Rosa Radom miała Anwil Włocławek na przysłowiowym "widelcu", prowadząc najpierw 13 punktami (48:35) do przerwy, a później nawet różnicą 19 oczek (59:40) w 25. minucie spotkania. W Hali Mistrzów koszykówka pokazała jednak jeszcze raz jak pięknym jest sportem. W ciągu kwadransa Rottweilery odrobiły wszystkie straty, a w dogrywce przystawiły pieczątkę, wygrywając 92:89.
- Już drugi mecz gramy tak, że prowadzimy przez większość czasu i albo robimy proste błędy w końcówce, jak w przypadku meczu o Superpuchar ze Stelmetem, albo w drugiej połowie, jak w spotkaniu z Anwilem. A to jakiś zupełnie niepotrzebny faul, np. na zbiórce w ataku, a to jakieś podanie na swoją połowę... Przez to rywale mają otwartą drogę do odrabiania strat. Dodatkowo jakieś dziwne decyzje, jakaś akcja dwa plus jeden na ósmym metrze, po gwizdku zawodnik robi jeszcze kozioł do kosza, a punkty są zaliczone... - punktował składowe porażki swojego zespołu trener Rosy, Wojciech Kamiński.
Przez 25 minut sobotniego spotkania polski szkoleniowiec mógł być bardzo zadowolony. Jego zawodnicy grali skutecznie w defensywie, umiejętnie odrzucając Anwil od obręczy i utrudniając zdobywanie łatwych pozycji na obwodzie. Gospodarze trafili tylko 3/14 zza łuku w pierwszych 20 minutach. Dodatkowo, dobra obrona sprawiła, że w drugiej kwarcie Rosa rzuciła 11 ze swoich 13 punktów po szybkim ataku i prowadziła 48:35.
Po zmianie stron w ekipie gości zabrakło jednak koncentracji, a problemy zaczęły się, gdy z placu gry z powodu czwartego przewinienia zszedł Michał Sokołowski. Były gracz Anwilu bardzo efektywnie znajdował luki w defensywie włocławian, wielokrotnie uciekając za plecy swoich rywali i zdobywając łatwe punkty. Bez niego goście nie grali już tak skutecznie, a także nie tak szybko.
Przy stanie 76:76 Rosa miała piłkę, a do końca spotkania pozostawało kilkanaście sekund. Trener Kamiński poprosił o czas, rozrysował akcję i... po chwili załamał ręce, gdy zobaczył, jak jego zawodnicy popełniają błąd już przy wyprowadzeniu piłki zza linii bocznej. Złe podanie przejął Chamberlain Oguchi i wsadem dał Anwilowi prowadzenie 78:76.
- Mieliśmy akcję, która mogła zakończyć ten mecz. Chyba nie ma sensu brać czasów, bo skoro bierzemy time-out i mówimy jedną rzecz, że gramy tak czy tak, a po chwili podajemy w aut, albo podajemy przeciwnikowi w ręce, to może nie ma sensu korzystać z tego elementu? - zastanawiał się Kamiński.
Trener Rosy wielokrotnie pokonywał Anwil w poprzednich sezonach, ale obecnie musiał uznać wyższość Rottweilerów. Zapytany o ocenę klubu z Włocławka, odpowiedział: - Widać, że tegoroczny zespół Anwilu jest robiony z głową. Drużyna ma świetnych zawodników na różnych pozycjach, doświadczonych, ogranych i jeżeli nie popadnie w kłopoty - dobrze wiemy o jakich kłopotach mówimy - ma szansę by czołową drużyną ekstraklasy - zakończył trener Rosy.