[b]
Karol Wasiek: Dla pana to druga przygoda w Tauron Basket Lidze, ale chciałbym jeszcze wrócić do tej pierwszej. Jak pan wspomina okres pobytu w Zgorzelcu?[/b]
Saso Filipovski: Myślę, że był to udany okres. Byłem wówczas bardzo szczęśliwy, że mogłem pracować w waszym kraju. Takie samo uczucie towarzyszy mi obecnie. Muszę przyznać, że Polska to ciekawe miejsce do życia, jak i do pracy. Mam tutaj wielu przyjaciół zarówno w Zgorzelcu, jak i w Zielonej Górze. Wracając do pytania - spędziłem trzy lata w Zgorzelcu. Udało się dwukrotnie zdobyć wicemistrzostwo Polski. Dużym sukcesem była również gra w TOP 8 obecnego Pucharu Europy.
Wrócił pan do Polski po ponad pięciu latach. Mocno się zmienił nasz kraj?
- Myślę, że mocno poszedł do przodu. Poprawiono infrastrukturę - są autostrady, więcej połączeń samolotowych. Pamiętam, że kiedyś mieliśmy spore problemy z podróżowaniem, bo drogi były wręcz fatalne. Teraz warunki są znacznie lepsze i ze spokojem można przemieszczać się z jednego miasta do drugiego. Jest dużo nowych obiektów sportowo-widowiskowych, które robią wrażenie.
[ad=rectangle]
Nie wspomniał pan jednak o koszykówce. Czy poziom Tauron Basket Ligi poszedł do góry?
- Uważam, że poziom ligi jest całkiem wysoki. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że każdy może ograć każdego. W sezonie zasadniczym mieliśmy wielkie problemy w Tarnobrzegu czy z Lublinem. Przegraliśmy z Treflem Sopot. PGE Turów też okazał się słabszy od Trefla czy od Polskiego Cukru Toruń. Nowością jest fakt, że do ligi dołączyło kilka nowych zespołów, które wprowadziło powiew świeżości. To bardzo dobrze, że coraz więcej miast chce inwestować w koszykówkę. Jak ja byłem w Zgorzelcu, to nie było takich ośrodków jak: Toruń, Radom.
[b]
Słychać niemal ze wszystkich stron głosy krytyczne na temat poziomu Tauron Basket Ligi. Rozumiem, że trener nie podziela tych opinii?[/b]
- Każdy ma swój punkt widzenia. Krytykować jest najłatwiej. Zawsze i wszędzie można coś krytykować, ale ja taką osobą nie jestem. Nie ma sensu narzekać. Zresztą Polska daje mi pracę, więc byłoby bardzo nie w porządku, gdybym zaczął ją krytykować.
Warto także zwrócić uwagę na fakt, że kilku Polaków w tym czasie wyjechało do klubów zagranicznych. Mam tu na myśli chociażby Ponitkę i Waczyńskiego. Oni stanowią o sile swoich zespołów za granicą.
Jak się pan współpracuje z Polakami?
- W samych superlatywach mogę się wypowiadać na temat współpracy z Polakami. W Zgorzelcu miałem możliwość pracy ze świetnymi ludźmi - m.in. Robert Witka, Robert Skibniewski, Krzysztof Roszyk. Cieszy mnie fakt, że taki Paweł Turkiewicz, który był moim asystentem, awansował i jest teraz trenerem w Lublinie. Na dodatek pracuje w kadrze i z każdym rokiem robi coraz większe postępy. To budujące.
Teraz jest bardzo podobnie - Cel, Koszarek, Zamojski, czy Hrycaniuk. To profesjonaliści w każdym calu. Jestem szczęśliwy, że mogę pracować z tak ambitnymi ludźmi. Wiedzą, że koszykówka "daje mi chleb" i każdego dnia są w pełni przygotowani do zajęć. Chcą stawać się coraz lepszymi, mimo że już doświadczeni.
