - pytał retorycznie rozczarowany Petrović. - Zaprosili mnie do udziału w konkursie rzutów za 3 punkty, ale podziękowałem. Moje miejsce jest na boisku.

Nets zakończyli regular season 1992/93 na plusie, uzyskując bilans 43-39. Dla "Petro" były to najlepsze rozgrywki na parkietach NBA, zakończone imponującą średnią 22,3 "oczka". Nie bał się nikogo, nawet najlepszych obrońców w lidze, takich jak Michael Jordan, Scottie Pippen, Clyde Drexler, Joe Dumars, Reggie Miller czy Chris Mullin. Nie miał problemów z trash-talkingiem, czyli wyprowadzaniem przeciwników z równowagi przy pomocy słów. Znał swoją wartość. Za swoje dokonania został umieszczony w trzeciej piątce NBA. Team z New Jersey ponownie uplasował się na szóstej pozycji w Konferencji Wschodniej, ale znów w pierwszej rundzie play-off's musiał uznać wyższość Cleveland Cavaliers, tym razem w stosunku 2-3.

Drażen Petrović stał się wielką gwiazdą Nets, ale wszystko wskazywało na to, że po kampanii 1992/93 jego przygoda w New Jersey dobiegnie końca. Klub nie kwapił się do przedłużenie jego kontraktu, a on sam czuł się niedoceniany. - Nie można sobie wyobrazić lepszego kolegi z drużyny - opisywał Chorwata Chuck Daly. - Jest utalentowany, gra twardo i posiada zdolności przywódcze. Nigdy się nie poddaje. Słowa głównego trenera to jednak jedno, a zdanie kompanów drugie. Ci uważali, że "Petro" oddawał zbyt wiele rzutów i często niepotrzebnie przetrzymywał piłkę. Prawdopodobnie jednak tylko mu zazdrościli, bo w obliczu statystyk Drażena takie zarzuty to czysty nonsens. Atmosfera w Nets nie była najlepsza, a dobre relacje pomiędzy graczami to podstawa, jeśli myśli się o zdobywaniu trofeów. Chorwat miał dwie opcje: poszukanie nowej drużyny w NBA lub powrót do Europy i gra dla jednej z tamtejszych potęg. - Drażen Petrović jest zawodnikiem, którego potrzebujemy, żeby wywalczyć tytuł - powiedział w jednym z wywiadów Pat Riley, ówczesny coach New York Knicks. W kuluarach mówiło się, że "Petro" poważnie rozważał opuszczenie USA i przeprowadzkę do Grecji. Podobno miał już uzgodnioną trzyletnią umowę z Panathinaikosem Ateny, wartą siedem i pół miliona dolarów. Ostateczną decyzję chciał podjąć po powrocie z czerwcowego turnieju kwalifikacyjnego do EuroBasketu, rozgrywanego w Polsce. W drodze do Zagrzebia stracił jednak życie w wypadku samochodowym na niemieckiej autostradzie.

Gdy pracująca jako tłumacz Macedonka poinformowała Biserkę Petrović o śmierci syna, kobieta omal nie wyskoczyła z okna swojego mieszkania na czternastym piętrze. Na szczęście był przy niej mąż - Jole. - Krzyczałam z całych sił i w pewnym momencie wybiegłam na balkon - wspomina matka koszykarza. Za Drażenem łzy ronił cały świat basketu. "Petro" był wzorem i nadzieją na wyrwanie się z wojennej rzeczywistości nie tylko dla Chorwackich dzieciaków, ale dla wszystkich młodych ludzi, zamieszkujących tereny byłej Jugosławii.

Drażen Petrović został godnie pożegnany na cmentarzu Mirogoj w Zagrzebiu. Trumnę z jego zwłokami nieśli m.in. płaczący Toni Kukocz i Dino Radja. - Każdego lata spędzamy ze sobą mnóstwo czasu - mówił ten pierwszy. - Mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata, igrzyska olimpijskie. Jesteśmy jak rodzina i jeśli tracimy kogoś takiego jak Drażen, to dla nas bardzo ciężka chwila. Na ceremonii z wiadomych powodów zabrakło Vlade Divaca. Z Kukoczem i Radją Serb jednak po latach wszystko wyjaśnił. Wytłumaczył, dlaczego podczas pamiętnej celebracji w Buenos Aires rzucił na ziemię chorwacką flagę. - We wczesnych latach dziewięćdziesiątych konflikt na Bałkanach odciskał swoje piętno również na nas - opowiada Divac. - Wtedy każdy identyfikował się ze swoją narodowością. Poprosiłem tamtego kibica, żeby schował chorwacką flagę. My graliśmy dla Jugosławii, a nie dla Chorwacji, Serbii czy Bośni. On nazwał jugosłowiańską flagę ścierwem, a mnie to rozzłościło. Zabrałem mu ją z rąk i rzuciłem na ziemię. Vlade nigdy nie pogodził się z tym, że nie było mu dane porozmawiać z Drażenem o tamtym incydencie. Gdyby nie tragiczna śmierć przyjaciela, taka możliwość na pewno by się pojawiła. W 2010 roku telewizja ESPN wyemitowała dokument pt. "Once Brothers" ("Niegdyś Bracia"), który w nieco amerykańskim stylu opowiada historię przyjaźni Divaca z Petroviciem. Przy okazji realizacji zdjęć Vlade odwiedził Chorwację po raz pierwszy od dwudziestu lat i mógł wreszcie złożyć kwiaty na grobie Drażena.

