Za nami już blisko trzy tygodnie sezonu regularnego i proszę, proszę - więcej drużyn z plusowym bilansem znajdziemy w Konferencji Wschodniej (7) niż w Konferencji Zachodniej (6).
Spowodowane jest to oczywiście w dużej mierze tym, że ten notorycznie słabszy Wschód gra większość meczów wewnątrz swojej konferencji. Dzieje się tak też dlatego, że poważne kłopoty na starcie sezonu regularnego mają murowani kandydaci do playoffów na Zachodzie, czyli Houston Rockets (4-5) i Memphis Grizzlies (4-6), a rozbici kontuzjami są New Orleans Pelicans (1-8).
Wschód prowadzi jednak z Zachodem w bezpośrednich pojedynkach 24-19, a pozytywne bilanse z tą od lat lepszą konferencją NBA ma siedem drużyn Wschodu, w tym m.in. Miami Heat (4-0), Detroit Pistons (3-1), Orlando Magic (3-2) i Charlotte Hornets (2-1).
Mój guru John Hollinger w swoich podsumowaniach dzielił drużyny, nawiązując do klasyki spaghetti westernów - filmu "Dobry, zły i brzydki". Jako, że Hollinger stety-niestety blisko trzy lata temu przeniósł się z ESPN do managementu Grizzlies, postanowiłem pożyczyć sobie tę właśnie konwencję.
Dobry: Golden State Warriors (10-0)
Najlepsi w historii NBA Chicago Bulls 1995/96 (bilans 72-10) byli średnio co mecz o +12,3 punktu lepsi od rywali. Golden State Warriors zaczęli ten sezon od bilansu 10-0, wygrywając mecze średnią różnicą +17,1 punktów i po prostu bawią się z przeciwnikami. "Zrobisz tak - okej, to my zrobimy tak". To jest styl gry, który przypomina to co na koniec playoffów w 2014 roku robili San Antonio Spurs.
Warriors są w ataku i w obronie jeszcze lepsi, niż drużyna, która zakończyła poprzedni sezon bilansem 67-15 i w playoffach zrobiła wynik 15-5. W rzeczy samej ich bilans 92-20, licząc od początku poprzedniego sezonu, to najlepszy wynik w NBA od czasu Bulls Michaela Jordana, którzy w sezonach 95/96 i 96/97 przegrali łącznie zaledwie 30 spotkań, licząc z playoffami. Warriors są prawdopodobnie najlepszą drużyną ostatnich 20 lat w NBA. Nie zdobyli jeszcze drugiego tytułu z rzędu - fakt, ale też jeszcze nie przegrali go. Wszystko przed nimi i póki co są po prostu kapitalni już od ponad roku.
Stephen Curry jest drugi sezon regularny z rzędu najlepszym graczem ligi i za chwilę niebezpodstawne staną się pytania czy nie zepchnął już przypadkiem z tronu LeBrona Jamesa. Zdobywa średnio 33,3 punkty i trafił dotychczas więcej trójek niż trzy zespoły NBA i tyle samo co San Antonio Spurs (52).
Ale sekretem tych Warriors jest to, że zaliczają o blisko dwie asysty na mecz więcej, niż w poprzednim sezonie i znakomicie radzą sobie z praktycznie jedynym dotychczas znanym sposobem na zatrzymanie Curry'ego - kiedy drużyny próbują zabrać mu piłkę z rąk i podwajają go. Unikalny gracz jakim jest rozgrywająco-czwórka Draymond Green i bardzo dobrze wyszkoleni technicznie zawodnicy "Dubs" fantastycznie w tym sezon rozgrywają tworzące się z podwojeń na Currym akcje 4-na-3. Warriors nie robili tego tak dobrze w poprzednim sezonie. Grając ze sobą drugi sezon i coraz częściej widząc takie zagrożenia, stają się po prostu coraz lepsi w ich pokonywaniu.
Warriors grają obecnie na innym poziomie i rozbijają w pył przedsezonowe typy na to, że rywalizacja o tytuł będzie wyrównana. Co więcej, ich pierwszy poważny test, czyli mecz z jednym z trójki Cavaliers/Spurs/Thunder przypadnie dopiero na 25 grudnia (wizyta Cavaliers w Oakland). Do tego czasu mogą po prostu nie przegrać meczu.
Zły: Los Angeles Clippers (5-4)
Clippers mają 5. atak NBA, ale dopiero 20. obronę i naprawdę nie widzę w jaki sposób mogą dobić do poziomu Top-10. Nie chodzi tylko o to jak szybko DeAndre Jordan z jednego z najlepiej blokujących centrów, stanie się również jednym z tych, którzy bronią najlepiej obręczy (to dwie różne kwestie). Po raz kolejny Clippers to dwie drużyny - pierwsza piątka i rezerwowi.
