Golden State Warriors dopięli swego, pokonali Houston Rockets 4-1 i po raz pierwszy od 1975 roku awansowali do wielkiego finału NBA! Tam zagrają przeciwko Cleveland Cavaliers, którzy na szczycie Konferencji Wschodniej w czterech spotkaniach wyeliminowali Atlantę Hawks. Kalifornijczycy osiągnęli najlepszy bilans w sezonie zasadniczym (67-15), dzięki czemu rozpoczną decydującą serię z przewagą własnego parkietu.
[ad=rectangle]
Rockets przegrali z Warriors po raz ósmy w dziewięciu rozegranych spotkaniach (0-4 w sezonie zasadniczym) i ostatecznie zakończyli zmagania 2014/2015 na etapie finału Konferencji Zachodniej. O ile w dwóch pierwszych meczach rywalizacji przegrali minimalnie, w trzecim kompletnie odstawali, tak tym razem mieli duże szanse na odniesienie sukcesu, a ostatecznie zdobyli o aż 14 oczek mniej niż rywale.
Goście rozpoczęli od triumfu 22:17 w premierowej kwarcie, ale podopieczni Steve'a Kerra na początku drugiej odsłony odpowiedzieli zrywem 10:0, stopując rozpędzonych rywali. Wojownicy wypracowali sobie kilka punktów zaliczki i po dwóch skutecznych rzutach Klaya Thompsona prowadzili nawet 57:46. Wtedy 25-latek popełnił piąte przewinienie, usiadł na ławce rezerwowych, a gra gospodarzy kompletnie się posypała.
#dziejesiewsporcie: Absurdalny faul bramkarza
Źródło: sport.wp.pl
Od tamtego momentu Houston Rockets zaaplikowali rywalom dziewięć punktów z rzędu, doprowadzając do stanu 56:57. Wszystko miało rozstrzygnąć się w decydującej odsłonie. Nieoczekiwanym bohaterem Golden State Warriors został Harrison Barnes, który w pierwszych fragmentach czwartej kwarty sprawił, że wypełniona po brzegi ORACLE Arena eksplodowała z radości. 22-latek zdobył dziewięć punktów w dwie minuty (87:72), a gospodarze prowadzenia nie oddali już do końcowej syreny.
Jeżeli poprosić by sympatyków Rockets o napisanie najczarniejszego scenariusza na środowy mecz w Oakland, mało kto uwzględniłby w nim, że James Harden nie trafi ani jednego rzutu zza łuku, umieszczając przy tym w koszu tylko 2 na 11 oddanych prób z gry. Brodacz w 43 minuty wywalczył zaledwie 14 oczek, a dodatkowo zgubił 13 piłek, pobijając niechlubny rekord. Ten mówił wcześniej o jedenastu stratach w pojedynczym meczu fazy play-off.
Przyjezdnym nie pomogło 18 punktów i 16 zbiórek Dwighta Howarda czy 16 oczek (10 w czwartej kwarcie) wywalczonych przez Coreya Brewera. O to, by Harden nie zagroził Warriors świetnie zadbał przede wszystkim Andre Iguodala. - Rozegrał najwspanialszy 6-punktowy mecz, jaki kiedykolwiek widziałem w swoim życiu. Przypomina mi Scottiego Pippena. Jego obrona na Hardenie była absolutnie genialna - chwalił Iguodalę Steve Kerr, nawiązując do sześciu oczek zdobytych przez rezerwowego.
Stephen Curry został 31. MVP, który w tym samym sezonie awansował do finału NBA. W 22 przypadkach puchar Larry'ego O'Briena trafiał w ręce uczestników tego elitarnego grona. - Jesteśmy cztery zwycięstwa od osiągnięcia naszego celu - powiedział zadowolony rozgrywający. - Siłą tego zespołu jest jego głębia - dodał Festus Ezeli. Środkowy w środę skompletował cenne 12 punktów i dziewięć zbiórek. Oprócz Barnesa, najlepszym graczem w szeregach Warriors był Klay Thompson, autor dwudziestu oczek.
Golden State Warriors - Houston Rockets 104:90 (17:22, 35:24, 22:22, 30:22)
Warriors: Curry 26, Barnes 24, Thompson 20, Ezeli 12, Green 9, Barbosa 7, Iguodala 6, Bogut 0, Lee 0, Livingston 0.
Rockets: Howard 18, Brewer 16, Terry 16, Ariza 15, Harden 14, Smith 11, Capela 0, Jones 0, Prigioni 0.
Stan rywalizacji: 4-1 dla Golden State Warriors