Michał Fałkowski: Przez trzy lata grałeś w rumuńskiej ekipie CSM Oradea. Nadszedł czas na zmianę otoczenia?
Daniel Dillon: Tak, trzy lata w jednym miejscu to bardzo długo. Kiedy otrzymałem propozycję z PGE Turowa Zgorzelec, poczułem, że to najwyższy czas, by jeszcze coś zmienić w swojej karierze.
Potrzebowałeś takiej zmiany?
- Tak. Nie chcę być źle zrozumiany, bo czas spędzony w Oradei był dla mnie wyjątkowy. Klub bardzo profesjonalny, kibice wyjątkowi i zaangażowani w życie klubu. Mimo to uznałem, że po trzech latach potrzebuję jakiegoś impulsu, by iść dalej, by zrobić kolejny krok w karierze. Dlatego podpisałem kontrakt z PGE Turowem.
[ad=rectangle]
Działacze CSM Oradea chcieli zatrzymać cię w zespole?
- Na początku lata transferowego była taka opcja. Jestem w bardzo dobrych stosunkach z trenerem Cristianem Achimem. On wielokrotnie mówił mi, że chciałby, bym dalej grał u niego. I namawiał mnie na powrót do Oradei i związanie się z tym klubem na kolejny, czwarty już rok. Ja jednak od początku zakładałem, że muszę zmienić otoczenie. Cztery lata to byłoby za dużo. Uznałem więc, że spróbuję zostać gdzieś w Europie, albo wrócę do mojej rodzinnej Australii.
Ostatecznie wylądowałeś w PGE Turowie Zgorzelec.
- Dokładnie. Ostatecznie jestem graczem PGE Turowa Zgorzelec i liczę, że będę ważnym ogniwem drużyny groźnej dla każdego przeciwnika w Tauron Basket Lidze.
[b]
Dlaczego wybór padł na PGE Turów?[/b]
- Słyszałem o tym klubie wiele dobrego. O organizacji na najwyższym poziomie i o tym, że to marka szanowana w Europie. Pytałem kilku zawodników o opinię na temat zgorzeleckiego klubu i usłyszałem wiele dobrego.
Do Oradei wrócił twój znajomy, który ostatnio grał w Polsce - Will Franklin.
- Wiem o tym. Nie tylko z Willem jednak grałem w Oradei. Także z Zarko Comagiciem i Seanem Denisonem. Z tego co wiem w ostatnim sezonie oni wszyscy występowali razem w jakiejś drużynie. Nie pamiętam jednak nazwy (Polski Cukier Toruń - przyp. M.F.). O Turowie rozmawiałem tylko z Seanem. Mówił, że liga jest wymagająca i bardzo fizyczna. No i chwalił się, że pokonali Turów na wyjeździe!
Przypuszczam jednak, że przede wszystkim kierowałeś się opinią innego Australijczyka, który grał w PGE Turowie Zgorzelec - Daniela Kickerta.
- Zgadza się. Teraz jestem u siebie w domu w Melbourne i nawet razem trenujemy z Danielem. To mój dobry kompan, więc jego opinia była dla mnie bardzo ważna. Grał w PGE Turowie przez półtora roku i wie o tym klubie bardzo dużo. Ponadto, rozmawiałem także z J.P. Princem. On zdobył mistrzostwo w Zgorzelcu, natomiast my znamy się z uczelni Arizona. On również wypowiadał się pozytywnie o klubie, mieście, a także całej lidze. Nie wahałem się więc z podjęciem decyzji.
Kickert dołączył do klubu w połowie sezonu 2010/2011, a potem grał w kolejnych rozgrywkach. Odszedł w 2012 roku. J.P. Prince natomiast grał...
- w sezonie 2013/2014. Wiem o tym. Chcesz pewnie powiedzieć, że on tamtego czasu mogło się coś zmienić?
Nie tyle, co mogło, co rzeczywiście zmieniło się. W ostatnich latach PGE Turów był potentatem w Polsce, grał w trzech kolejnych finałach play-off. W sezonie 2015/2016 o taki wynik będzie bardzo trudno. Zmienił się trener, zawodnicy, jest mniejszy budżet na zespół...
- O tym też słyszałem. Wiem, że klub ma mieć inny, mniejszy budżet w nadchodzący sezonie, więc automatycznie oznacza to trudności z powtórzeniem sukcesów z ostatnich lat. Jestem tego świadomy, ale... jednocześnie podekscytowany wyzwaniem. Nie jest sztuką wygrywać, gdy ma się dużo pieniędzy do wydania. Jestem pewien, że wszyscy zawodnicy, którzy trafią do PGE Turowa, a także ci, którzy zostali z poprzedniego składu, myślą podobnie.
[b]
Rozmawiałeś z trenerem Piotrem Ignatowiczem przed podpisaniem kontraktu?[/b]
- Nie, jeszcze nie rozmawialiśmy ze sobą, ale do czasu mojego przylotu do Polski z pewnością jeszcze zdążymy porozmawiać.
Trener liczy, że będziesz grał przede wszystkim jako rzucający obrońca, ale również wspomagał rozegranie.
- To dla mnie nic nowego. Zawsze tak grałem.
Z tego co wiem, już w przeszłości mogłeś trafić do Tauron Basket Ligi. Możesz o tym opowiedzieć nieco więcej?
- W zeszłym sezonie byłem blisko podpisania kontraktu w Polsce. Przed kilkoma laty również, ale jednak rok temu byłem najbliżej. Nie pytaj mnie jednak o nazwę klubu, bo to już nie ma sensu - wracać do tego. Mogę powiedzieć tyle, że ja potrzebowałem trochę czasu przed podjęciem decyzji, a klub nie chciał czekać. I tyle. Dlatego zostałem w Rumunii. Jednak tak już jest, że jak masz gdzieś grać, to prędzej czy później tam trafisz. Jestem graczem PGE Turowa, jestem graczem w lidze polskiej i nie mogę doczekać się sezonu.