Michał Weiss: Czułem, że u siebie możemy być groźni

WP SportoweFakty / Karol Słomka / Michał Weiss
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Michał Weiss

Michał Weiss jest jednym z liderów beniaminka pierwszej ligi, Zetkamy Doral Nysy Kłodzko. Co ciekawe, to dla niego pierwszy sezon na tym szczeblu. - Czy się odnalazłem w pierwszej lidze? Myślę, że tak - stwierdza doświadczony, 33-letni skrzydłowy.

Choć ma wspomniane 33 lata, a w marcu skończy 34, obecne rozgrywki pierwszej ligi to dla niego debiut na zapleczu Tauron Basket Ligi. Pomimo tego, spisuje się w niej naprawdę nieźle. To może pokazywać jedno. Doświadczenie na koszykarskich parkietach jednak robi swoje. I to nawet w momencie, kiedy trzeba przestawić się na grę na wyższym szczeblu - przeciwko lepszym zespołom i graczom niż dotychczas.
WP SportoweFakty: Jak Michał Weiss może ocenić swoją ostatnią dyspozycję? Poza spotkaniem w Łańcucie, gdzie nie poszło całej waszej ekipie, twoje statystyki wyglądają co najmniej przyzwoicie.

Michał Weiss: Ogólnie to mogę powiedzieć, że jestem zadowolony ze swojej postawy w ostatnich meczach, szczególnie z tych wygranych przed własną publicznością. Natomiast wciąż jest bardzo dużo rzeczy, które trzeba na tym poziomie rozgrywek wyeliminować lub poprawić i nad tym staram się cały czas pracować. W Łańcucie to był mecz z kategorii tych, o których każdy z zawodników naszej drużyny chciałby jak najszybciej zapomnieć i tak też robimy.

[b]W ostatnim meczu na pewno mieliście spore apetyty na pierwszą wyjazdową wygraną - w Gliwicach. Może to ten fakt sparaliżował was w pierwszej kwarcie?

[/b]

- Zawsze mamy spory apetyt na pierwszą wyjazdową wygraną, a w Gliwicach - niestety - skończyło się jak zawsze póki co. Pojechaliśmy tam bardzo zmotywowani, z chęcią zwycięstwa. Za nami pojechali również nasi kibice, którzy nas głośno wspierali na trybunach, a my ich niestety zawiedliśmy i z tego miejsca chciałbym ich przeprosić za naszą postawę w tej nieszczęsnej pierwszej kwarcie, co w konsekwencji doprowadziło do porażki. Myślę, że to nie był paraliż. W Gliwicach napotkaliśmy całkowicie inną drużynę. Pod wodzą nowego, doświadczonego trenera Turkiewicza, wzmocnioną Marcinem Stokłosą, widać było ogromną różnicę w funkcjonowaniu zawodników na boisku. Myślę, że GTK, pomimo ostatniego miejsca w tabeli, jeszcze niejeden mecz wygra. Ma naprawdę wielu świetnych graczy.

Zajmujecie obecnie dwunaste miejsce, ale z takim samym bilansem jak ósma Noteć. Końcówka rozgrywek i walka o play-offy powinna być chyba bardzo interesująca.

- Cel mamy jeden - utrzymać się w lidze! Za wszelką cenę chcielibyśmy uniknąć play-outów, a jakby udało się awansować do ósemki, to byłoby to historyczne wydarzenie sportowe w naszym mieście. Staramy się przede wszystkim o tym nie myśleć głośno, aby nie wytworzyć niepotrzebnej presji. Koncentrujemy się po prostu na każdym nadchodzącym spotkaniu. Fakt, że w tabeli jest bardzo ciasno, teoretycznie daje nam szanse na play-offy, ale trzeba wygrywać mecze, a w tej lidze o wygraną jest naprawdę bardzo ciężko. Kolejna przegrana może nas postawić w sytuacji play-outów, więc ciężko cokolwiek teraz powiedzieć. Masz rację, że końcówka sezonu będzie bardzo interesująca.

Kolejne spotkanie może być dla was niezwykle ważne, bo zagracie z bezpośrednim rywalem do czołowej ósemki - ekipą Rosy II. W pierwszej rundzie nie przegraliście w Radomiu wysoko, zatem zapewne apetyty macie również na bonus w postaci lepszego bilansu.

- No niestety, wszystkie mecze, które przegraliśmy z drużynami, które mają tyle samo punktów co my, stawiają nas w gorszej sytuacji przed walką o PO. Natomiast te 7 punktów, którymi przegraliśmy w Radomiu, jest jak najbardziej realne do odrobienia i faktycznie wygrana bardzo by nas zbliżyła do tego, aby jeszcze mocniej włączyć się do gry o PO. Mam nadzieję, że ciężko przepracowany tydzień i chłodne głowy, w sobotę pozwolą nam wygrać ten mecz, czego życzę sobie jak i całej drużynie. Proszę kibiców o liczne przybycie i głośny doping, bo będzie to dla nas bardzo ciężkie i ważne spotkanie.

