[b]
Karol Wasiek: Pamiętam jak rozmawiałem jakiś czas temu z Olkiem Czyżem, który nazwał Stelmet polską Barceloną. Te słowa chyba mocno pana usatysfakcjonowały, bo wy przecież wzorujecie się na klubie z Katalonii...[/b]
Janusz Jasiński: Na pewno. Tym bardziej, że te słowa popłynęły od zawodnika, który ze Stelmetem nie miał nic wspólnego. Wydaje mi się, że jeżeli to powiedział, to wynika to z jego doświadczeń i przemyśleń. Co do porównania - to trochę jest jak z tą reklamą: "prawie, a prawie robi wielką różnicę".
Zatrzymajmy się na chwilę przy Olku Czyżu. Dlaczego nie trafił do Stelmetu? W przeszłości była na to szansa?
- Jego temat w mediach powtarzał się praktycznie co sezon. Można powiedzieć, że jest kilku takich "dyżurnych" zawodników, których temat co chwilę jest rozgrywany. Olek po sezonie we Włoszech był bardzo mocno przymierzany do naszego klubu, ale ostatecznie nie trafił do nas. Wydaje mi się, że on wówczas nie był gotowy do gry w naszym zespole. A my wychodzimy z takiego założenia, że zawodnik u nas musi czuć się w 100 procentach zadowolony z tego, że gra w Stelmecie w danym czasie.
[ad=rectangle]
Był wolnym graczem w trakcie sezonu, ale ostatecznie przechwycił go PGE Turów. Próbowaliście go ściągnąć do siebie?
- Z tego co wiem, to kilka klubów było zainteresowanych usługami Olka Czyża. My byliśmy zainteresowani podjęciem współpracy z Olkiem na zasadzie takiego tzw. "try-outu". Chcieliśmy zobaczyć, w jakiej jest formie. Takie coś mu zaproponowaliśmy, ale gracz odrzucił naszą propozycję.
Zmieniając kompletnie temat. Pociąg o nazwie "Stelmet Zielona Góra" nieco w ostatnim czasie nie zwolnił?
- Klub jest młody i cały czas będzie wstrząsany różnymi rzeczami. Dla mnie najważniejsze jest to, aby iść do przodu i korygować pewne ruchy. Weszliśmy na wyższy poziom dorosłego basketu i myślę, że nauczyliśmy się już tego, jak tym odpowiednio zarządzać.
A jak wyglądają sprawy finansowe? Mówił pan jakiś czas temu, że jesteście na krawędzi, działacie na kredyt. Jak w takim razie przedstawia się sytuacja na ten moment?
- Coś panu powiem - ja mam chyba tę złą cechę, że mówię prawdę. A tak naprawdę to chyba muszę zacząć kłamać, mówić od rana do wieczora, że jest rewelacyjnie, a następnego dnia będzie jeszcze lepiej - a nasz budżet wynosi 2 miliony i zawodnicy grają za pół-darmo. Jakbym tak mówił, to chyba bym był bardziej popularny w Polsce. Poważnie mówiąc, problem z budżetem jest taki sam, jaki był w ostatnich latach. Zawsze planujemy wyższy budżet w stosunku do tego, co uzyskujemy.
Słyszę, że mamy dwa razy większy budżet od Turowa, ale to są fanaberie. Ale zaraz miałem nie mówić o Turowie, bo później kibice mają do mnie pretensje, że skupiam się na tym klubie...
PR klubu na tym traci?
- Denerwuje mnie właśnie ten fakt, ale co mogę zrobić? Przez pewien czas byliśmy taką fajną, zieloną wyspą, która wyszła na polską koszykówkę. Narzuciliśmy nieco inną retorykę, zaczęliśmy mówić o ważnych sprawach, czyli o pieniądzach, zaniedbaniach. Krytykowaliśmy także działania innych klubów, a wiadomo, że jak się kogoś krytykuje, to się robi wrogów dokoła. Zwracaliśmy także uwagę na fakt, jak nam ucieka europejska koszykówka.
Różnica robi się coraz większa?
- Prawda jest taka, że polskie drużyny mają szanse wygrać w rozgrywkach pucharowych jedynie wtedy, kiedy rywale nas zlekceważą. Od zawsze o tym mówiłem. Ale jeśli Euroliga ustala takie minimum na poziomie czterech milionów euro, to coś oznacza. Te pieniądze przecież nie są przeznaczone na głupoty, ale na to, aby te kluby były mądrze zarządzane, miały pełne bezpieczeństwo, opiekę medyczną, marketing na wysokim poziomie.
Enea dorzuci trochę złotówek Stelmetowi :)