Isiah Thomas - poza Dream Teamem cz. I

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Nie tylko Michael Jordan czy Derrick Rose to koszykarze silnie związani z Chicago. Do tego grona należy również pewien rozgrywający, który wielką karierę zrobił w... Detroit Pistons.

W tym artykule dowiesz się o:

Leżące nad jeziorem Michigan "Wietrzne Miasto" jest sercem niemal dziesięciomilionowej aglomeracji, którą najlepiej podziwiać ze sto trzeciego piętra wieżowca Sears Tower. Podczas zwiedzania miasta nie można zapomnieć też o wizycie w Muzeum Historii Naturalnej, Art Institute czy Adler Planetarium - najstarszym działającym muzeum i obserwatorium astronomicznym. Chicago to również największe na świecie skupisko Polaków oraz Amerykanów polskiego pochodzenia. Ich łączną liczbę szacuje się na grubo ponad milion, z czego około dwieście pięćdziesiąt tysięcy używa na co dzień języka polskiego. Metropolia słynie także z aż siedmiu klubów występujących w najważniejszych amerykańskich ligach: Bears (NFL), Cubs (MLB), Blackhawks (NHL), Bulls (NBA), White Sox (MLB), Fire (MLS) oraz Sky (WNBA). [ad=rectangle] Isiah Lord II oraz Maria Thomasowie mieli ósemkę dzieci, a 30 kwietnia 1961 roku na świat przyszła ich dziewiąta pociecha - Isiah Lord III. Czarnoskóra rodzina zamieszkiwała przy Congress Street, czyli w niecieszącej się zbyt dobrą sławą okolicy. Z tego powodu matka przez cały czas musiała mieć oko na swoje dzieciaki, żeby trzymać je z dala od gangów i przemocy. - Byłam jak taka cyganka, bo gdy tylko coś zaczynało się dziać, to natychmiast się pojawiałam - opowiada. Wszystkie małolaty najchętniej spędzały wolny czas w Gladys Park, gdzie było boisko do koszykówki. - W jakiejkolwiek części West Side mogłeś powiedzieć "spotkajmy się na boisku" i każdy wiedział o jakim miejscu mowa - wspomina najmłodszy syn Thomasów. - To właśnie tam nauczyłem się grać w basket. O każdej porze dnia i nocy mogłeś odwiedzić to miejsce i załapać się na meczyk. Razem z braćmi chodziliśmy tam nawet w zimie. Szufle do śniegu szły w ruch, a potem graliśmy.

Thomasowie oprócz Isiah mieli sześciu synów: Ronniego, Larry'ego, Prestona, Marka, Gregory'ego oraz Lorda Henry'ego. Małżonkowie doczekali się też dwóch dziewczynek: Ruby i Dolores. W slumsach nie było nic ciekawego do roboty, więc młodzi gdy tylko mogli, udawali się do Gladys Park. Bracia późniejszego asa Detroit Pistons ogólnie radzili sobie na boisku całkiem nieźle, ale najstarszy z nich, Lord Henry, był prawdziwym "wymiataczem". - Nigdy nie widziałem kogoś takiego jak on - opowiada Isiah. - Wyczyniał rzeczy, których nie powstydziłby się żaden z czynnych zawodników. Gdyby otrzymał od losu szansę, sądzę iż mógłby zmienić oblicze koszykówki. Miał pseudonim "Szczur", a jego boiskowe sztuczki znane były w całej okolicy. - Staraliśmy się naśladować każdy jego ruch - dodaje. - Nigdy nie zapomnę ekscytacji, jaką wywoływała jego gra. Był po prostu przewspaniały.

Pierworodny syn Thomasów uczęszczał do liceum St. Phillip's High School i reprezentował tamtejszą drużynę koszykówki. Siedmioletni Isiah był zapatrzony w niego jak w obrazek i nie opuszczał żadnego domowego meczu z jego udziałem. Strasznie też ubolewał, że ze względu na młody wiek nie mógł podróżować na spotkania wyjazdowe Gaels. - Później opowiadano mi o tym, co się działo na parkiecie, a ja sobie to wszystko wizualizowałem w głowie - wspomina najmłodszy z rodzeństwa. Choć Lord Henry miał zadatki na naprawdę wspaniałego "grajka", to nigdy nie otrzymał szansy sprawdzenia się choćby w poważnej drużynie akademickiej. Miał pecha, bo mieszkał w części miasta pod nazwą North Lawndale, gdzie nie obowiązywały żadne zasady, a każdy dzień był grą o przetrwanie. W okolicy pełnej narkotyków, prostytucji i gangów ciężko trzymać się z dala od złego towarzystwa nawet mając nad głową nadopiekuńczą matkę. - Myślę, że wszystkie moje dzieci chciały pójść na studia - mówi Maria. - Starsi synowie po prostu spotkali nieodpowiednich ludzi w nieodpowiednim czasie i zaczęli się zadawać z gangsterami oraz całym tym towarzystwem. Pragnęli jednak mnie chronić.

Wydawać się może, że kiedy małżonkowie doczekują się dziewięciorga potomstwa, to tylko śmierć może ich rozłączyć. Nic bardziej mylnego. Senior rodu opuścił rodzinę, gdy Isiah miał zaledwie trzy lata i od tamtego momentu dzielna Maria musiała sobie sama radzić z wychowaniem gromady dzieciaków. Co ciekawe, Isiah Lord II należał do inteligentnych ludzi i nie bez powodu został pierwszym czarnoskórym kierownikiem w korporacji International Harvester, zajmującej się głównie produkcją maszyn rolniczych. Wszystko załamało się jednak, kiedy odszedł z firmy i nie potrafił znaleźć sobie nowej pracy, odpowiadającej jego wysokim kwalifikacjom. Posada woźnego w szkole absolutnie mu nie odpowiadała, a potęgująca frustracja sprawiła, że odszedł z domu.

Maria była bardzo dzielną kobietą. Na podstawie jej doświadczeń w 1989 roku nakręcono film fabularny pt. "Odważna matka: historia Mary Thomas". Obraz ten pokazywał jak bardzo pragnęła chronić swoich synów przed wstąpieniem do gangu i jak podkreślała wartość edukacji pomimo tego, że sama ukończyła ledwie kilka klas szkoły podstawowej. Gdy rekruterzy gangu zapukali do drzwi jej domu, powitała ich z... obrzynem w rękach. Więcej już nie wrócili, lecz matce ostatecznie i tak nie udało się uchować dzieci przed kontaktami z nieodpowiednimi ludźmi. Lord Henry uzależnił się od heroiny, a Gregory wpadł w alkoholizm. Na szczęście obaj przeszli później udane kuracje odwykowe. Larry miał natomiast szansę na koszykarską karierę i grał dla Wright Junior College, ale kontuzja kostki rozwiała jego marzenia i również wchłonął go marazm North Lawndale.

fot. Keith Allison - Creative Commons
fot. Keith Allison - Creative Commons

- Larry był moim idolem w czasach, gdy grał na uczelni - opowiada Isiah. - Przymierzałem jego ubrania, chodziłem tak jak on i starałem się mówić tak jak on. Nic więc dziwnego, że najmłodszy w rodzinie chłonął również te złe wzorce, jakich dostarczał mu brat. - Już jako mały chłopiec wiedziałem jak kombinować - dodaje. - Jeśli chciałeś zdobyć pieniądze, to nie było innego sposobu. Naśladując członka gangu, Isiah musiał w końcu ściągnąć na siebie kłopoty. Pewnego dnia Larry jechał swoim cadillakiem i zauważył nagle kogoś ubranego tak samo jak on. Tym kimś był oczywiście Isiah, który pożyczył sobie garnitur i kapelusz starszego brata. Larry zatrzymał się i trzymając w ręku woreczek z heroiną rzekł: - To cię kiedyś zabije. Najlepszym sposobem na wygranie tej gry jest nieuczestniczenie w niej. Nie możesz przegrać, kiedy nie grasz. Nienawidzę drogi, którą wybrałem. To najłatwiejsza droga i dlatego też nienawidzę siebie. Nie idź w moje ślady.

