Dobry, zły i brzydki NBA: Czy można skasować ostatni sezon Kobiego?

Kobe Bryant kończy swoją karierę w fatalnym stylu, grając rolę główną w objazdowym cyrku jakim stali się Los Angeles Lakers. Boston Celtics tymczasem bardzo szybko pną się w górę, podobnie Charlotte Hornets. Oceniamy NBA po pierwszym kwartale sezonu.

Wymiany, obrona San Antonio Spurs i Kevin Durant - po pierwszym kwartale sezonu regularnego NBA wydaje się, że tylko te trzy rzeczy mogą skasować to co nieuniknione, czyli ponowny finał z udziałem Golden State Warriors - Cleveland Cavaliers.

Stephen Curry drugą z rzędu nagrodę MVP ma już praktycznie w kieszeni, a Warriors (24-0) wciąż nie przegrali jeszcze meczu. Wydaje się, że Warriors "rozwiązali" koszykówkę - znajdują odpowiedzi na każdy rodzaj obrony rywali - i tylko kontuzje kostek Klaya Thompsona i Harrisona Barnesa mogą sprawić, że wkrótce zaczną przegrywać.

Cavaliers (15-7) są nr 1 w "Konferencji LeBrona Jamesa", choć dopiero w najbliższych dniach zadebiutować ma w tym sezonie Kyrie Irving.

To akurat nie opowiada tego jak dużo lepszy i bardziej wyrównany stał się Wschód NBA, ale o tym, że Cavaliers wciąż praktycznie nie mają na nim godnego siebie rywala. Z czwórki najpoważniejszych kandydatów zawodzą i bezpłciowi Chicago Bulls (12-8), i dopiero uczący się grać w niższym ustawieniu wokół odrodzonego Johna Walla Washington Wizards (9-12). Rewelacyjni w zeszłym sezonie Atlanta Hawks (14-10) najlepiej odczuwają jak wzrosła konkurencja na Wschodzie i tylko Toronto Raptors (15-9) prezentują od startu sezonu równy, wysoki poziom, mimo tego, że borykają się z kontuzjami Jonasa Valanciunasa i DeMarre'a Carrolla.

Ale poza tym sezon dostarcza jak zwykle różnego rodzaju interesujących historii. Koszykówka NBA ewoluuje w stronę niższych ustawień i rzutów z dystansu. 13 z 30 drużyn ligi oddaje obecnie minimum 25 trójek w meczu, podczas gdy w sezonie 2014/15 takich drużyn było 10, a w sezonie 2013/14 tylko 4. Nową drogą podążyli m.in. Charlotte Hornets, Indiana Pacers i Detroit Pistons. To w pewien sposób tłumaczy dlaczego Wschód stał się bardziej ekscytujący niż był wcześniej.

Dobry: Charlotte Hornets (14-8)

Halo, halo! Charlotte Hornets mają 5. plus/minus w NBA i grają nowocześnie. To już nie jest ta sama nudna i najgorsza w lidze drużyną jaką byli od 2004 roku, kiedy na nowo powstał w Charlotte klub koszykówki.

Przed sezonem 2014/15 Bobcats zmienili nazwę na Hornets. Powrócono do kojarzonego doskonale logo i turkusowo-morskiej kolorystyki. Odmieniono parkiet, ale prawdziwy rebranding nastąpił dopiero od tego sezonu.

Steve Clifford jest w tym momencie moim kandydatem nr 1 do nagrody dla najlepszego trenera sezonu. Wywodzący się z defensywnej szkoły Jeffa Van Gundy'ego szkoleniowiec wywrócił do góry nogami system ofensywny i zrezygnował z gry pod kosz przez Ala Jeffersona, na rzecz koszykówki, w której pick-and-roll potrafi być grany dwa czy nawet trzy razy w jednej akcji, dopóki nie przyniesie skutku.

Hornets są nr 4 NBA w efektywności akcji pick-and-roll (0,86 punktów na posiadanie) i nr 4 w celnych trójkach (10,0 na mecz). Mają 5 atak NBA i defensywny sznyt Clifforda przejawia się w tym, że mimo braku kontuzjowanego na cały sezon Michaela Kidda-Gilchrista, mają 6 obronę. Grają w tym momencie sezonu fantastycznie i dopiero co w ostatnim tygodniu rozbili Pistons (+20), Heat (+17) i Grizzlies (+24), tuż po tym jak wygrali w Chicago (+6).

Hornets nie mają jednego wyraźnego lidera - aż czterech graczy oddaje od 10 do 15 rzutów w meczu. Kemba Walker trafia najlepsze w karierze 39 proc. za trzy, będący w roku kontraktowym Nicolas Batum zalicza 17 punktów, 7 zbiórek i 5 asyst na mecz, a Jeremy Lamb (12,1 punktów) i Jeremy Lin (10,5) tworzą najlepsze rezerwowe combo obwodowych w NBA. Do tego wybrany przed dwoma laty z nr 4 draftu Cody Zeller zrobił postępy w kończeniu akcji pod koszem i wyraźny progres w obronie, przynosząc co mecz na parkiet wysoką dawkę energii.

Podczas gdy wiele drużyn NBA wciąż ma kłopoty w znalezieniu swojej tożsamości i określeniu stylu gry, Hornets wyraźnie taki znaleźli. I zaskakujące jest to jak szybko to się stało. W tym momencie korzystają z faktu, że w natężeniu meczów sezonu regularnego ich rywale nie zorientowali się jeszcze jak wielka zmiana zaszła i często nie są przygotowani na mecze z drużyną Clifforda. Zaczekajmy w jakim miejscu będą za 6 tygodni od teraz.

Zły: Milwaukee Bucks (9-15)

Bucks to jeszcze jeden przykład tego, że nie wygrywa się meczów na papierze.

Do drużyny, która była rewelacją poprzedniego sezonu, dodano chodzące double-double w osobie Grega Monroe'a, powrócił też po kontuzji nr 2 Draftu 2014 Jabari Parker. Na papierze wyglądało, że tych dwóch, do tego starsi o rok Giannis Antetokoumpo, Khris Middleton, John Henson i Michael Carter-Williams, uczynią z Bucks drużynę z szansami na 50 zwycięstw...

Tyle na papierze. W teorii Bucks zaliczają regres przez niedopasowanie graczy względem siebie. Monroe trafia 52 proc. rzutów, zaliczając 16 punktów, 10 zbiórek i 3 asysty w meczu, ale przed sezonem obawiałem się o to - nie tylko ja jeden - a dziś jestem praktycznie w stu procentach pewien, że Bucks bez Monroe'a byliby lepszą drużyną niż dopiero 22 atak i przede wszystkim 26 obrona NBA.

W tym momencie sezonu rezygnacja z weteranów Zazy Paczulii (oddany za darmo do Dallas) i Jareda Dudleya (do Wizards) w niektórych miejscach internetu urasta nagle do rangi strat większych, niż można byłoby przypuszczać. Obaj są wartościowymi graczami, ale ich odejściem nie można tłumaczyć regresu aż o 24 miejsca w efektywności defensywnej.

Bucks po prostu stracili swoją defensywną tożsamość, bo z wolnym Monroe jako centrem nie mogą bronić tak atletycznie jak robili to przez pierwszą część poprzedniego sezonu z Larrym Sandersem, a potem z Hensonem, w między czasie otrzymując solidne pół meczu w obronie na pozycji centra od Paczulii. Nie potrafią też stworzyć ataku, otaczając grającego dobrze tyłem do kosza Monroe'a składem w większości koszykarskich pierwiosnków, który generuje zaledwie 6,3 celnych rzutów za 3 w meczu (26m. w NBA).

Jason Kidd zmienia pierwszą piątkę, zmienia rotacje, ale Generalny Menedżer John Hammond wpakował go w sytuację, której póki co rozwiązać nie może. Bo nie może np zrezygnować z gry sprowadzonym latem Monroe, który zarabia ponad 17 mln dolarów rocznie nie po to, by siedzieć na ławce.

Bucks zdobywają 18,8 punktów po stratach (5m. w NBA). Mając wysoki potencjał w obronie obwodowej i orli zasięg ramion graczy takich jak Antetokounmpo, Parker, Middleton, MCW i Henson, byliby spokojnie w stanie utrzymać poziom Top-10 obrony i po prostu czekać aż dopiero 21-letni Antetokounmpo i o rok młodszy Parker będą się rozwijać, korzystając z większej ilości szans w ataku. Tymczasem Bucks postanowili przyspieszyć proces i póki co właśnie przez to cierpią.