"Petro" nie ma już wśród nas, ale koszykarski świat nigdy o nim nie zapomniał. Finały NBA 1992/93 rozpoczęły się minutą ciszy ku czci pamięci Chorwata. 4 października 1993 roku hala Cibony Zagrzeb otrzymała imię Drażena Petrovicia, a niewiele ponad miesiąc później koszulka z numerem "3" została zastrzeżona przez New Jersey Nets. Euroscar i statuetka Mr. Basketball 1993 także trafiły na jego konto. W 1994 roku trofeum za zwycięstwo w nieistniejącym już corocznym turnieju organizowanym przez McDonald's nazwano na cześć gwiazdora z Szybeniku. Przed Muzeum Olimpijskim w Lozannie od kwietnia 1995 roku można podziwiać pomnik koszykarza. Sześć lat później chorwacki tenisista Goran Ivaniszević zadedykował Petroviciowi swój triumf w Wimbledonie. Gdy w Splicie witał go stutysięczny tłum, on paradował w koszulce New Jersey Nets z numerem "3" i nazwiskiem Drażena na plecach. - Dużo o nim myślę każdego dnia - mówił. - O nim i o wszystkim, co z nim związane. O reprezentacji bez niego i o tym, że był europejskim Michaelem Jordanem.

27 września 2002 roku nastąpiła natomiast wielka chwila. Drażen Petrović obok m.in. Magika Johnsona został włączony do Koszykarskiej Galerii Sław im. Jamesa Naismitha. To wyróżnienie znacznie cenniejsze niż występ w All-Star Game, na którym tak bardzo zależało Chorwatowi. Na ceremonię w Springfield zaproszono matkę "Petro" - Biserkę. - Czuję się, jakbym tuliła ducha mojego syna - mówiła wzruszona. - Drażen był z nami dość krótko, zaledwie dwa i pół sezonu, ale niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ miał na tę organizację - dodał Willis Reed, legendarny koszykarz, a wówczas członek sztabu szkoleniowego Nets. - Derrick Coleman nie był najważniejszy w zespole. To dzięki Drażenowi mieliśmy szanse zwyciężać w ważnych meczach. Kilka lat później as Vatrenich znalazł się również w Koszykarskiej Galerii Sław FIBA, a w Chorwackim Muzeum Sportu w Zagrzebiu otwarto centrum jego pamięci, w którym można obejrzeć ponad tysiąc związanych z nim pamiątek. W październiku 2011 roku, w dniu jego czterdziestych siódmych urodzin, odsłonięto natomiast kolejny pomnik - tym razem w rodzinnym Szybeniku. Na uroczystość przybyła rodzina tragicznie zmarłego koszykarza, koledzy z drużyn, w których występował oraz tłumy mieszkańców miasta, pamiętających jego zasługi.

- Drażen już jako dziecko nie był tylko mój - mówi Biserka Petrović. Kobieta przekroczyła już siedemdziesiątkę, ale zawsze znajdzie czas dla kogoś, kto ma ochotę porozmawiać o jej nieżyjącym synu. - Teraz, po ponad dwudziestu latach od jego śmierci, podchodzę do ludzi i mówię: "dziękuję za to, że pielęgnujecie pamięć o nim". Oni wszyscy są największym dziedzictwem Drażena. Klara Szalantzy, która prowadziła czerwonego volkswagena golfa, wiedzie szczęśliwe życie u boku byłego asa piłkarskiej reprezentacji Niemiec - Olivera Bierhoffa. Matka Drażena nigdy nie darzyła jej szczególną sympatią, a po feralnym wypadku niejeden raz zmieszała ją z błotem. Po latach, gdy emocje już opadły, stara się po prostu wymazać ją z pamięci. - To nie miało sensu - mówi. - Nie chcę jej oceniać, ale wydaje mi się, że jej związek z Bierhoffem nie jest dziełem przypadku, i że ona po prostu polowała na kogoś sławnego.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
Gdyby nie fenomenalna postawa Drażena Petrovicia w barwach New Jersey Nets, nie wiadomo, czy za oceanem oglądalibyśmy dziś takich tuzów jak Dirk Nowitzki, Pau Gasol oraz Tony Parker. Chorwat był jednym z tych, którzy przetarli szlak dla europejskich koszykarzy w USA. Czy zostałby w NBA, zagrał w upragnionym Meczu Gwiazd i sięgnął po trofeum im. Larry'ego O'Briena? Czy może wróciłby do Europy i czarował swoją grą tak jak za czasów występów w Szibence, Cibonie i Realu? Odpowiedzi na te pytania nie poznamy już nigdy, ale nie ma wątpliwości, że jakiej decyzji "Petro" by nie podjął, to dzięki talentowi i determinacji w dalszym ciągu byłby na szczycie. - Mógł być zawodnikiem formatu all-star jeszcze przez wiele lat. I nagle wszystko się skończyło - puentuje Willis Reed.

Bibliografia: Sports Illustrated, Los Angeles Times, dnevnik.hr, index.hr, seebiz.eu, vecernji.hr, drazenpetrovic.com, espn.go.com, basketball-reference.com.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×