Rockets jeszcze walczą, triumf Raptors

Kolejny dzień fazy play-off za nami. Na wysokości zadania stanęli tym razem San Antonio Spurs oraz Houston Rockets. Zwycięstwo odnieśli też Toronto Raptors, którzy są bliscy wyeliminowania Nets.

Patryk Pankowiak
Patryk Pankowiak
Vince Carter zdobył aż 28 punktów w zaledwie 27 minut spędzone na placu boju, ale Dallas Mavericks w piątym meczu półfinałów Konferencji Zachodniej nie sprostali San Antonio Spurs. Przyjezdni dwoili się i troili, by dogonić rozpędzone Ostrogi, ale ci od początku do końca kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku.
Ostatni zryw Maviericks miał jeszcze miejsce na niespełna 3 minuty przed ostatnią syreną. Skutecznym rzutem zza łuku popisał się wówczas Carter, który doprowadził do stanu 94:98. Pięknym za nadobne bardzo szybko odpłacił mu się jednak Tony Parker, a Spurs końcowego triumfu nie dali już sobie wydrzeć z rąk.

Miejscowych do trzeciego zwycięstwa w fazie play-off poprowadził wspominany wyżej Francuz. Rozgrywający 9 z 23 punktów zdobył w czwartej kwarcie, a 17 oczek i 14 zbiórek dorzucił Tiago Splitter. Taką samą liczbą zebranych piłek i o jeden punkt mniej skompletował jeszcze Tim Duncan.

- Postawa Thiago była dla nas niezwykle ważna, grał świetnie po obu stronach parkietu. W defensywie był solidny i utrzymuje ten poziom przez całą serię - chwalił swojego klubowego kolegę The Big Fundamental. Dla Brazylijczyka środowe spotkanie było najlepszym spośród dotychczas rozegranych w najważniejszej fazie sezonu.

Klucz do sukcesu Ostróg? Z pewnością dominacja w strefie podkoszowej. Gospodarze z pomalowanego zaaplikowali rywalom aż 54 oczka. Zaledwie 26 punktów spod kosza zdobyli natomiast przegrani, w szeregach których bardzo dobry mecz rozegrał Dirk Nowitzki i wspominany wyżej Carter. Ten drugi trafił aż 7 trójek na 9 oddanych, a Niemiec zapisał na swoim koncie 26 punktów i 15 zbiórek.

Mavericks w kolejnym spotkaniu rywalizacji będą musieli walczyć o życie. Spurs zapewnią sobie awans do kolejnej rundy czy podopieczni Ricka Carlisle'a doprowadzą do wyrównania? Odpowiedź na to pytanie już 3 maja w American Airlines Center.

San Antonio Spurs - Dallas Mavericks 109:103 (27:26, 31:23, 21:22, 30:32)

(Parker 23, Ginobili 19, Splitter 17 - Carter, Nowitzki 26, Ellis 21)

Stan rywalizacji: 3:2 dla San Antonio Spurs

Prawdziwy horror w ostatni dzień kwietnia przeżyli fani Toronto Raptors. Ich drużyna w pewnym momencie piątego meczu z Brooklyn Nets prowadziła już nawet różnicą dwudziestu sześciu punktów. Gdy wydawało się jednak, że końcowy sukces miejscowych jest już tylko formalnością, kwestią czasu, przyjezdni rzucili się w szaleńczą pogoń.

Chociaż na początku decydującej partii przegrywali jeszcze 72:94, to na niewiele ponad trzy minuty przed ostatnią syreną doprowadzili do wyrównania po 101! Mowa o podopiecznych Jasona Kidda, którzy byli bardzo blisko zanotowania jednego z najspektakularniejszych come-backów w historii NBA.

Brooklyn Nets wykazali się olbrzymim sercem do walki, ale ostatecznie opuszczali parkiet na tarczy, zabrakło im bardzo niewiele, zadecydowały niuanse. Drużyna z Big Apple w rywalizacji do czterech zwycięstw przegrywają już 2:3, a w środę na nic zdało się nawet 30 punktów Joe Johnsona czy 17 rezerwowego Mirzy Teletovica.

- W pierwszej połowie brakowało nam energii. W drugiej zdecydowaliśmy w końcu, że chcemy grać dalej i zdołaliśmy ją z siebie wykrzesać. W końcówce popełniliśmy parę niepotrzebnych błędów, ale chociaż daliśmy sobie szansę na odniesienie zwycięstwa w tym meczu - o nierównej grze zespołu z Nowego Jorku mówił Joe Johnson.

Prawdziwym bohaterem gospodarzy z Air Canada Centre został natomiast Kyle Lowry. Playmaker uzbierał 36 punktów i rozdał 6 piłek, trafiając przy tym 11 na 19 oddanych rzutów z gry, 6 na 9 za trzy i 8 na 10 z linii rzutów wolnych, a pięć kluczowych oczek zdobywając w samej końcówce piątego meczu serii. Wspomógł go DeMar DeRozan, autor dwudziestu trzech punktów i sześciu zbiórek.

Kolejny mecz tej dwójki odbędzie się już w nocy z piątku na sobotę.

Toronto Raptors - Brooklyn Nets 115:113 (28:25, 34:19, 29:25, 24:44)

(Lowry 36, DeRozan 23, Valanciunas 16 - Johnson 30, Teletovic 17, Anderson 13, Williams 13)

Stan rywalizacji: 3:2 dla Toronto Raptors

Houston Rockets po raz pierwszy w tegorocznych posezonowych rozgrywkach wygrali na własnym parkiecie i wciąż mają jeszcze realne szanse na awans do półfinału Konferencji Zachodniej. By tego dokonać, drużyna prowadzona przez Kevina McHale'a musi wygrać jednak dwa kolejne pojedynki, a to na pewno nie będzie łatwe zadanie.

Po stronie Rakiet ciężko wyszczególnić jedną, wiodącą postać. 22 oczka i 14 zbiórek uzbierał Dwight Howard, a 21 punktów skompletował wchodzący z ławki Jeremy Lin. Rzucanie do kosza po raz kolejny kiepsko szło Jamesowi Hardenowi. Brodacz trafił tym razem tylko 5 na 15 oddanych prób z gry.

Dobrą partię dla Portland Trail Blazers rozegrał Damian Lillard, ale nawet jego 26 punktów, 7 zbiórek i 8 asyst nie pomogło Smugom w odniesieniu sukcesu. Rozgrywający przy okazji środowego występu został pierwszym graczem od 1991 roku, który w przeciągu swoich pięciu pierwszych posezonowych gier, zdołał zdobyć 125 punktów oraz rozdać 35 piłek. Wcześniej dokonał tego tylko Tim Hardaway.

Niezłe zawody rozegrał też Wesley Matthews, aczkolwiek zabrakło wsparcia ze strony LaMarcusa Aldridge'a. L-Train zapisał przy swoim nazwisku co prawda 4 bloki i 8 zbiórek, ale ponadto uzbierał tylko 8 punktów, trafiając 3 na 12 oddane rzuty z gry.

Mecz numer sześć odbędzie się już w nocy z piątku na sobotę. Starcie odbędzie się w hali Portland Trail Blazers, Moda Center.

Houston Rockets - Portland Trail Blazers 108:98 (30:27, 26:21, 26:29, 26:21)

(Howard 22, Lin 21, Parsons 20 - Matthews 27, Lillard 26, Lopez 17)

Stan rywalizacji: 3:2 dla Portland Trail Blazers

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×