Los Angeles Clippers rozegrali w niedzielę drugi mecz w ORACLE Arena, ale myślami byli zupełnie gdzie indziej. Niedawno światło dzienne ujrzała taśma z nagraniem sensacyjnej rozmowy Donalda Sterlinga, która oburzyła cały koszykarski świat. Właściciel klubu z Hollywood umniejsza w niej czarnoskórym obywatelom i nie kryje się ze swoimi rasistowskimi poglądami.
Obecni reprezentanci Los Angeles Clippers w trakcie rozgrzewki na znak protestu zrzucili z siebie dresy, a koszulki odwrócili na lewą stronę - tak, by logo klubu było niewidoczne.
Wyraźnie rozkojarzeni przyjezdni od samego początku nie byli jednak w stanie nawiązać równorzędnej walki z podopiecznymi Marka Jacksona. Golden State Warriors już w pierwszej odsłonie wypracowali sobie bezpieczną przewagę, którą później pieczołowicie pielęgnowali i bez większych problemów utrzymali do ostatniej syreny.
Gospodarzy do drugiego zwycięstwa w fazie play-off poprowadził Stephen Curry. Super strzelec dystansowy trafił tym razem 7 trójek na 14 oddanych, a 33 punkty na jego koncie okazały się w niedzielę kluczem do sukcesu. 26-latek miał jeszcze 7 zbiórek oraz 7 asyst.
Na słowa pochwały dobrą postawą zapracował sobie również Andre Iguodala. - Jestem najbardziej zadowolony z tego, że nie spanikowaliśmy. Przegrywaliśmy 1-2, ale nie czuliśmy jakby to był koniec świata - mówił zdobywca dwudziestu dwóch punktów i dziewięciu rozdanych piłek. - Zachowaliśmy spokój i zrobiliśmy to, co do nas należało - zakończył zadowolony Iguodala.
Przyczyny porażki podopiecznych Doca Riversa? Los Angeles Clippers umieścili w koszu tylko 43-procent oddanych rzutów z gry, a ponadto popełnili aż 19 strat. Na nic zdało się 26 oczek Jamala Crawforda czy 21 Blake'a Griffina. Bez polotu zagrał też Chris Paul, autor szesnastu punktów, pięciu zbiórek, sześciu asyst i czterech strat.
Mecz numer pięć odbędzie się w nocy z wtorku na środę. Clippers zrewanżują się rywalom i ograją ich w Staples Center?
Golden State Warriors - Los Angeles Clippers 118:97 (39;24, 27;24, 23:23, 29:26)
(Curry 33, Iguodala 22, Thompson 15, Lee 15, Barnes 15 - Crawford 26, Griffin 21, Paul 16)
Stan rywalizacji: 2:2
Toronto Raptors wygrali pierwszy mecz posezonowy na obcym terenie od 2001 roku i wyrównali stan batalii z Brooklyn Nets, której stawką jest awans do półfinałów Konferencji Wschodniej. Decydujący okazał się fakt, że miejscowi z Barclays Center w czwartej partii zdołali zdobyć zaledwie 12 oczek.
Dinozaury do drugiego triumfu w fazie play-off poprowadził duet Kyle Lowry - DeMar DeRozan. Obaj koszykarze skompletowali wspólnie 50 punktów, a osobno odpowiednio 24 Lowry i 26 DeRozan. 9 piłek rozdał Greivis Vasquez. - Nie jesteśmy zadowoleni z tego, co mamy. Chcemy więcej - mówił po niedzielnym spotkaniu Wenezuelczyk.
Tylko cztery trójki w przekroju całego meczu umieścili w koszu zawodnicy Brooklyn Nets. Trzy z nich trafił Paul Pierce, który był zdecydowanie najlepszym graczem po stronie przegranych. "The Truth" uzbierał 22 oczka i 5 zbiórek, ale reszta jego kolegów z drużyny spisywała się już o wiele gorzej.
Zawiedli przede wszystkim Deron Williams i Joe Johnson. Ten pierwszy trafił tylko 4 na 14 oddanych prób z gry, a zaledwie 7 punktów w całym meczu miał Johnson. - Nie mieliśmy energii. To nie do przyjęcia w meczu fazy play-off - jasno stwierdził rozgrywający gospodarzy - Shawn Livingston.
Kolejny mecz serii odbędzie się w nocy ze środy na czwartek.
Brooklyn Nets - Toronto Raptors 79:87 (22:35, 22:16, 23:16, 12:20)
(Pierce 22, Teletovic 12, Williams 10, Garnett 10 - DeRozan 24, Lowry 22, Johnson 17)
Stan rywalizacji: 2:2
Houston Rockets jedną nogą stoją już nad przepaścią. Drużyna z Teksasu w meczu numer trzy zdołała pokonać Portland Trail Blazers na obcym terenie, ale czwarte spotkanie serii zdecydowanie nie potoczyło się po ich myśli.
Nicolas Batum zdobył osiem punktów w ostatnich fragmentach decydującej kwarty niedzielnego meczu, a miejscowi zdołali odrobić sześć oczek straty i objąć prowadzenie. Na 50 sekund do końca dwoma celnymi osobistymi odebrał im je jednak James Harden, który ogólnie zapisał na swoim koncie 28 punktów - najwięcej spośród graczy Rockets.
Miejscowi z Moda Center mimo wszystko nie zamierzali składać broni. 26 sekund przed ostatnią syreną nieudaną próbę umieszczenia piłki w koszu zanotował Wesley Matthews, ale kapitalnym przechwytem na Jeremym Linem popisał się Mo Williams. Kilka sekund później rozgrywający otrzymał podanie od Nicolasa Batuma i skutecznie przymierzył zza łuku, czym doprowadził do euforii blisko 20.tysięczną publiczność.
W kolejnej akcji meczu rzut Jamesa Hardena zablokował LaMarcus Aldridge, ale tylko jeden rzut wolny zaaplikował rywalom faulowany Dorell Wright. Było to na tyle brzemienne w skutkach, że Rockets przegrywali tylko różnicą dwóch punktów, którą wsadem na niespełna 4 sekundy przed końcem zniwelował Dwight Howard. Potencjalnego game-winnera nie trafił Mo Williams i stało się jasne, że o wszystkim zadecyduje dodatkowe pięć minut.
W dogrywce o wiele lepiej spisywali się już miejscowi, którzy triumfowali ostatecznie 123:120 i w rywalizacji do czterech zwycięstw prowadzą już 3:1. Rockets w ostatnim posiadaniu mieli szansę doprowadzić jeszcze do wyrównania, ale genialnym przechwyceniem piłki popisał się Wesley Matthews. 29 oczek i 10 zbiórek zdobył Aldridge, a 25 punktów, 6 zebranych piłek oraz 6 asyst dodał do dorobku zwycięzców Francuz - Nicolas Batum.
W niedzielę na pokonanie Trail Blazers Rockets nie wystarczyła nawet dobra dyspozycja Dwighta Howarda i Chandlera Parsonsa. Podkoszowy miał 25 punktów i 14 zbiórek, a skrzydłowy 26 i 8, ale cóż z tego, skoro Rockets w nocy z środy na czwartek będą zmuszeni walczyć o przysłowiowe życie.
Portland Trail Blazers - Houston Rockets 123:120 (23:29, 28:32, 28:23, 27:22, d1. 17:14)
(Aldridge 29, Batum 25, Lillard 23 - Harden 28, Parsons 26, Howard 25)
Stan rywalizacji: 3:1 dla Portland Trail Blazers