16 lipca agent Tarek Khrais umieścił na swoim koncie na Twitterze informację, że właśnie "mija 28 godzina bez snu, szału można dostać, byle do brzegu dopłynąć... Będzie happy end?", by za nieco ponad godzinę uaktywnić się ponownie. "Hell yeah!!!" brzmiał wpis, a kilkanaście minut później Stelmet Zielona Góra poinformował o ponownym pozyskaniu Quintona Hosleya. Król wraca by odzyskać koronę - pisali kibice.
[ad=rectangle]
O potencjalnym transferze Qyntela Woodsa do AZS Koszalin dowiedziałem się od rozentuzjazmowanego dziennikarza z tego miasta będąc już na urlopie. Zamiast cieszyć się zabytkami miasta, w którym akurat przebywałem, myśli uciekały w stronę Pomorza. Niezły ruch marketingowy, sportowo znak zapytania. Sama obecność zawodnika sprawiła jednak, że Koszalin zaczęto postrzegać w roli kandydata do medalu.
Szaleństwo z Woodsem na pierwszym planie trwało jednak tylko dzień, wszak nieco ponad dobę później okazało się, że dał znać o sobie PGE Turów Zgorzelec, który transferami nie rozpieszczał swoich fanów tego lata. Mistrz postawił raczej na stabilizację, ale na końcu budowy zespołu zaskoczył ściągając Christiana Eyengę. Kongijczyk nie spełnił oczekiwań w Zielonej Górze; w Zgorzelcu ma być inaczej.
***
Trudno prognozować, który z zespołów okazał się królem letniego polowania. Kibice, podchodząc do sprawy zero-jedynkowo, wskazując na Stelmet. W końcu zielonogórzanie ściągnęli tego, który (choć nie w pojedynkę oczywiście) wywalczył mistrzostwo dla Zielonej Góry. Ulubieńcem zielonogórzan przestał być natomiast oczywiście Kongijczyk, wszak wybrał grę dla najważniejszego rywala, mistrza ze Zgorzelca. Biorąc pod uwagę, że w ostatnim sezonie Eyenga nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, zamiana na Hosley'a dla Stelmetu może być oceniania tylko in plus. Gdzieś pośrodku tych dwóch postaci ulokowano natomiast Woodsa. Zawodnika z pewnością o większych umiejętnościach niż wspomniana dwójka, ale również zawodnika, za którym ciągnie się widmo braku zespołu w minionych rozgrywkach oraz nieciekawej przeszłości.
Trójka czarnoskórych graczy rozpaliła umysły kibiców, dziennikarzy, a także innych zawodników. Wiadomo, większa liczba koszykarzy o umiejętnościach na miarę Euroligi, to również większa jakość gry i wyzwanie dla reszty stawki. I choć prognozowanie tego, jak zakończy się sezon 2014/2015 to wróżenie z fusów, warto zastanowić się nad całą sytuacją.
***
Hosley w Stelmecie to absolutna bomba i genialne posunięcie drużyny. Amerykanin doskonale zna klub, miasto, całe środowisko koszykarskie, wie, czego może się spodziewać i również klub wie, że nie kupuje "kota w worku". Tutaj nie ma miejsca na pomyłkę i choć oczekiwania są wysokie, trudno przypuszczać, by coś mogło nie pójść po myśli Andrzeja Adamka. Wszak to sama osoba nowego trenera, a także rozstanie z Mihailo Uvalinem, sprawiły, że Hosley wrócił do Winnego Grodu. Ryzyko zostało zminimalizowane również przez fakt, iż w drużynie nadal wiodącą rolę ma Łukasz Koszarek. Zawodnicy w zespole mogą się zmieniać, lecz jeśli pozostał mózg drużyny, o realizację myśli szkoleniowej na parkiecie jest łatwiej. I o adaptację reszty ekipy.
