PGE Turów walczy o życie. Czy przedłuży serię?

Po pięciu spotkaniach Stelmet Zielona Góra prowadzi w serii finałowej 3:2 i jest o krok od zdobycia złota. - Walczymy teraz o życie - to hasło pojawia się najczęściej w ustach koszykarze PGE Turowa.

Gdy po dwóch pierwszych meczach finału play-off Tauron Basket Ligi PGE Turów Zgorzelec prowadził 2:0, wydawało się, że mistrzowie kraju są na najlepszej drodze do obrony trofeum wywalczonego przed rokiem.
[ad=rectangle]
I kto wie, jak potoczyłyby się losy finału, gdyby trójkę równo z syreną w meczu numer trzy trafił Mardy Collins i zgorzelczanie doprowadziliby do dogrywki. Amerykanin spudłował jednak swój rzut, Stelmet wygrał 80:77, a następnie przesądził na swoją korzyść dwa kolejne spotkania, więc we wtorek stanie przed wielką szansą zamknięcia serii. I zdobycia mistrzostwa Polski, co oczywiste.

Koszykarze Miodraga Rajkovicia znajdują się tym samym w bardzo trudnym położeniu, lecz jak przyznaje sam trener, nadal istnieje szansa, że finał wróci do Zgorzelca. - Wiemy co to oznacza grać w tej hali i wiemy, że to nasi rywale są teraz w komfortowej sytuacji. Sądzę jednak, że jeśli zagramy w tym meczu chociaż w 75 procentach to, co graliśmy dzisiaj, a dodatkowo zmienimy parę najważniejszych detali, jesteśmy w stanie wygrać w Zielonej Górze - powiedział trener zgorzelczan na konferencji prasowej po ostatnim spotkaniu.

Również zawodnicy PGE Turowa są zgodni i liczą, że seria wróci jeszcze do przygranicznego miasta. - Musimy wyciągnąć wnioski i choć Stelmet gra świetnie, to jednak trzeba znaleźć sposób na to, aby trafiać do kosza. Gramy obecnie bardzo podobnym systemem do tego, w jaki sposób graliśmy w całym sezonie i wydaje się, że Stelmet jest na to przygotowany. Teraz jednak walczymy o życie i musimy zagrać lepiej - stwierdził z kolei podkoszowy PGE Turowa, Olek Czyż tuż po zakończeniu ostatniego starcia.

Co oznacza lepiej - tego ani trener, ani zawodnik nie sprecyzowali, ale nietrudno się domyślić, że chodzi o postawienie się rywalom w defensywie. Dodatkowo, trener Rajković musi znaleźć sposób, aby ponownie uruchomić swoich najgroźniejszych zawodników.

Tak naprawdę tylko Damian Kulig jest jedynym graczem PGE Turowa, który spełnia oczekiwania (średnio prawie 14 i siedem zbiórek) w tym finale. Chimerycznie natomiast prezentuje się Michał Chyliński (choć warto docenić jego pracę w defensywie przeciwko Przemysławowi Zamojskiemu), a Nemanja Jaramaz i Tony Taylor przeplatają bardzo dobrze zagrania kompletnie nieprzemyślanymi. Całkowicie poniżej oczekiwań spisują się natomiast ci, na których liczono - obok Kuliga - najbardziej: Filip Dylewicz oraz Mardy Collins.

35-latek, czyli zeszłoroczny zdobywca statuetki MVP, ani razu nie zaliczył jeszcze dwucyfrowej zdobyczy punktowej (średnio 4,2 punktu), trafiając tylko osiem ze swoich 34 prób z gry. Collins z kolei zagrał świetnie w pierwszych dwóch spotkaniach (przeciętnie 20,5 punktu, 7,5 zbiórki i trzy asysty), by obniżyć loty w trzech kolejnych starciach (łącznie 20 punktów, tylko 6/19 z gry.

W meczu numer sześć faworytem będą gospodarze, którzy stoją przed wielką szansą. Jednocześnie jednak, również i presja znajduje się na barkach zawodników z Zielonej Góry. W obozie PGE Turowa natomiast frustracja spowodowana porażką w meczu numer pięć przekuwa się w sportową złość.

- Seria się jeszcze nie skończyła. Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji, ale nie zamierzamy się poddawać. To jeszcze nie koniec - powiedział Vlad-Sorin Moldoveanu, a jego słowom wtórował nieobecny tylko na parkiecie, natomiast podróżujący cały czas z zespołem Mateusz Kostrzewski. - Myślę, że niektórzy nas już skreślili. Zamierzamy udowodnić jednak, że przedwcześnie.

Kolejnym krokiem będzie więc przekucie tej złości w skuteczność na parkiecie. Pytanie czy Stelmet na to pozwoli?[i]

[/i]

Źródło artykułu: