Radomianie po raz kolejny w Hali Stulecia. "Treflowi lepiej się tutaj gra"

W poprzednim sezonie, w meczu decydującym o zajęciu trzeciego miejsca, sopocianie pokonali radomian w Hali Stulecia. Teraz Trefl walczy o to, aby w ogóle w czołowej "ósemce" się znaleźć.

Przed tygodniem Rosa rozgromiła beniaminka ze Szczecina, wygrywając różnicą aż 44 punktów (122:78). W piątkowy wieczór czeka ją zdecydowanie trudniejsze zadanie. Po pierwsze, zmierzy się z dużo silniejszą drużyną. Po drugie, zagra w "niewygodnej" dla siebie Hali Stulecia, w której niespełna rok temu przegrała decydujące spotkanie w walce o trzecie miejsce.
[ad=rectangle]
Przypomnijmy, iż pierwsze starcie o brązowe medale, rozegrane w Ergo Arenie, Trefl przegrał 75:76. Na aspekt hali zwraca uwagę Marek Łukomski. - Widać, że sopocianom lepiej się gra w tym mniejszym obiekcie. Przede wszystkim jeśli na mecz przyjdzie 1500 osób, to widać tę liczbę na trybunach, są one w większej części zapełnione. Jeśli natomiast taka sama liczba zasiądzie w większej hali, nie robi to praktycznie żadnego wrażenia - zaznacza drugi trener.

- Poza tym, zawodnicy dużo lepiej znają Halę Stulecia. Trenują na tym obiekcie na co dzień, kosze mają "obrzucane", dobrze się tu czują. To zresztą widać po osiąganych przez nich wynikach. Czeka nas zatem bardzo trudne zadanie - nie ma wątpliwości.

Czy duet szkoleniowców dobrze poprowadzi zespół w piątkowym spotkaniu?
Czy duet szkoleniowców dobrze poprowadzi zespół w piątkowym spotkaniu?

Tuż po zakończeniu meczu ze szczecinianami zawodnicy Rosy mogli skupić się na przygotowaniach do świąt. Wolne od sztabu szkoleniowego dostali jednak tylko w sobotę i w niedzielę. - W poniedziałkowy wieczór odbyliśmy już jednostkę treningową. We wtorek i środę mieliśmy po dwa spotkania. W czwartek przed południem jedną, a później wyjazd do Trójmiasta. W miejscu rozgrywania pojedynku oczywiście też będziemy w piątek trenować - informuje Łukomski.

A jak asystent Wojciecha Kamińskiego spędził wielkanocny czas? - Od razu po meczu z King Wilkami Morskimi udałem się w podróż do Szczecina, jednak nie jechałem z drużyną rywali (śmiech). Podróżowałem najpierw do Warszawy, a stamtąd do mojego rodzinnego miasta - zdradza drugi szkoleniowiec. - Już w poniedziałek z samego rana trzeba było jednak wracać, ponieważ mieliśmy zaplanowany trening. Fajnie się złożyło, że trener Kamiński jechał w obie strony między stolicą a Radomiem samochodem, to zabrałem się z nim. Przebycia pociągiem łącznie dwustu kilometrów przez pięć godzin chyba bym nie wytrzymał - kończy z uśmiechem.

Komentarze (0)