- Ktoś musi odbierać wypłatę z NBA - Isiah usłyszał w drodze do domu. - Lordowi Henry'emu się nie udało, Gregory'emu również. Ja byłem blisko, lecz ostatecznie też nic z tego nie wyszło. Ale my na to zasłużyliśmy. Ktoś musi wyciągnąć rękę po tę kasę! Słowa starszego i bardziej doświadczonego brata zrobiły na chłopaku wielkie wrażenie. - Spośród wszystkich braci, tak naprawdę tylko on uratował mi życie - wspomina późniejszy rozgrywający Detroit Pistons. - W tamtym czasie byłem bardzo zagubiony, a on zaczął spędzać ze mną dużo czasu. Chłopcy sporo trenowali na boisku do koszykówki, dzięki czemu Isiah doskonalił swoją grę i przygotowywał się do rywalizacji na poziomie szkół średnich, gdzie często można spotkać naprawdę solidnych zawodników.

Mary starała się jak mogła, żeby choć część swoich pociech ocalić przed sidłami życia na ulicach North Lawndale. Ciągle powtarzała im jak mają się zachowywać w szkole i poza nią, a także wprowadziła godzinę policyjną, po której nie wolno im było opuszczać domu. Dbała też o warunki mieszkaniowe rodziny i nie dopuszczała, żeby Thomasowie musieli przebywać w budynku, w którym bali się o swoje bezpieczeństwo. Gdy miasto zgodziło się zaakceptować jej roszczenia, ale jednocześnie odebrało zapomogę finansową, skutecznie interweniowała u samego burmistrza. Choć dorastała jako baptystka, zwróciła się w stronę katolicyzmu po tym jak otrzymała pracę kucharki w stołówce szkoły działającej przy lokalnym kościele. Wykarmić tak liczną rodzinę było naprawdę ciężko, ale zawsze pilnowała, żeby jej dzieci nie chodziły głodne. Niestety serwowane pożywienie nie należało do najzdrowszych. - Dostawaliśmy jedzenie z kościoła i pewnego razu był to tylko Hamburger Helper - wspomina Isiah. - Mnóstwo kartoników tego czegoś. Miało się wrażenie, że już zawsze będziemy to jeść. Kiedy firma Quaker Oats zaczęła robić musli, również dostaliśmy mnóstwo tego. Nie mieliśmy nawet mleka i jedliśmy samą mieszankę aż do syta. Zgłodniałeś? Mogłeś wszamać jeszcze trochę musli.

Droga do NBA jest długa i kręta. Zazwyczaj prowadzi przez licealne i akademickie parkiety, a najmłodszy z Thomasów właściwie nie mógł zostać profesjonalistą inaczej niż błyszcząc na boisku w szkole średniej i na uczelni. Przygotowania do zawojowania ligi zawodowej Isiah zaczął bardzo wcześnie, bo w wieku... trzech lat! Właśnie wtedy Alexis dał mu swoją koszulkę do basketu. - Zwisała aż do kostek - wspomina. Starsi bracia pomimo sprzeciwu matki zabierali malca ze sobą na podwórkowe mecze, a ten wszystko chłonął, aż w końcu zaczął czynnie uczestniczyć w spotkaniach. - Później wzięliśmy go do naszej drużyny grającej w lidze letniej - dodaje Larry. - Miał wtedy osiem lat i występował na pozycji rozgrywającego przeciwko trzynasto- oraz czternastolatkom. Sięgał im do tyłków!

