NBA: Marcin Gortat pisze polską historię NBA. Doceńmy to!

Możesz go lubić lub nie, ale powinieneś trzymać za niego kciuki. Marcin Gortat, nasz człowiek w NBA robi właśnie to, czego nie zdołała zrobić latem reprezentacja. I oby tak dalej!

W tym artykule dowiesz się o:

Będę trochę hipokrytą... Bo o ile zawsze niezbyt rozumiałem sezonową fascynację "polską Borussią", tak teraz będę Was namawiał do trzymania kciuków za "polskich Wizards". Cóż, trudno. Widocznie człowiek zaczyna lepiej rozumieć pewne zjawiska, kiedy mają one bezpośredni wpływ na środowisko, z którym związany jest emocjonalnie. Przed starciem z Bulls nie wierzyłem w sukces zespołu Marcina Gortata. Dostrzegałem ich sportowe argumenty, ale gdzieś głęboko w głowie forsowałem awans Byków. Po trosze dlatego, że ekipie z Chicago kibicuję, od kiedy pamiętam i chciałem, żeby w tym roku zrobili coś jeszcze bardziej niezwykłego niż w 2013. Niemniej patrząc na grę Washington Wizards w 1. rundzie i to co działo się w trakcie całej serii, nabrałem przekonania - i nadal w nim trwam - że Czarodzieje to team, który obok Miami Heat najbardziej zasługuje na grę w finale Konferencji Wschodniej.

Można oczywiście tę teorię szybko podważyć, argumentując, że Bulls grali bez Derricka Rose'a i Luola Denga, Noah znów miał kontuzję itd., a Indiana... jest po prostu tą Indianą z drugiej części sezonu zasadniczego. Ok, ale czy to jest wina Wizards, że na Wschodzie mają tak sflaczałą konkurencję? No właśnie...

Bardziej jednak niż na całym zespole chciałem dziś skupić się na Marcinie Gortacie. Osobiście muszę przyznać, że nie przepadam jakoś specjalnie za jego osobą. Prywatnie nie miałem przyjemności go poznać, ale nie podobały mi się jego niektóre wypowiedzi. Nie podoba mi się, że tak emocjonalnie reaguje na krytykę mediów (polskich), obraża się na dziennikarzy (polskich) i wybiera tych, z którymi utrzymuje kontakt (czyli tych "poprawnych politycznie"). Często też czegoś nie doczyta, nie przetrawi i robi z tego nie wiadomo jaki raban. Świadomy jestem oczywiście, że wynika to z bulwarowego charakteru co poniektórych tytułów, ale nie tak to wszystko powinno wyglądać.

Moja opinia na temat PR naszego jedynaka w NBA nie jest jednak w tym momencie istotna. To, z czym nie można polemizować, to fakt, że Polish Machine jest prawdziwym tytanem pracy. Nie wiem, czy do wszystkich dociera to, że ten facet koszykówkę zaczął trenować (rzekomo) w wieku 18 lat, czyli 12 lat temu. A w tym momencie jako podstawowy środkowy - a w ostatnim meczu lider w dwóch kategoriach statystycznych - swojego zespołu walczy o finał konferencji NBA! Jego akcja została właśnie najefektowniejszym zagraniem nocy w 2. rundzie play-off, a w amerykańskiej telewizji pojawiają się opinie, że to właśnie dzięki Gortatowi Wizards są w tym a nie innym miejscu. Tu nie chodzi już o ciekawostkę, jaką dla wszystkich będzie kwota w jego nowym kontrakcie. Chodzi też o to, jak wielką robotę ten człowiek wykonuje dla polskiego basketu.

Marcin Gortat ze średnią 5,3 tzw. contested rebounds jest jednym z najbardziej walecznych graczy na deskach tych play-offów
Marcin Gortat ze średnią 5,3 tzw. contested rebounds jest jednym z najbardziej walecznych graczy na deskach tych play-offów

Koszykówka z polskim akcentem przynajmniej dwukrotnie pojawiła się ostatnio na okładce jedynego ogólnokrajowego (nie lokalnego!) dziennika o tematyce sportowej. Systematycznie przewija się przez telewizyjne i radiowe serwisy informacyjne, a Internet wręcz eksplodował! I naprawdę w tym momencie nie rażą mnie nagłówki z cyklu "Gortat kandydatem na MVP", "Polak postrachem ligi" czy "Polska Maszyna rzuca hasła z filmu 300". Chcę, żeby to trwało nadal. Żeby Gortat awansował do finału NBA, kręcił tam double double na poziomie 20+20, latem podpisał kontrakt na 50 dużych baniek i żeby stan Floryda zwolnił go z płacenia podatków...

Marcin w rozgrywkach posezonowych notuje średnio 12,4 pkt., 10,6 zb. (aż 3,7 w ataku) i najwyższe w karierze 1,7 as. oraz 1,9 bl. Prawdą jest, że skuteczność z gry spadła mu do kiepskich 43 proc., co jest najsłabszym wynikiem w jego siedmioletniej karierze. Według zaawansowanych statystyk dostarczanych przez SportVU pozwala też rywalom na oddawanie sporej ilości rzutów z odległości do 1,5 metra od kosza (11,1 - 4. najgorszy rezultat w playoffs). Trafiają oni jednak ze skutecznością 48,7 proc., co jest wynikiem lepszym od m.in. Marca Gasola (57,8), Serge'a Ibaki (49,4) czy Najlepszego Obrońcy Sezonu, Joakima Noah (50).

Jeśli natomiast ktokolwiek wątpi w zaangażowanie i waleczność Gortata na parkiecie, odsyłam go do zestawień dotyczących zbieranych piłek. Ze wszystkich graczy, którzy spędzają na parkiecie przynajmniej 20 minut w meczu, reprezentant Polski jest liderem pod względem średniej tzw. contested rebounds, czyli piłek zebranych w sytuacji, gdy któryś z rywali znajduje się w odległości jednego metra od zbierającego. Ma ich 5,3 w każdym meczu i znaczy to tyle, że Gortat jest najlepiej zbierającym "w tłumie" zawodnikiem tych play-offów. I nie boję się stwierdzenia, że jest to jeden z głównych atutów Wizards. To nie są tylko suche statystyki. Jeśli oglądacie mecze, to doskonale wiecie, że aktywność Polaka na atakowanej desce przyniosła przynajmniej dwa zwycięstwa z Chicago. W meczu nr 1 zgarnął air balla Johna Walla i zdobył kluczowe punkty, a w ostatnim pojedynku zebrał w ataku aż trzy piłki w jednym posiadaniu i rozstrzygnął losy serii.

Sprawa Wizards odrobinę się skomplikowała, bo nagłego olśnienia doznał Roy Hibbert. Pacers wyrównali stan rywalizacji na 1-1 i seria przenosi się do stolicy. Chociaż z drugiej strony może to i dobrze... Awansować, bazując na kryzysie przeciwnika, byłoby sprawą zbyt prostą. Jeśli "Big Roy" odnajdzie formę na dłużej, a Gortatowi uda się go zatrzymać i Waszyngton zdoła wysłać faworytów na przedwczesne wakacje, będziemy mieli prawdziwy boom, na który tak długo czekamy. Może nie trafi to do tak ogromnej rzeszy fanów, jakby to miało miejsce w przypadku kwalifikacji reprezentacji na Mistrzostwa Świata, ale swoje zrobi. Zresztą już zrobiło naprawdę sporo.

Na Wizards i Gortacie nie ma żadnej presji, czysty fun. I to może ich pchnąć jeszcze dalej. Dalej niż samu przypuszczali, że dotrą. Mają fajną pakę i trzymajmy za nich kciuki. Bo czyż nie na takich właśnie historiach wyrastają przyszli bohaterowie?

Źródło artykułu: