Zderzenie z TBL było bolesne - wywiad z Grzegorzem Grochowskim, rozgrywającym Polfarmexu Kutno

- Myślałem, że przeskok z 1. ligi do TBL będzie łatwiejszy, dużo łatwiejszy, a na początku okazał się dość bolesnym zderzeniem - mówi w wywiadzie Grzegorz Grochowski, playmaker Polfarmexu Kutno.

Michał Fałkowski: Nosisz jeszcze torby po innych zawodnikach?

Grzegorz Grochowski: No tak, są sytuacje, w których trzeba przenieść jakąś torbę do autokaru, albo piłki pozbierać po treningu i cóż... nie ma wyjścia (śmiech). Taki wiek, taka rola, chyba każdy musiał przez to przejść, więc ja nie mam z tym żadnych problemów. Nie dość bowiem, że jestem najmłodszym zawodnikiem w zespole, nie licząc juniorów, to również freshmanem w lidze.
[ad=rectangle]
Freshmanem... Łącznie z okresem przygotowawczym, mija właśnie pół roku odkąd jesteś w Tauron Basket Lidze. Okrzepłeś już trochę?

- Początek był dla mnie bardzo, bardzo ciężki. Myślałem, że przeskok z 1. ligi do ekstraklasy będzie łatwiejszy, dużo łatwiejszy, a na początku okazał się dość bolesnym zderzeniem. Troszkę też ten pierwszy etap w TBL na pewno mnie zweryfikował, ale myślę, że w ostatnich tygodniach jest już zdecydowanie lepiej. Zrozumiałem, że bez jeszcze mocniejszej pracy się nie obejdzie. Dużo pracowałem dodatkowo z trenerami Krzysztofem Szablowskim i Wojciechem Walichem i to procentuje. Ostatnie tygodnie miałem lepsze, co widać chociażby po minutach spędzonych na parkiecie, i ogółem sądzę, że powoli krzepnę w tej lidze.

Który mecz był dla ciebie zderzeniem z TBL? Pierwszy, przeciwko Rosie Radom?

- Rosa rzeczywiście zlała nas wtedy niemiłosiernie, ale nie sądzę by to był ten moment. Wszyscy byliśmy zestresowani i sparaliżowani inauguracją w ekstraklasie. Tym bardziej, że przecież niedawno pokonaliśmy Rosę u siebie i pokazaliśmy, że można. Myślę, że takim momentem zderzenia mógłby być mecz z AZS Koszalin, gdzie przegraliśmy bardzo wysoko. Trener Igor Milicić tak ustawił grę drużyny, że gdy tylko wszedłem na parkiet, pojawiła się presja na piłkę ze strony obrońców AZS, wysoka obrona na całym parkiecie i zakończyło się to stratą z mojej strony. Mogłem wówczas poczuć co to znaczy TBL i zrozumiałem, że trzeba jeszcze mocniej pracować.

Wcześniej nie pracowałeś mocno?

- Pracowałem mocno. Ja jestem takim zawodnikiem, który zawsze chętnie zostaje po treningu, ale od tamtego momentu jeszcze mocniej zwiększyłem intensywność swojej pracy.

Myślałeś sobie: a może to jeszcze nie mój czas?

- Nie myślę nigdy w taki sposób. Wydaje mi się, że gdybym teraz nie spróbował swoich sił W TBL, to odkładałbym to rok po roku i nie wiadomo kiedy bym w końcu zadebiutował. Tymczasem spróbowałem i choć początek miałem ciężki, to jednak teraz jest lepiej, a ja jestem drugą jedynką w zespole, który walczy o play-off.

Przeskok z 1. ligi do ekstraklasy był na pewno trudniejszy, niż przeskok z 2. ligi do 1. Niemniej wtedy, gdy podpisywałeś kontrakt z zespołem MKSu Dąbrowa Górnicza, miałeś tylko 17 lat. To można jakoś porównać?

- Nie da się tego porównać. Przejście z 2. do 1. ligi było dla mnie właściwie niezauważalne, natomiast przejście do TBL zauważyłem i poczułem bardzo mocno (śmiech).

Grzegorz Grochowski ma coraz większą rolę w zespole Polfarmexu
Grzegorz Grochowski ma coraz większą rolę w zespole Polfarmexu

Doświadczyłeś sytuacji, w której zdałeś sobie sprawę, że jeśli chcesz rywalizować w TBL, musisz być mocniejszy fizycznie?