Ale jest jeszcze wcześnie, a Kidd to bardzo dobry trener. Management Bucks też wydawał się wiedzieć co robi i że może być faktycznie kłopot z ułożeniem gry Bucks na nowo. Być może Bucks znajdą na rynku kogoś kto nabierze się na to, że już 24-letni Carter-Williams jeszcze półtora roku temu został wybrany najlepszym debiutantem NBA. Na pewno będą bardzo aktywni na rynku wymian. Chyba, że szybko postanowią przyznać się do błędu i wymienią Monroe.

Brzydki: Los Angeles Lakers (3-20)

To Top-10 gracz w historii NBA - jeśli Michael Jordan jest Twoim zdaniem nr 1, to jak jego niewiele gorszy klon może być poza Twoim Top-10? - ale czy Beata Kempa może skasować pożegnalny sezon Kobiego Bryanta?

Aby przedstawić co naprawdę się dzieje musielibyśmy cofnąć się aż do drugiej połowy lat 40-tych. Musielibyśmy wrócić się do czasów koszykarskich spodenek długości męskich bokserek i rzutów spod brody, aby znaleźć zawodników, którzy oddawali 17,3 rzutu na mecz i trafiali gorzej niż 31,3 proc. z gry. Oczywiście nikt w historii ligi nie trafiał do tego tylko 22,2 proc. z dystansu, bo w latach 40-tych nikt nie myślał nawet o narysowaniu na boisku linii do rzutów za trzy.

W ostatnim tygodniu Bryant trochę przystopował swój udział w pożegnalnym sezonie swojej kariery i dał zielone światło Byronowi Scottowi, aby ten korzystał z młodych graczy. Efekt przyszedł od razu. D'Angelo Russell rzucił najpierw 23 punkty w środę w Minnesocie, a potem 24 w piątek w San Antonio.

Temat Scotta i tego w jaki sposób prowadzi Lakers, to rzecz na osobną historię, ale wystarczy, że Bryant ubierze garnitur, usiądzie obok niego i ten stracony już sezon Lakers w końcu nabierze jakiegokolwiek sensu - przez 48 minut miał będzie miejsce nieskończony strumień akcji pick-and-roll z udziałem 19-letniego Russella i Jordana Clarksona. Julius Randle grał będzie po 30 minut w meczu i młodzi gracze "dotankują" Lakers ten sezon do końca, w nadziei na to, że uda im się zachować wybór w Top-3 Draftu (jeżeli nie znajdzie się w pierwszej trójce, to wędruje do 76ers). Lakers mogą nawet pomóc sobie, wymieniając Roya Hibberta, Nicka Younga i Brandona Bassa na wybory w kolejnych draftach. A Bryant może wrócić na ostatni mecz sezonu.

[nextpage]

Dobry: Boston Celtics (13-10)

Od czasu kradzieży w lutym Isaiah Thomasa z Phoenix Suns, Boston Celtics mają 2. plus/minus w Konferencji Wschodniej. Nie Bulls, nie Wizards, Raptors czy Hawks, tylko Celtics. Drużyna Brada Stevensa jest w gruncie rzeczy drugim najlepszym zespołem Wschodu w sezonie regularnym, która jest o pozyskanie jednej gwiazdy od realnych szans na powrót do finałów konferencji.

W playoffach głęboka, 10/11-osobowa rotacja Celtics może nie dać rady w rywalizacji ze skróconymi rotacjami lepszych w talent drużyn Wschodu. Ale póki co, to co dopiero 39-letni Stevens uczynił z Bostonu w swoim dopiero trzecim sezonie pracy jest małym mistrzostwem NBA.

Najlepszy gracz tego zespołu to mierzący tylko 176 cm rozgrywający, który trafia w tym sezonie tylko 42 proc. rzutów z gry i 33 proc. za trzy. Nie mając w składzie ani jednego gracza dominującego w ataku pozycyjnym (najlepszym z nich może być rezerwowy Evan Turner i to chyba mówi samo za siebie), ani wysokiego, który blokuje więcej niż 1,5 rzutu w meczu - Stevens stworzył drużynę, która ma 4 obronę NBA i 17 atak.

Celtics po prostu pomagają sobie obroną, aby móc zdobywać punkty w NBA. Jae Crowder i Avery Bradley to duet najlepszych złodziei ligi (razem 3,8 przechwytu) i Celtics wymuszają najwięcej przechwytów w NBA, liderując lidze w punktach zdobytych po stratach (21,3 na mecz). Ich przepis na zwycięstwo, to zmaksymalizować ilość akcji, w których będą atakować przeciwko wracającej się obronie rywala - to od zawsze przynosi więcej punktów, niż atakowanie tej ustawionej obrony. To właśnie w takich akcjach błyszczy Thomas.

W obronie Celtics maskują swoje podkoszowe braki wzrostowe tym, że niscy gracze starają się zepchnąć pick-and-rolle rywali do boku parkietu. Wtedy podwajają kozłującego i szukają okazji, aby przeciąć jego podanie z tej awaryjnej sytuacji. To wszystko co robią w obronie ma wielki sens, a akcje rozrysowywane przez Stevensa po przerwach na żądanie są jednymi z najbardziej fascynujących i nowatorskich.

Przed kilkoma laty Stevens z malutkiej uczelni Butler w Indianie uczynił dwukrotnego finalistę NCAA. Zabrakło tylko, aby rzut z połowy Gordona Haywarda na koniec finału z Duke wpadł do kosza, a staliby się ikoną koszykówki. Stevens stworzył moją ulubioną koszykówki od czasu szczenięcych lat kibicowania Orlando Magic, głównie za sposób w jaki przezwyciężał braki w talencie swoich graczy. Jak razem bronili, jak dzielili się piłką, jak agresywnie grali. W tym momencie dokładnie to samo ma miejsce w Bostonie, a Stevens w trzecim roku pracy zaczyna deptać po piętach Greggowi Popovichowi i Rickowi Carlisle. Jest koszykarskim geniuszem.

Celtics mają wybory Brooklyn Nets w trzech kolejnych draftach i stado graczy, których mogą użyć w wymianach i nawet się przy tym nie osłabić. Przyznam, że jeszcze nie tak dawno wątpiłem w powodzenie tego długofalowego planu Celtics. Wygląda na to, że zupełnie nie miałem racji i nie doceniłem wartości Stevensa jako trenera w NBA. Jeśli Celtics sprowadzą do Bostonu drugą gwiazdę, to mogą rozpocząć realny, kilkuletni proces włączania się do grona najlepszych drużyn ligi.

Zły: Memphis Grizzlies (13-11)

Obrona Grizzlies nie jest już tak dobra jak przed laty i zanurkowała w dół aż na 25 miejsce, grając już od przeszło miesiąca bez kontuzjowanego Brandana Wrighta. Marc Gasol w tym momencie gra bez zmiennika na pozycji centra.

Gasol, Zach Randolph i Mike Conley cały czas są trzonem piątki Memphis i już kolejny sezon trwa rotowanie i dopasowywanie przez trenera Dave'a Joergera do nich zawodników na pozycjach nr 2 i 3. To temat rzeka. Joerger ma dużo kombinacji - Mario Chalmers i Matt Barnes okazali się przydatnymi wzmocnieniami, a Courtney Lee i Jeff Green są zawodnikami jakimi zawsze byli. Ale już 34-letni Tony Allen zalicza regres w obronie, a o cztery lata starszy Vince Carter wraz z przenosinami z Dallas zgubił rzut za trzy (drugi sezon z rzędu trafia tylko 30 proc.).

Gdy kontuzjowany był Randolph, Joerger mocno eksperymentował z niskimi ustawieniami i na pozycjach 3 i 4 zaczynali mecze niscy skrzydłowi Green i Barnes. Ale ten eksperyment przynosił różne skutki. Z 15 najczęściej używanych przez Joergera piątek w tym sezonie, 4 są tzw smallballowymi. Ale tylko jedna z nich jest plusowa: Conley/Green/Allen/Green/Barnes/Gasol +23.4 PER-48 minut, ale tylko w 49 minut tylko 4 spotkań.

Trudno jednoznacznie powiedzieć co w Memphis działa, a co nie, poza tym, że Allen i Gasol zaliczyli defensywny regres. Grizzlies są w trakcie jednego z najdziwniejszych sezonów jakie pamiętam. Wygrali 13 meczów, przegrali 11, ale 10 z tych porażek było dwucyfrową różnicą punktów. Niektóre z nich były po prostu małymi katastrofami. Mają one jeden wspólny punkt zaczepienia:

99:123 z Hornets - 18 celnych trójek Hornets, 7 trójek Grizzlies (-33 w trójkach)
88:125 z Thunder - 13 trójek Thunder, 3 trójki Grizzlies (-30)
83:103 ze Spurs - 10 trójek Spurs, 2 trójki Grizzlies (-24)
69:119 z Warriors - 11 trójek Warriors, 3 trójki Grizzlies (-24)
76:106 z Cavaliers - 13 trójek Cavaliers, 2 trójki Grizzlies (-33)

Grizzlies już 5-krotnie w tym sezonie przegrywali mecze różnicą 20 punktów lub wyższą. A za nami dopiero kwartał sezonu. W całym sezonie 2014/15 przegrali tylko 2 mecze różnicą +20 punktów, kiedy grali w pełnym składzie. Oba mecze po sobie, dzień po dniu. Oba u siebie na wiosnę z Cavaliers i Warriors. Pierwszy z Cavaliers -22 i -30 w trójkach, drugi z Warriors - 23 i 33 w punktach za trzy.

Liga wyprzedza od lat nierzucających za trzy Grizzlies i chyba czas na to, by w końcu przyłączyli się do rewolucji. Zwłaszcza kiedy nie są już w stanie trzymać meczów na styku swoją obroną.

Brzydki: Philadelphia 76ers (1-23)

76ers przegrali 23 z pierwszych 24 meczów i rekord 7-59 Charlotte Bobcats z sezonu 2011/12 jest jak najbardziej zagrożony. Oglądam ich równie regularnie co np Warriors i są w NBA zespoły prowadzone dużo gorzej niż drużyna Bretta Browna.

Przy całym tym braku talentu i ofensywnych umiejętności, nie można bowiem odmówić 76ers wysiłku i zainteresowania obroną - na mały defensywny regres Nerlensa Noela przypada mały progres skrzydłowego Jerami'a Granta. 76ers tracą mniej punktów na 100 posiadań niż Wizards, Nuggets, Grizzlies, Bucks, Rockets, Kings, Lakers i Pelicans. Do tego bardzo często bronią w kontrataku - czyli mają trudniej - bo ich atak generuje fatalne 91,7 punktów na 100 posiadań - najgorsze w NBA (Lakers miejsce nad nimi zdobywają aż o 5,3 punktu więcej).

76ers lądują tutaj, bo w ostatnim tygodniu konsekwentny plan budowy drużyny poprzez draft został zachwiany. Generalny Menedżer Sam Hinkie zyskał sobie nowego kolegę w managemencie, 76-letniego Jerry'ego Colangelo i trudno przypuszczać, aby architekt powrotu do świetności kadry USA miał być w klubie tylko doradcą. Pojawiły się też informacje, że właściciele 76ers bardziej niż NBA zainteresowani są posiadaniem klubu NFL w Londynie, jeżeli kiedykolwiek taki tam zostanie utworzony.

76ers nie lądują tutaj dlatego, że byłem fanem procesu tankowania. Ale dlatego, że chciałem zobaczyć - i myślę, że wielu z nas - do czego ta niebywała konsekwencja Hinkiego doprowadzi. W końcu to już trzeci rok tego eksperymentu i dla mnie także trzeci rok oglądania zespołu, który z NBA ma niewiele wspólnego. Szansa na taki eksperyment może już się nigdy nie powtórzyć i szkoda by było, gdyby - skoro dotarliśmy tak daleko - Hinkie nie otrzymał szansy doprowadzenia go do końca.

Z drugiej strony naprawdę trudno dziwić się właścicielom, kiedy patrzą jak 76ers przegrywają w Filadelfii 68:119 z San Antonio Spurs, a [urlz=

Serb Boban Marjanović ze Spurs otrzymuje doping[/urlz] jakby był 37-letnią gwiazdą NBA kończącą karierę.

Komentarze (0)