Czy Stelmet zatrzyma w końcu Mardy'ego Collinsa - pytałem w poprzednim tekście i nie zawiodłem się na defensywie zielonogórskiego zespołu. Bardzo dobrą obronę na kluczowym zawodniku w talii Miodraga Rajkovicia Stelmet pokazywał już w trzecim meczu, a ja pisałem o tym tak:
[ad=rectangle]
"W pierwszej części meczu zielonogórzanie nie mogli upilnować Collinsa, ale już zespołowy wysiłek tuż po zmianie stron dał upragniony efekt. Amerykanina przede wszystkim krył jego rodak, Quinton Hosley, ale do pomocy, w każdym momencie akcji przygotowany był także jeden z graczy wysokich i - bardzo często - Przemysław Zamojski. To wszystko sprawiło, że obrońca PGE Turowa nie zdobył w trzeciej kwarcie ani jednego punkty, oddał ledwie dwa niecelne rzuty, popełni dwie straty i miał tylko jedną asystę".
We wtorek Collins zagrał słabo. Momentami był kompletnie odcięty od gry, popełniał proste błędy i był nieskuteczny. I jak to w koszykówce często bywa, mógł jednak przejść drogę od zera do bohatera, gdyby trafił ostatnią trójkę w meczu. Rzut Amerykanina był jednak całkowicie nieudany i zamiast dogrywki, Stelmet złapał drugi oddech.
***
Od początku zastanawiałem się kiedy obaj trenerzy zaczną wprowadzać elementy zaskoczenia i w którym momencie finału zmiennicy czy też gracze drugiego planu zaczną wychodzić przed szereg.
I stało się, 19 punktami (w tym 16 w drugiej części meczu) Nemanji Jaramaza. Serb złapał rytm do tego stopnia, że nie bał się wziąć na swoje barki odpowiedzialności na 20 sekund przed końcem meczu, gdy Stelmet uciekł na pięć punktów, rzutem z ośmiu metrów. Trafił trójkę, potem dołożył jeszcze dwa rzuty wolne (77:79) i... aż dziw bierze dlaczego to nie on oddawał najważniejszą próbę w meczu, a Collins?
Rozumiem, akcja nie mogła być ustawiona bo czasu na to już nie było, jednak tak doświadczony zespół powinien umieć wykorzystać swoje atuty w najważniejszym momencie. A tym był właśnie we wtorek Jaramaz.
***
Świetny mecz zagrał Damian Kulig (22 punkty, sześć zbiórek), rozszalał się Jaramaz, a po stronie Stelmetu swoje zrobili Russell Robinson (16 punktów, pięć asyst) oraz Hosley (16 punktów, cztery zbiórki). Wspominając, że Robinson to według mnie kluczowy zawodnik pretendenta do złota, chcę zauważyć jedną rzecz, o której mało kto wspomniał. A właściwie wspomnieć jedną osobę - Chevona Troutmana.
Amerykanin dał naprawdę niezłą zmianę we wtorek i choć jego wpływ na zespół nie jest taki, jaki miał Jaramaz na PGE Turów, to jednak właśnie 34-letniego skrzydłowego można uznać za cichego bohatera drugiego planu. Uznać za taki element zaskoczenia, którego trener Rajković nie przewidział.
Troutman trafił dwie ważne trójki na przełomie trzeciej i czwartej kwarty, a po reakcji serbskiego szkoleniowca widać było, że akurat takiego zagrania nie przewidział. Obrońcy PGE Turowa nie kryli zbyt blisko skrzydłowego Stelmetu, gdy mierzył zza łuku i zostali za to ukarani. I biorąc pod uwagę, że ostatecznie gospodarze wygrali różnicą tylko trzech oczek, właśnie któraś z trójek Troutmana mogła być na wagę wygranej.
***
Co przed meczem numer cztery? Trzymając się teorii, iż Stelmet potrzebuje skuteczności kilku zawodników jednocześnie (we wtorek nie tylko Robinson, Hosley, Troutman, ale też Adam Hrycaniuk i Przemysław Zamojski przekroczyli "dwucyfrówkę"), uważam, że czwartkowe spotkanie - podobnie jak przed rokiem - będzie należało do PGE Turowa.
Mistrz dysponuje po prostu większą siłą rażenia i szerszym wachlarzem możliwości, a na dodatek - ma jeszcze przestrzeń do wykorzystania. Nadal przewagi w tej serii nie zrobili jeszcze Kiryło Natiażko oraz Olek Czyż, gdzieś za plecami innych zawodników schowany jest Vlad-Sorin Moldoveanu, słabsze dwa mecze zanotował Chyliński. Tym samym oczekuję, że czwarty mecz serii przyniesie właśnie taki scenariusz.
Przyjęło się, że w siedmiomeczowej serii to właśnie pojedynek numer cztery jest najistotniejszy. Zwycięstwo Stelmetu spowoduje, że przewaga psychologiczna będzie po stronie pretendenta, a mistrz przesunie się w kierunku ściany, od której będzie musiał uciekać. Wygrana obrońcy trofeum sprawi natomiast, że to gracze Rajkovicia będą mieli wszelkie argumenty w swoich rękach, by w niedzielę zakończyć finał u siebie.
Licz pan od nowa !!!