O Zieloną Górę martwić się zatem nie trzeba. Martwić się jednak nie trzeba również o Zgorzelec. Mistrz Polski uznał, że lepsze jest wrogiem dobrego i nie starał się na siłę zmienić mocno tego, co dało sukces kilka miesięcy temu - zachowano kolektyw, czyli jakość poprzedniego sezonu. Największą gwiazdę, J.P. Prince'a, zamieniono jednak na niespełnioną gwiazdę rywala. Czy to dobrze? Wszystko rozbija się o pomysł trenera Miodraga Rajkovicia. Eyenga nie musi być liderem takim, jakim był Prince. Musi wpasować się w system zespołu i jeśli tak się stanie, to może okazać się, że statystyk - w porównaniu do Stelmetu - nie będzie miał w PGE Turowie diametralnie różnych, ale jakość jego gry będzie inna. Ja do tej pory mam uszach słowa serbskiego szkoleniowca, gdy jeszcze trwały finały, że gdyby on miał do dyspozycji Eyengę, finał zakończyłby się szybciej. Cóż, czas na praktykę...
Nie mam żadnych wątpliwości, że batalia Hosley-Eyenga rozpali emocje i podniesie temperaturę ligi. Czy walka tego duetu przemieni się jednak w wojnę na trzech frontach? Co do tego, przekonanie mam bardzo małe, może nawet zerowe, a przyczyna jest prosta - trudno wyobrazić sobie, by Qyntel Woods miał spędzić w Koszalinie cały sezon.
O problematycznej naturze Amerykanina napisano dziesiątki tekstów; dzisiaj nie ma sensu ich powielać, ale trenerzy i działacze AZS Koszalin muszą mieć tego świadomość "gdzieś z tyłu głowy". O ile Hosley to bomba, a Eyenga to granat, to Woods przypomina niewypał leżący głęboko pod ziemią. Może eksplodować w każdej chwili, a wówczas nie będzie na niego mocnych. Ale może również przeleżeć w półśnie przez kilka miesięcy i nikt nie zauważy jego obecność, a gdy przestanie być aktywny, szybko się o nim zapomni.
AZS Koszalin ma wielkie ambicje, a największą z nich jest wrócić do czołówki. To dobrze, to się ceni, niemniej jednak to nie jest klub pokroju PGE Turów i Stelmetu. Na pewno Akademicy zyskali na tym transferze marketingowo, wszak powrót do rozgrywek najlepszego gracza ligi ostatnich lat musiał odbić się szerokim echem.
Pytania jednak są dwa. Po pierwsze - w jakiej formie Woods stawi się w Koszalinie po tym, jak w sezonie 2013/2014 nie rozegrał ani jednego spotkania? Po drugie - z jakim przyjedzie nastawieniem? Czy w wieku 33 lat odcina już kupony od dawnej sławy, czy jednak ma w sobie jeszcze pokłady niegdysiejszej ambicji, kiedy w barwach Asseco, by udowodnić swoją wyższość, indywidualnie równał z ziemią np. Josha Childressa z Olympiacosu Pireus?
Jest jeszcze inny scenariusz: Woods przyjeżdża do Koszalina wrócić do formy, poprowadzić do kilku zwycięstw, być liderem klasyfikacji statystycznych i stać się ponownie zauważalnym na rynku. A wówczas, czy nie znajdą się w Europie chętni zapewnić Amerykaninowi tłustszy kontrakt? Prawdopodobnie jeden z ostatnich w karierze?
Życzę Igorowi Miliciciowi by odnalazł w sobie cząstkę Tomasa Pacesasa, którego zna przecież z parkietów i u którego grał w Prokomie Treflu Sopot. Widział jak Litwin ustawia zespół pod siebie, jak twardością swojej charyzmy ugina najtrudniejsze charaktery i indywidualności. Życzę tego, bo możliwość oglądania batalii wielkich graczy na trzech frontach przez cały sezon, to jak powrót do dawnych lat świetności koszykówki w Polsce. Dlatego chciałbym wierzyć, że trener Milicić sobie poradzi. W momencie, w którym jednak uświadamiam sobie, że nie wszystko zależy od niego, a nawet mniej, niż więcej, bo więcej zależy od samego Woodsa, stwierdzam, że niewiele może zostać z moich, i pewnie waszych, pragnień.
Info: https://twitter.com/azskoszalinsa/status/501855193060114433/photo/1