Rosa ewidentnie gra lepiej, kiedy nie ma kluczowej trójki graczy z ekstraklasy - Szymkiewicza, Jeszke i Bonarka. Ich w Kłodzku zabraknie. Ma to dla was w ogóle jakieś znaczenie?

- Ciężko mi powiedzieć, czy ma to jakieś znaczenie. Na pewno są to gracze, którzy bardzo dobrze grają w koszykówkę i w moim odczuciu mogliby dużo dobrego basketu wnieść do meczu. Natomiast prawdopodobnie ich nie będzie, więc koncentrujemy się na zawodnikach, którzy do Kłodzka przyjadą, a są to gracze także bardzo groźni. Prowadzeni od najmłodszych lat przez dobrych trenerów i którzy są ze sobą dobrze zgrani. Na pewno będzie to ciekawy mecz!

Macie przed sobą jeszcze cztery wyjazdy. Trener Marcin Radomski mówił na naszych łamach, że do play-offów będzie potrzeba wygrać co najmniej dwa razy na obcym terenie. Presja będzie narastała.

- Jak już mówiłem, staramy się w ogóle nie myśleć o play-off z racji tego, żeby takiej presji sztucznie nie tworzyć. Mi osobiście marzy się w końcu wygrana na wyjeździe, bo jeszcze takiego doświadczenia w 1 lidze nie miałem. Jest to mój pierwszy sezon w tej klasie rozgrywkowej - mam nadzieję, że nie ostatni - i chciałbym bardzo wygrać jeszcze gdzieś na obcym terenie. Oby udało się to jeszcze w tym sezonie.

Przed sezonem nie dawano wam zbyt wielu szans, a wy bijecie się o play-offy na osiem kolejek przed końcem. Przymknęliście usta niedowiarkom.

- Na pewno nikt na nas nie stawiał przed sezonem - to pewne, ale cieszy fakt, że jeżeli chodzi o beniaminków, to jesteśmy w tym momencie na najwyższym miejscu - punktowo razem z Notecią. Mam nadzieję, że do końca sezonu się to nie zmieni. Jak wspomniałeś, do końca zostało 8 kolejek i każdy mecz jest dla nas bardzo ważny, zarówno ten u siebie, gdzie przy wsparciu naszych kibiców jesteśmy groźni dla każdego, co pokazuje sezon, oraz ten na wyjeździe, gdzie, mam nadzieję, w końcu odniesiemy zwycięstwo.

A wy sami spodziewaliście się, że tak się to wszystko potoczy? Wasz dom zdobyły tylko dwie ekipy z czołówki, a reszta musi jak na razie obchodzić się smakiem. I było to wiele dobrych drużyn.

- Osobiście mogę powiedzieć, że po awansie czułem, że u siebie możemy być groźni. W 2 lidze wiele bardzo dobrych ekip, które wcześniej czy później awansowały do 1 ligi, miały problem, żeby u nas wygrać. Na pewno nasza hala jest specyficzna. Mamy wspaniałych kibiców, którzy nas dopingują jak tylko mogą, no i obrzucone "deski". To wszystko składa się na to, że u siebie potrafimy być ekipą, która może i potrafi wygrywać. Natomiast gorzej jest już z wyjazdami, ale naprawdę ciężko pracujemy, aby to poprawić.

[b]Jak ogólnie odnalazłeś się w pierwszej lidze? Duży przeskok w porównaniu do niższego szczebla?

[/b]

- Z tego, co zdążyłem zaobserwować, to jednak poziom jest dużo wyższy niż w drugiej lidze. Przede wszystkim trzeba wyeliminować jak największą ilość błędów w swojej grze, ponieważ może to zaważyć na zwycięstwie. Druga sprawa to scouting, którego praktycznie w drugiej lidze nie było. Do każdego meczu należy się przygotowywać inaczej, na inne rzeczy zwracać uwagę, liczą się niuanse. Czy się odnalazłem w pierwszej lidze? Myślę, że tak. Ja ogólnie bawię się koszykówką. Oczywiście podchodzę do tego profesjonalnie, ale nie traktuję tego jako zawodu.

Od dziecka, gdy zacząłem interesować się koszykówką, nie miałem niestety trenerów, którzy by mnie prowadzili. Przez amatorską koszykówkę wylądowałem w trzeciej lidze, później w drugiej, gdzie pojawili się pierwsi trenerzy, którym jestem bardzo wdzięczny, bo nauczyli mnie pewnych zachowań boiskowych. Zresztą cała nasza drużyna jest bardzo specyficzna. Są to osoby, które na co dzień pracują i nie wiążą przyszłości z koszykówką. Bawimy się tym, znamy się już od wielu lat, przyjaźnimy ze sobą i myślę, że jak odstajemy od niektórych drużyn profesjonalizmem, to za to nadrabiamy zgraniem i radością z tego, że możemy się sprawdzić w pierwszej lidze.

Rozmawiał Dawid Siemieniecki

Komentarze (0)