I jest to zaskakujące, że nadal tak jest, bo latem Doc Rivers do drużyny - która praktycznie w 5,5 graczy pokonała w playoffach San Antonio Spurs, zanim spuchła w 2. rundzie z Houston Rockets - dodał Paula Pierce'a, Josha Smitha, Lance'a Stephensona, Wesleya Johnsona, Pablo Prigioniego i Cole'a Aldricha.
Pierwsza piątka Clippers Paul/Redick/Stephenson/Griffin/Jordan jest w tym momencie nr 1 w NBA spośród tych, które rozegrały ze sobą minimum 100 minut (+15,2 punktów PER-48 minut). Ale Rivers wciąż się nie nauczył i gra długie minuty ze sobą podstawowym składem, a następnie wpuszcza całą rezerwową piątkę. Rivers praktycznie nie rozdziela minut Griffina i Paula. Przez co Clippers wypracowują sobie przewagi w 1 i 3 kwarcie, aby potem je tracić, gdy na boisko wchodzą zmiennicy. Bardzo podobnie zachowywał się Rivers, gdy trenował Big 3 + Rondo w Boston Celtics. Dodatkowo Clippers mają problem, bo powróciły kłopoty z plecami, które od dwóch lat nękają JJ'a Redicka, a Chris Paul zbyt szybko wrócił po kontuzjowaniu pachwiny.
Clippers mają też już kłopot z sędziami, bo ci mają dosyć ich ciągłych lamentów i pretensji. Arbitrzy - też ludzie - zaczynają się im odgryzać, gwiżdżąc w spornych sytuacjach przeciwko niemalże już płaczącemu Riversowi.
Mam wrażenie, że na moim Twitterze nikt ich już nie lubi. Stali się takim Michałem Kamińskim NBA. I dzieje się to w czasie, gdy Blake Griffin stał się zawodnikiem praktycznie kompletnym.
Brzydki: Houston Rockets (4-5)
... Ale Clippers przy stylu gry Rockets są jak pejzaże Van Gogha. Houston ma bilans 4-5, ale dopiero 24. plus/minus w NBA: -5,1 PER-48 minut. Rockets przegrali dwukrotnie z typowanymi na outsiderów Denver Nuggets (-20 i -9), w środę na własnym parkiecie ofiarowali Brooklyn Nets ich pierwsze zwycięstwo w tym sezonie (-8), a każda z ich czterech wygranych w tym sezonie przyszła różnicą nie wyższą niż 6 punktów.
Żadne z rozwiązań sezonu 2014/15 nie zaskoczyło mnie bardziej, niż to, że grając w 41 meczach bez Dwighta Howarda Rockets byli w stanie mieć aż 6. obronę NBA. Mój kolega Piotr Sitarz wiosną napisał analizę obrony Rockets, w której przyznał, że sam też nie potrafi do końca zrozumieć jak zespół popełniający tyle prostych błędów jest w stanie bronić tak dobrze.
Cóż, Rockets tracą w tym sezonie aż o 6 punktów na 100 posiadań więcej i mają dopiero 27. obronę ligi, znów grając co drugi mecz bez Howarda. Trafiają póki co tylko 29 proc. rzutów za trzy i z czasem ta skuteczność powinna pójść w górę, ale obrona? Jest bardziej prawdopodobne, że ich poprzedni, tak dobry sezon w obronie, był po prostu fuksem.
Może też w Houston coś zmieni się na lepsze, jeśli Kevin McHale zacznie grać właściwymi graczami.
Rockets w 283 minuty z młodym Clintem Capelą na boisku są +9,0 w punktach PER-48 minut (zdecydowany nr 1 w Houstn). W 257 minut z Dwightem Howardem -10,0 PER-48.
Dobry: Detroit Pistons (5-3)
Pistons mają bilans 5-3, ale pięć z tych ośmiu meczów grali na wyjeździe i obecnie są w trakcie najdłuższej trasie wyjazdowej w swoim sezonie - w dodatku po Konferencji Zachodniej (bilans 2-2). Kończą ją sobotnio-niedzielnym dwumeczem w Los Angeles z Clippers i z Lakers.
Pistons mają już na rozkładzie m.in. wyjazdowe +12 z drugimi na Wschodzie Atlanta Hawks, wygraną po dogrywce z Chicago Bulls i wyjazdowe zwycięstwo w Phoenix.
Reggie Jackson przejął już końcówki meczów w Phoenix i rzucając 26 punkty w czwartej kwarcie w Portland. Z kolei najlepiej zbierający w ataku gracz ligi Andre Drummond zrobił duży progres w skuteczności dobitek i konwertuje aż swoich 66% ponowień (zdobywa 1,20 punktów na każde takie posiadanie, po 0,96 w poprzednim sezonie). Pistons mają jednak dopiero 24. atak NBA i głównym powodem ich dobrej gry są przede wszystkim obrona (nr 7 NBA ) i zbiórki (nr 4). Drummond staje się w defensywie mądrzejszy z każdą kolejną minutą gry, a Kentavious Caldwell-Pope w swoim trzecim sezonie wyrasta powoli na jednego z najlepiej broniących skrzydłowych Konferencji Wschodniej. Jest też tylko kwestią czasu zanim więcej minut zacznie otrzymywać 19-letni Stanley Johnson Jr.
