Osiem dni przerwy miał Kyrie Irving, by podleczyć liczne kontuzje przed startem pierwszego meczu finałów. LeBron James mówił jeszcze przed rozpoczęciem tej serii, że Cleveland Cavaliers są lepsi nawet jeśli podstawowy rozgrywający jest w stanie grać na 40-50 proc. swoich możliwości.
Tymczasem Irving rozegrał świetne spotkanie i był niezwykle istotną postacią Cavaliers po obu stronach parkietu, a szczególnie w obronie, gdzie mało kto się spodziewał, że tak dobrze będzie radził sobie ze Stephenem Currym. Czar prysł w dogrywce, kiedy w jednym z posiadań play-maker upadł na parkiet, a chwilę potem utykając zszedł do szatni.
[ad=rectangle]
Wciąż nie znamy dokładnej diagnozy dotyczącej jego kontuzji, ale wygląda na to, że jest to ten sam uraz kolana, z którym walczy niemal przez całe play-offy. - Wnioskując po tonie mojego głosu, że jestem zaniepokojony tym wszystkim. To naturalna reakcja. Chcę upewnić się, czy wszystko jest w porządku, więc musimy podjąć wszelkie kroki ku temu. To bardzo frustrujące i rozczarowujące, bo wchodząc w ten mecz czułem się znakomicie - mówił po zakończeniu spotkania, w którym zanotował 23 punkty, siedem zbiórek, sześć asyst oraz cztery przechwyty.
Irving opuścił halę wspomagając się kulami, co nie jest dobrym znakiem, tym bardziej, że mecz numer dwa już w niedzielę. Szanse Cavaliers bez Irvinga zdecydowanie maleją, więc jego ewentualna absencja w pozostałej części finałów przybliża Golden State Warriors do tytułu mistrzowskiego.