GKS Tychy przegrał w sobotę piąty mecz z rzędu, na terenie outsidera I ligi - AZS-u Politechniki Poznań. Po pierwszej połowie można było spodziewać się nawet pogromu i mało kto przypuszczał, ze wygraną drużynę wyłoni dopiero dogrywka. Tyszanie przegrywali 19 punktami i grali po prostu katastrofalnie. Procent skuteczności ich rzutów za jeden i dwa był niski, notowali wiele strat i jedynym koszykarzem, który przeciwstawiał się poznaniakom był Rafał Sebrala.
[ad=rectangle]
- Trzeba sobie jasno powiedzieć, że właśnie nasza bezradność przed przerwą przesądziła o porażce - wskazał trener Tomasz Jagiełka. - My już nie "walczymy z naszą koszykówką", bo my już nie robimy koszykówki, a walczymy ze sobą. Wszyscy boją się wziąć na siebie odpowiedzialność, podjąć odważną decyzję, oddać rzut. Piłka uciekała nam z rąk, niecelne osobiste... gra wyglądała źle i ta pierwsza połowa ustawiła mecz - dodał.
Po przerwie okazało się, że przyjezdnych stać na odrobienie gigantycznych strat. - W sumie odrobiliśmy 29 oczek, wyszliśmy nawet na trzypunktowe prowadzenie, jednak w końcówce powieliły się błędy, które popełniamy przez cały sezon - powiedział Jagiełka po porażce 73:75, o której zdecydował rzut Macieja Rostalskiego w ostatniej sekundzie dogrywki.
- Wiem, że problem nie leży w umiejętnościach moich zawodników. Wszyscy jesteśmy przybici naszą niemocą. W poprzednich kolejkach puściliśmy mecze, które mieliśmy wygrać i to się nawarstwia w głowach. W GKS-ie są przeambitni zawodnicy, którzy solidnie pracują na treningach, ale potrzebujemy przełamania, żeby to poszło do przodu. W Poznaniu była idealna okazja do zwycięstwa, prowadziliśmy, mieliśmy minutę do końca i skończyło się porażką. Nigdy wcześniej nie przeżyłem takiego meczu. To musi nas wzmocnić, a nie załamać, ponieważ sezon nie skończył się, a załamanie się to droga na skróty - kręcił głową szkoleniowiec.
GKS Tychy ma na koncie 20 punktów w tabeli I ligi po pięciu zwycięstwach i dziesięciu porażkach.