Jeszcze we wrześniu myślałem o Pistons jak o drużynie playoffowej na Wschodzie. Ale przestraszyłem się tego, że będą mieli problemy ofensywne w końcówkach spotkań i że przede wszystkim będą mieli kłopoty w obronie. Póki co, próbują pozbawić mnie pracy.
Zły: Washington Wizards (3-4)
Czy mogę na chwilę zostawić statystyki?
Washington Wizards grają w tym sezonie w najszybszym tempie NBA (nr 1) i tylko Philadelphia 76ers popełniają od nich straty częściej.
Żaden zespół w lidze nie przyspieszył tempa gry tak mocno jak Wizards, którzy zaliczają w tym sezonie aż o blisko 8 więcej posiadań na mecz. Rok temu o tej porze szybciej grać pod Stevem Kerrem uczyli się Golden State Warriors i właśnie straty były pierwszym i jak się potem okazało jedynym problemem dla Warriors. Nie chodzi mi oczywiście o to, że Wizards zostaną na wiosnę nowym mistrzem NBA, ale że widziałem już w swoim życiu dużo przypadków drużyn, które zaczynały grać szybciej i przez wyższe tempo gry miały na początku problemy w znalezieniem odpowiednio balansu między efektownymi akcjami (ryzykownymi podaniami), a efektywnością. W tym wypadku czas zwykle działał na ich korzyść.
Zwycięstwo z San Antonio Spurs pokazało, że grając w nowym, szybszym stylu są w stanie wygrywać z najlepszymi drużynami ligi. Więc spokojnie kibice Wizards - wkrótce będzie lepiej. Zwłaszcza, że kontuzja barku Bradleya Beala na szczęście nie skończyła się operacją i wkrótce powinien wrócić do gry.
Jedna rzecz, która martwi mnie odnośnie Wizards, to czy na wiosnę nie opadną z sił, grając tak szybko. Czy nie wypompują się z mocy przed playoffami. Trener Randy Wittman będzie musiał w drugiej części sezonu zluzować Johna Walla i Beala, obniżając ich minuty.
Brzydki: Brooklyn Nets (1-8)
Nets są w tragicznym położeniu. Nie przypominam sobie w ostatnich latach drużyny, która była w podobnej sytuacji. Talent jaki mają, nie pozwoli im w tym sezonie wygrać więcej niż 20 meczów i wciąż wisi nad nimi ryzyko tego, że ich najlepszy gracz Brook Lopez ponownie kontuzjuje trzykrotnie już operowaną stopę. Już w zeszłym tygodniu Nets mieli takie podejrzenie. A bez Lopeza ten zespół może nie wygrać więcej niż 12-13 meczów w sezonie...
Ale problem polega na tym - i tu kibicom Boston Celtics raz jeszcze kręcą się motyle w brzuchu - że wybór Nets w Drafcie 2016 trafi właśnie do Celtics.
Więc kolejne porażki Nets nie przyniosą im wcale wysokiego numeru w drafcie. Co gorsza dla Nets - Celtics w 2017 roku mogą wziąć sobie wybór Nets, jeśli będzie on lepszy niż wybór Celtics. Do tego w 2018 roku wybór Nets raz jeszcze po prostu trafi do Celtics! Wygląda więc na to, że Celtics mogą odbudować swoją potęgę na plecach Nowego Jorku, Michaiła Prochorowa i błędzie Nets, jakim dziś brutalnie okazuje się to, że w 2013 roku oddali te wybory w drafcie, w zamian za to, by pozyskać starzejących się Kevina Garnetta i Paula Pierce'a i spróbować powalczyć o tytuł. Skończyło się na porażce w drugiej rundzie playoffów z Miami Heat.
Jak Nets mogą z tego wybrnąć? Jedna teoria mówi o tym, by rozebrali aktualną drużynę i powymieniali Lopeza, Thaddeusa Younga, Joe Johnsona i Jarretta Jacka w zamian za wybory w drafcie. Lopez miałby szansę przynieść im wybór w Top 10-15 draftu, a Young w Top 20-30. Wydaje mi się jednak, że lepiej będzie, jeśli Nets pójdą w drugą stronę i po prostu szukali będą sposobów na wzmocnienie drużyny poprzez wymiany i przede wszystkim w lipcu 2016 na rynku wolnych agentów.
Kibice Celtics mogą tylko siedzieć i zacierać ręce. Nets równie dobrze mogliby już teraz zmienić nazwę klubu na Wybór Celtics w I rundzie Draftu 2016. I ten wybór wkrótce najpewniej stanie się przedmiotem negocjacji Celtics z Sacramento Kings dotyczących DeMarcusa Cousinsa.