Stelmet przyjechał do Radomia po dwóch zwycięstwach przed własną publicznością i w środowy wieczór chciał postawić kropkę nad "i". Swój cel zrealizował, pokonując Rosę 72:65 po bardzo wyrównanym spotkaniu. Choć przez ponad trzy kwarty tracił do rywala kilka punktów, w kluczowych momentach zatrzymał gospodarzy swoją bardzo szczelną i agresywną defensywą.
[ad=rectangle]
- Cieszymy się, że potrafimy zachować tę "zimną krew". Gdy potrzebujemy tych ważnych, celnych rzutów, to one wpadają - podkreślił po ostatniej syrenie Przemysław Zamojski. Właśnie w ostatnich dziesięciu minutach między innymi on oddał ważne próby z dystansu. - W końcowych minutach wypracowaliśmy sobie małe prowadzenie i udało się je "dowieźć" do końca - dodał.
W trzecim meczu obwodowy spędził na parkiecie blisko 25 minut, w trakcie których uzyskał dziewięć "oczek" (wszystkie dzięki rzutom zza linii 6,75 m) oraz miał 3 zbiórki. Jego statystyki może nie powaliły na kolana, jednak w najważniejszych momentach zrobił to, co do niego należało.
- Wiadomo, kiedy drużyna tego potrzebuje. Wtedy nie możesz się zawahać, jeśli masz tylko kawałek otwartej pozycji, musisz to wykorzystać - skomentował swoje trzy niezwykle ważne próby "zza łuku". - Cieszymy się przede wszystkim z tego, że awansowaliśmy do finału. Wynik może 3:0, ale to nie wskazuje wcale na to, że było łatwo. W dwóch spotkaniach Rosa była równorzędnym rywalem i były to ciężkie pojedynki dla nas - zaznaczył 28-latek, odwołując się również do drugiego pojedynku w Zielonej Górze.
Czy starcie w Radomiu było najtrudniejszym w tej serii? - Myślę, że tak. Dobrze, że się nie poddaliśmy, i gdy Rosa miała tylko słabszy moment, to w czwartej kwarcie to wykorzystaliśmy, wyszliśmy na prowadzenie i utrzymaliśmy je do końca, jak również emocje i nerwy na wodzy. To dało nam końcowy triumf - odpowiedział "Zamoj".
W wielkim finale Tauron Basket Ligi Stelmet zmierzy się z wygranym pary PGE Turów Zgorzelec - Energa Czarni Słupsk. Do czwartego meczu pomiędzy tymi zespołami dojdzie w czwartkowy wieczór.