Saso Filipovski mocno zmienił się na przestrzeni lat?
- Każdy człowiek się zmienia na przestrzeni kilku lat pod wpływem różnych wydarzeń czy przygód. Rozwiodłem się, na dodatek byłem trenerem w innych państwach. Nabyłem dużego doświadczenia. Na przykład w Lublanie nie miałem łatwych warunków do pracy. Mieliśmy spore problemy finansowe. Nie stać nas było na gwiazdy, dlatego ściągnęliśmy młodych graczy. Ten fakt nie wpłynął na nasze wyniki w Europie czy w lidze słoweńskiej. Muszę powiedzieć, że tamten sezon dużo mnie nauczył.
[b]
Nie sposób nie zapytać o incydent, który miał miejsce w Koszalinie pod koniec 2008 roku. Czy to wydarzenie również jakoś pana zmieniło?[/b]
- Oczywiście. Każda sytuacja życiowa cię zmienia. Zostałem wówczas bez pracy. Nie zawsze jesteśmy dumni ze swoich decyzji czy wyborów. Ja również nie jestem z tego powodu szczęśliwy, że do tego doszło. To wydarzenia mocno wpłynęło na to, jaki jestem obecnie. Myślę, że teraz by do tego nie doszło. Hala w Koszalinie jest świetna. Jestem zdania, że ten poziom organizacji meczów jest na wyższym poziomie. Takich przypadków już nie ma.
To prawda, że mógł pan być trenerem reprezentacji Polski?
- To prawda. Prowadziłem takie rozmowy, kiedy byłem trenerem w Zgorzelcu. Nie ukrywam, że to bardzo miłe wyróżnienie, że ktoś mnie dostrzegł i chciał, abym prowadził waszą kadrę. Uważam jednak, że trudno jest pogodzić pracę w kadrze i w klubie jednocześnie. Nie da się wówczas pracować na 100 procent na dwóch frontach. Wówczas pracowałem w klubie i na tym się skupiałem przede wszystkim. Warto zwrócić uwagę na fakt, że pracując przy reprezentacji nie ma cię w klubie około dwóch miesięcy, a ten czas jest bardzo ważny, bo wówczas dokonuje się selekcji zawodników na nowy sezon.
Widzi się pan w ogóle w roli szkoleniowca?
- Gdybym otrzymał taką propozycję to na pewno bym ją rozważył. Ja kocham koszykówkę i żadnego wyzwania się nie boję. Dla mnie najważniejsze jest to, aby być w baskecie. Nie widzę się w innym zawodzie.
Za pana czasów w Zgorzelcu grali tacy zawodnicy jak Thomas Kelati czy David Logan. Ma pan jeszcze z nimi kontakt?
- Jestem dumny z nich, że tak świetnie poukładali swoje kariery. Obaj byli w wielkich klubach i decydowali o obliczu drużyn. Prawda jest taka, że my trenerzy możemy wykonywać sporo pracy, ale i tak los danego zawodnika zależy tylko i wyłącznie od niego samego. To on kieruje swoją karierą. Oni świetnie pokierowali swoim koszykarskim życiem. Logan i Kelati byli profesjonalistami, koncentrowali się na koszykówce i dlatego tak dobrze im się powiodło.
Tamten finał chyba na zawsze zostanie przez pana zapamiętany...
- To prawda. Prowadziliśmy już 2:0 po meczach w Zgorzelcu. Później dwa razy przegraliśmy w Sopocie w końcówkach. Rzuty w ostatnich sekundach decydowały o wszystkim. Przegraliśmy piąty mecz w Zgorzelcu i wydawało się, że sopocianie będą cieszyć się z mistrzostwa na własnym parkiecie, ale pokonaliśmy ich i wszystko rozstrzygnęło się u nas. Milan Gurović trafiał wówczas z każdej pozycji. Nie dało rady go zatrzymać. To są bardzo fajne wspomnienia, do których często wracam.