- Właśnie kwestia fizyczności sprawia, że przeskok z 1. ligi do TBL jest tak duży. Prosty przykład z niedawnego meczu z Polskim Cukrem Toruń. Grę rywali prowadził William Franklin i zdecydowanie wykorzystał swój atut przeciwko mnie. Ustawił mnie sobie dwukrotnie pod koszem na plecach i ja czułem tylko jakbym się od ściany odbijał. Piekielnie silny gość, ale nic dziwnego - po meczu dowiedziałem się, że na klatę podnosi 140 kg... Ogółem bardzo twardy zawodnik i do tego grający bardzo inteligentnie.

Franklin to był rywal, przeciwko któremu grało ci się najtrudniej?

- Ciężko jednoznacznie stwierdzić... Na pewno był jednym z najtrudniejszych przeciwników. Bardzo ciężko grało mi się jeszcze np. przeciwko Sarunasowi Vasiliauskasowi, który choć nie ma jakichś specjalnych warunków fizycznych, to jednak jest bardzo inteligentny i to sprawia, że jest trudny do upilnowania.

Czujesz różnicę w kwestii odbierania ciebie przez zespół, przez swoich kolegów z drużyny, między początkiem sezonu a teraźniejszością? Czujesz, że masz obecnie więcej zaufania od nich?

- Na pewno nie czułem nigdy nic takiego, by ktoś miał do mnie pretensje o coś. Raczej wszyscy rozumieli, że stawiam dopiero swoje pierwsze kroki w ekstraklasie. Nie zmienia to jednak faktu, że jedną rzeczą jest brak pretensji, a drugą zrozumienie. Na pewno jednak w ostatnich tygodniach czuję, że jestem ważniejszym elementem zespołu i czuję też, że inni gracze to wiedzą. Bardzo dużo pomagały mi w tym trudnym czasie na początku sezonu rozmowy z trenerami, a zwłaszcza z Krzysztofem Szablowskim. Mieliśmy jedną z takich rozmów niedawno. Trener powiedział mi jak moja sytuacja wygląda dla kogoś z boku, przekazał mi kilka uwag, kilka rad i tak krok za kroczkiem zacząłem grać pewniej, lepiej, skuteczniej i dłużej. Wcześniej miałem nawet myśli, by skorzystać z porad psychologa sportowego i posłuchać jego opinii, ale po rozmowach z trenerem Szablowskim uznałem, że już tego nie potrzebuję. I myśli, że dobrze zrobiłem.

Kilka dni temu do zespołu dołączył Kamil Łączyński...

- To wielkie wzmocnienie dla naszego zespołu. Kamil jest bardzo inteligentnie grającym zawodnikiem i nawet jeśli jest to moja pozycja, jeśli musimy razem rywalizować o miejsce w zespole i minuty, to uważam, że dzieje się to z korzyścią dla drużyny.

I nie pomyślałeś sobie: "Czemu nowy playmaker? Robię coś nie tak? Chcą mnie wypożyczyć?"

- Może przez moment, ale potem zdałem sobie sprawę, że Kamil dołączył do nas tydzień temu, a przed jego transferem ja zacząłem otrzymywać więcej szans i zacząłem grać lepiej, więc szybko pozbyłem się takich myśli. Rozmawiałem o tej sytuacji z trenerem Szablowskim, a także z pierwszym coachem Jarosławem Krysiewiczem i usłyszałem, że mają kredyt zaufania wobec mnie, że są cierpliwi i będą chcieli mnie dalej rozwijać, ale jednak cały czas jestem młodym graczem, który musi się bardzo dużo uczyć.

Czy gra z Kwamainem Mitchellem, jednym z najlepszych graczy w lidze, może mieć jakieś, nazwijmy to potocznie, "ciemniejsze strony"?

- To znaczy?

Chodzi mi o to, że Mitchell jest graczem, który bierze na siebie tak wielką odpowiedzialność za grę w ataku, iż momentami można odnieść wrażenie, że dominuje zbyt mocno nad resztą zespołu.

- Ja uważam, że każdy ma prawo do swojej opinii. Jednak z racji tego, że to ja jestem z Kwaimainem w jednym zespole, to widzę jego pracę i wiem jaki on jest. On kocha tę grę, ten sport i kocha też piłkę. Uwielbia rzuty, uwielbia rzucać, uwielbia zdobywać punkty, ma cechy przywódcze, lubi przewodzić i to leży w jego charakterze. Myślę, że to mimo wszystko jest bardziej plus, niż minus, że oddaje dużo rzutów i bierze na siebie odpowiedzialność. W porządku, bierze na siebie dużo rzutów, ale też ma umiejętności, by rzucać i trafiać. Czy my, jako zespół, przez to cierpimy? Nie sądzę.

Źródło artykułu: