Podopieczni Kevina McHale'a na początku drugiej kwarty prowadzili już 37:24, by później stracić 71 punktów po zmianie stron i ostatecznie przegrać z Los Angeles Clippers 101:117. W poniedziałek obie drużyny popełniły aż 44 straty, a zarówno trener przyjezdnych, jak i gospodarzy, monotonie wysyłał na linię rzutów osobistych najgorszego egzekutora przeciwnej drużyny. Mecz trwał 2 godziny i 42 minuty, ale pewna część 18. tysięcznej widowni nie dotrwała do końcowej syreny.
[ad=rectangle]
Kibice przedwcześnie opuszczali halę Toyota Center, ponieważ drużyna Doca Riversa w czwartej odsłonie zaaplikowała Houston Rockets serię 12:0, nagle obejmując prowadzenie 101:88. Gospodarze zerwali się jeszcze do ataku, ale Clippers zareagowali faulowaniem Dwighta Howarda. Środkowy Rakiet przestrzelił 3 na 4 oddane rzuty osobiste, a w międzyczasie po dwie próby tego typu trafili DeAndre Jordan i Blake Griffin. Zamiast walczyć do ostatniej syreny, Teksańczycy nie angażowali się nawet w grę defensywną. Clippers spokojnie powiększyli dzielący dystans, zdobywając 12 oczek w niewiele ponad dwie ostatnie minuty.
Pod nieobecność Chrisa Paula, który zmaga się z urazem ścięgna udowego, ciężar na swoje barki przejął Blake Griffin. Podkoszowy wywalczył już trzecie triple-double w tegorocznych posezonowych rozgrywkach - 26 punktów, 14 zbiórek, 13 asyst. - Bez Chrisa, wszyscy musieliśmy wykonać kroku do przodu. Ale to nie jest zadanie dla jednej osoby, każdy musi to uczynić. Jeśli spojrzysz na dzisiejsze statystyki, zobaczysz, że tak właśnie było - odpowiedział na pytanie jednego z dziennikarzy Blake Griffin.
W poniedziałek szóstka graczy Los Angeles Clippers skompletowała 10 lub więcej oczek, a na duże słowa pochwały zapracował sobie również skrzydłowy zwycięzców, Matt Barnes. 35-latek trafił 8 na 11 oddanych rzutów z gry (21 punktów), dodając do tego pięć zbiórek i cztery przechwyty. CP3 w wyjściowej piątce zastąpił Austin Rivers. Syn Doca wywalczył 17 oczek i ukradł cztery piłki. Co warte podkreślenia, drużyna z Hollywood jeszcze w sobotę walczyła z San Antonio Spurs w siódmy meczu, by nie odpaść z rozgrywek. Rakiety odpoczywały od 28 kwietnia.
Gospodarze w pierwszym spotkaniu półfinału nie mogli liczyć na swoje lidera, Jamesa Hardena. Brodacz miał 20 oczek, 5 zebranych piłek oraz 12 kluczowych podań, aczkolwiek zgubił również aż dziewięć piłek i oddał tylko 13 prób z pola. Średnio w play-offach do tej pory wykonywał ich minimum 17. - Myślę, że po prostu nie mieliśmy energii - komentował Harden.
Słaby procent rzutów osiągnęli też rezerwowi - Corey Brewer (6 punktów, 3/12 z gry) czy Josh Smith (9 punktów, 3/12 z gry). Dwight Howard stoczył ciekawy pojedynek z DeAndre Jordanem, ale nie popisał się w końcowych fragmentach i nie zdołał uchronić swojej drużyny przed drugą porażką w fazie play-off. Superman w 40 minut zapisał na swoim koncie 22 punkty, 10 zbiórek i 5 bloków. Rockets okazję do rewanżu na własnym parkiecie będą mieć już w nocy ze środy na czwartek o godzinie 3:30 czasu polskiego.
Houston Rockets - Los Angeles Clippers 101:117 (25:19, 25:27, 27:37, 24:34)
Rockets: Howard 22, Harden 20, Ariza 17, Prigioni 11, Terry 10, Smith 9, Brewer 6, Jones 4, Capela 2.
Clippers: Griffin 26, Crawford 21, Barnes 20, Redick 17, Rivers 17, Jordan 10, Davis 4, Turkoglu 2, Jones 0, Hudson 0.
Stan rywalizacji: 1-0 dla Los Angeles Clippers