Mistrzostwo nie zależy tylko ode mnie - II część rozmowy z Saso Filipovskim, trenerem Stelmetu Zielona Góra

- Myślę, że w Zielonej Górze jest sporo potencjału do tego, aby stworzyć zespół na naprawdę wysokim poziomie - podkreśla Saso Filipovski, trener Stelmetu.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Karol Wasiek: Panie trenerze w pierwszej części wywiadu dużo mówił pan o tym, że zebrał pan spore doświadczenie na europejskich parkietach. Chciałbym chwilę porozmawiać o Cska Moskwa. Jak wygląda praca w takim klubie?

Saso Filipovski: To klub, który jest niesamowicie zorganizowany. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Nic nie jest dziełem przypadku. Trudno tak naprawdę porównać ten klub do innych w Europie. Uważam, że sporo zespołów w Eurolidze nie ma takiego poziomu. Cska jest jak maszyna. System w klubie jest ujednolicony - mam tu na myśli dział marketingu, PR. Każdy człowiek, który pracuje w zespole, doskonale jest zorientowany, jakie są jego zadania. Jest mnóstwo profesjonalistów, którzy koncentrują się przede wszystkim na swojej pracy. Nie ma czegoś takiego, że ktoś z działu marketingu nagle udziela wskazówek trenerowi, czy dyrektorowi sportowemu. Jest ścisły podział zadań i to procentuje.

Miał pan okazję przez chwilę pracować w Moskwie jako pierwszy trener. Jak pan wspomina ten krótki okres?

- Taką możliwość miałem podczas okresu przygotowawczego do sezonu. Wówczas Dusko Vujosević był na zgrupowaniu kadry i ja wraz z trenerem od przygotowania motorycznego odpowiadaliśmy za drużynę. Miałem tam okazję pracować z zawodnikami, którzy zarabiają ponad 2 miliony euro na sezon. Poczułem wówczas różnicę, jaka jest pomiędzy graczami, którzy dostają grube pieniądze za grę, a takimi, którzy mają ich mniej. To są zawodnicy, którzy są nastawieni na sukces. To profesjonaliści w każdym calu. Ich nie trzeba namawiać do pracy. Jeśli mówiłeś Holdenowi, Langdonowi bądź Smodisowi, żeby stali na lewej nodze, to oni to robili i nie pytali, dlaczego takie ćwiczenie jest wykonywane.

Podobała mi się mentalność tych zawodników. Oni wiedzieli, że są idolami dla młodych chłopaków i starali się robić wszystko, aby być jeszcze lepszymi graczami. Byli bardzo skromnymi ludźmi, otwarci na innych. To nie byli gwiazdorzy, którzy chodzili do telewizji by się pokazać. Byli bardzo odpowiedzialnymi ludźmi.

Rozumiem, że znajomość z Dusko Vujoseviciem zadecydowała o tym, że trafił pan do Cska?

- Tak. Byłem z nim w bardzo dobrych stosunkach od dłuższego czasu. On dostał ofertę z Cska i zadzwonił do mnie, czy nie chce być jego asystentem. Nie myślałem o tym długo, bo wiem, że takie propozycje nie zdarzają się zbyt często. Podpisałem roczny kontrakt, ale niestety nasz projekt skończył się znacznie szybciej.

Dlaczego nie wyszło?

- Uważam, że dużą naszą zmorą były kontuzje. Gdy przyszliśmy do zespołu, to sporo graczy miało urazy i borykało się ze zdrowiem. Nie byli w pełni przygotowani do gry. J. R. Holden miał arytmię serca, Sasha Kaun przechodził operację kolana, Matjaz Smodis nie trenował rok z powodu kontuzji pleców, Viktor Khryapa miał siedem metalowych śrub w stawie skokowym. Ramunas Siskauskas również miał swoje problemy. To był wyczerpany materiał ludzki.

Straciliśmy pracę, bo w Cska wymaga się wyników. Nikt nie chce słuchać wymówek. Tam nikogo nie interesuje czy są kontuzje w zespole.
Saso Filipovski: Świetnie wspominam pracę z Holdenem i Langdonem Saso Filipovski: Świetnie wspominam pracę z Holdenem i Langdonem
Nie chciał pan zostać w Cska?

- Chciałem być lojalny wobec Dusko Vujosevicia. Kiedy przychodzisz z kimś do zespołu, to musisz z nim także odejść. Ja wyznaję taką zasadę i się jej trzymam. Dziękuję Dusko, że mnie wziął do Cska. To było wielkie przeżycie.

Ale ten rozbrat z koszykówką długo nie trwał, bo po dwóch miesiącach wrócił pan do gry...

- To prawda. Trafiłem do Virtusu Rzym. Miałem okazję pracować z Luigi Datome, który później trafił do NBA. Było też sporo zawodników, którzy swojej szansy nie otrzymali w wielkiej koszykówce. Mowa tutaj o Alim Traore, Vladimirze Dasiciu. To było fajne doświadczenie. Zresztą jest takie powiedzenie, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. To świetnie miejsce do pracy. Tam piłka nożna jest numerem jeden, a koszykówka dopiero 3-4. Mimo wszystko warto było tam przyjechać.

Mówił pan o tym, że jak zadzwonił telefon z Cska Moskwa to od razu pan się zgodził na pracę. A co było jak dzwonili działacze z Zielonej Góry?

- Nie zastanawiałem się długo. Interesowały mnie tylko, jakie są ambicje klubu. Myślę, że w Zielonej Górze jest sporo potencjału do tego, aby stworzyć zespół na naprawdę wysokim poziomie. To miasto, w którym mieszka około 140 tysięcy ludzi. Widać, że kibice interesują się losami klubu i to jest bardzo budujące.

Czyli jak dzwonił właściciel klubu - Janusz Jasiński bądź Walter Jeklin to mówili o powrocie na tron w Polsce?

- Moja filozofia jest taka, aby stawiać małe kroki. Przecież zdobycie mistrzostwa Polski nie zależy tylko i wyłącznie od trenera, ale od całej drużyny. Koszykówka to gra zespołowa. Z drugiej strony osiągnięcie szybkiego sukcesu jest sprawą prostą, bo wystarczy zainwestować duże pieniądze w najlepszych zawodników. Prosty przepis, ale uważam, że krótkotrwały. Trudniej jest jednak się utrzymać na takim poziomie. Trzeba szanować ludzi, którzy pracują w klubie. Należy mieć respekt dla każdego pracownika, nawet dla kobiet sprzątających boisko.

Tony Taylor: Zwrócić uwagę na Koszarka, bo jest bardzo groźny

Czy Stelmet Zielona Góra wywalczy złoto?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×