Pomimo bardzo młodego wieku, Isiah doskonale wiedział, jaka jest jego rola na boisku. Musiał dostarczać piłkę kolegom, którzy tworzyli sobie dogodne pozycje do oddawania rzutów. Wywiązywał się z tego najlepiej jak mógł. Bracia wiedzieli, że najmłodszy z nich został obdarzony talentem, który należy właściwie pielęgnować. Przepustkę na akademickie parkiety mogło mu dać jednak tylko liceum, w którym koszykówkę traktowało się w stu procentach poważnie. Właśnie dlatego delegacja Thomasów udała się na oddalone o szesnaście kilometrów przedmieścia Chicago, do Westchester - siedziby St. Joseph's High School. Placówka oferowała dobry program sportowo-edukacyjny, a także posiadała świetnie wyposażoną salę gimnastyczną.

Trenerem w St. Joseph's High School był Gene Pingatore - ten sam, który wystąpił w dokumentalnym filmie pt. "W obręczy marzeń", który opowiada historię dwóch młodych chłopców, dla których największym życiowym marzeniem, a zarazem jedyną szansą na poprawę losu jest gra w basket. "Coach Ping", jak pieszczotliwie nazywano szkoleniowca, był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu i nie pozwolił, żeby taki talent jak Isiah poszedł na zmarnowanie. Uczęszczanie do szkoły na przedmieściach to nie była jednak bułka z masłem. Należało wstać z łóżka o 5:30 rano, bo trzydzieści minut później odjeżdżał autobus do Westchester. Po półtoragodzinnej podróży młodzieńca czekał jeszcze niemal dwuipółkilometrowy spacer, który dawał się we znaki zwłaszcza zimą. - Umierałem z zimna - wspomina Thomas. - Kiedy wsiadałem do autobusu, było jeszcze ciemno, a gdy docieraliśmy na miejsce, zdążyło się już całkiem rozjaśnić.

Początki Isiah w liceum z jednej strony nastrajały optymistycznie, a z drugiej niekoniecznie. - Możesz grać na topowej uczelni - powtarzał trener Pingatore. - Jeśli jednak nie będziesz miał odpowiednich stopni, to cały twój wysiłek pójdzie na marne. Thomas z ledwością zdał do drugiej klasy i ciężko mu było zaaklimatyzować się w środowisku zdominowanym przez białych. Gdy pewnego dnia otrzymał naganę za spóźnienie na zajęcia, zadzwonił do mamy i wydusił z siebie: - Rzucam tę szkołę. Zszokowana kobieta odparła ze stoickim spokojem: - Zrobisz to, co jest dla ciebie najlepsze, ale powiedz mi proszę jeszcze raz i powoli, co zamierzasz uczynić. - Chcę rzucić tę szkołę - kontynuował Isiah. - Jeszcze wolniej - prosiła Mary. - Ja... zostaję - zakończył chłopak.

fot. Keith Allison - Creative Commons
fot. Keith Allison - Creative Commons

Najmłodszy z Thomasów był zdyscyplinowanym dzieckiem i posiadał wewnętrzną motywację do osiągnięcia sukcesu. "Coach Ping" miał pod swoimi skrzydłami nieoszlifowany diament, o którym marzy każdy trener pracujący z młodzieżą. - Tylko jeden raz wraz z jego matką musieliśmy przywołać go do porządku - wspomina szkoleniowiec. - On przyszedł do tej szkoły z myślą, że będzie tu tylko po to, żeby grać w koszykówkę. Musieliśmy mu wytłumaczyć, że jeśli nie zmieni swojego myślenia, to nie dostanie stypendium na żadnym uniwersytecie. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy mieliśmy z nim problem.

Koniec części pierwszej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Bibliografia: Chicago Tribune, Sports Illustrated, Paul Challen - The Isiah Thomas Story, nba.com, slate.com, sports.jrank.org.

Źródło artykułu: