Po dwóch porażkach w Koszalinie, AZS jechał do Radomia z nożem na gardle. Nie zdołał przedłużyć ćwierfinałowej rywalizacji z Rosą, przegrywając 75:86. - Na pewno nie jesteśmy zadowoleni z rezultatu tej serii - nie ukrywał Kostas Flevarakis.
[ad=rectangle]
Grek zastąpił zwolnionego wcześniej Igora Milicicia na stanowisku pierwszego trenera w połowie kwietnia. Nie zdołał jednak wyciągnąć drużyny z chwilowego "dołka", w jakim wówczas się znajdowała. Nie chciał tuż po zakończeniu środowego pojedynku analizować swojego pobytu w Polsce. - Jest kilka powodów, dla których zespół przystąpił do tej rywalizacji w takiej formie. To nie jest jednak temat na teraz, bo zawodnicy w tym ostatnim meczu dali z siebie tyle, ile mogli. To nie wystarczyło - podkreślił.
46-letni szkoleniowiec nie omieszkał pogratulować przeciwnikom i uznać ich wyższości. - Trzeba docenić rywala za to zwycięstwo. Trener jest w Rosie już trzeci sezon i może budować oraz rozwijać drużynę krok po kroku - zwrócił uwagę na widoczne efekty pracy Wojciecha Kamińskiego.
Akademicy w ogóle nie wykorzystali atutu własnego parkietu, przegrywając oba starcia. To okazało się kluczowe. - Myślę, że jeżeli zagralibyśmy lepiej w dwóch poprzednich spotkaniach, to ta seria nie zakończyłaby się trzema wygranymi Rosy - zaznaczył. W ostatecznym rozrachunku AZS nie miał jednak nic do powiedzenia.
Flevarakis przybył do Koszalina po to, aby zrealizować postawiony wcześniej cel, czyli awans do strefy medalowej. Rosa okazała się zbyt wymagającym rywalem. - Moje oczekiwania co do tej części rozgrywek były dużo większe. Nie byłem jednak w stanie w tak krótkim czasie przekazać tego, co chciałem - nie ukrywał.
W hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji Akademików wspierała grupa fanów. - Chcę jednocześnie podziękować i pogratulować naszym kibicom, którzy przejechali bardzo długą drogę z Koszalina i wspierali nas w Radomiu. Nie można oczywiście pominąć fanów Rosy i tego, że stworzyli świetną atmosferę na trybunach - zakończył grecki opiekun.