Maciej Kwiatkowski: Los Angeles Lakers czyli jest życie po Kobe Bryancie

Zdjęcie okładkowe artykułu: AFP /  / Od czasu Weekend Gwiazd 20-letni D'Angelo Russell trafia 47 proc. trójek i zdobywa 19,4 punktów na mecz
AFP / / Od czasu Weekend Gwiazd 20-letni D'Angelo Russell trafia 47 proc. trójek i zdobywa 19,4 punktów na mecz
zdjęcie autora artykułu

Kariera Kobiego Bryanta powoli dobiega końca, ale w Los Angeles Lakers pojawił się już nowy szeryf. W maju dowiemy się, czy przebudowa Lakers rozpocznie się na dobre w tym roku, czy może trzeba będzie zaczekać do wiosny 2017.

Los Angeles Lakers (14-51) po raz trzeci z rzędu nie awansowali do play-off. Nie wygrali w nich meczu aż od 2012 roku. Trwa najgorszy okres w historii 16-krotnego mistrza NBA, opromienionego od lat pogodą dla bogaczy i przewagą w kaptowaniu ligowych gwiazd.

To okres pokory dla Lakers, w którym zetknęli się z tym co przez lata było losem tych innych, gorszych klubów z "jakiś tam małych miast i miasteczek". Lakers weszli w typowy dla klubów NBA proces życia po życiu - dużego spadku po latach prosperity. Tego cyklu uniknęli w tym millenium tylko San Antonio Spurs. Kobe Bryant nie okazał się niezniszczalny i długie lata eksploatowania go ponad miarę znalazły odbicie w trzech jego ostatnich sezonach, podminowanych i zniszczonych przez kontuzje.

Przyszłość jest niewiadomą, ale teraźniejszość już na koniec obecnego sezonu staje się atrakcyjna. Jest tak głównie za sprawą 20-letniego D'Angelo Russella, wybranego z nr 2 Draftu 2015.

Wydaje się, że Lakers już odbili się od dna. Że najgorsze czasy już za nimi. Jeszcze w grudniu nie byliby w stanie nawet nawiązać walki z mistrzami NBA Golden State Warriors, których w ostatnią niedzielę sensacyjnie pokonali.

Finisaż wystawy

W grudniu napisałem o kilku kuriozalnych dniach Bryanta, które ten spędzał na wschodnim wybrzeżu USA niedługo po tym jak ogłosił, że w kwietniu zakończy karierę. W Filadelfii, Waszyngtonie, Toronto było coś groteskowego w tym jak nagradzany był owacjami za rzuty, które nawet nie dolatywały do obręczy. Nie widziałem nigdy czegoś takiego i nie spodziewałem się, że zobaczę. Jeszcze do połowy grudnia Bryant rzucał ze skutecznością niepamiętaną w NBA aż od 50 lat. ale od tamtego czasu odzyskał nogi, miał niezły styczeń i dobił do poziomu 35 proc. z gry. Hurra...

Już jednak od kilku tygodni 37-letni Bryant zmaga się z bólem zoperowanego rok temu barku, który to ból w niektóre dni nie pozwala mu nawet prowadzić samochodu, nie mówiąc o grze.

Oglądamy zmierzch gwiazdy i wątpię, aby we współczesnych czasach lajków i hejtów komukolwiek udało się pozyskać tylu fanów i stać się taką legendą, jaką stał się Kobe. Być może, jako kibice, znajdujemy się na końcu drogi koszykarza, którego już nikt nie przebije w popularności.

Z drugiej strony końcówka kariery Bryanta dobitnie pokazuje graczom NBA o 5-10 lat młodszym, że kończąc trzecią dekadę życia muszą dojść do porozumienia z klubem i nie dać się przeforsować grą po 38-39 minut w 82 meczach sezonu. Jeszcze nawet w sezonie 2012/13 - tym nieudanym, ze Stevem Nashem, Dwightem Howardem i Pau Gasolem - Bryant w 78 meczach grał średnio aż po 38,6 minut, zanim na tydzień przed końcem sezonu zerwał Achillesa... I potem wykonał jeszcze dwa rzuty wolne i wydawało się, że i po zerwanym Achillesie jest w stanie wrócić do gry i znów być sobą. Ale wtedy w kwietniu 2013 - gdy rzucając po 30-40 punktów w meczu samodzielnie prowadził do play-off rozczarowujących Lakers - to były tak naprawdę jego ostatnie chwile bycia Kobe Bryantem jakiego zapamiętamy.

Życie po Mambie

Lakers po raz pierwszy od 1996 roku - gdy pozyskali 18-letniego wówczas Kobiego i podpisali też kontrakt z Shaquillem O'Nealem - najprawdopodobniej nie będą mieli w przyszłym sezonie koszykarza o statusie gwiazdy. A jeśli sięgnąć dalej wstecz to od 1979 roku - pierwszego sezonu Magica Johnsona w NBA - Lakers spędzili tylko cztery sezony, nie mając w składzie jednego z 2-3 najlepszych i/lub najbardziej rozpoznawanych graczy ligi. To aż 32 z 36 ostatnich sezonów i naturalnie w mieście celebrytów pojawi się presja kto zastąpi Bryanta. Kto wejdzie w jego tak ogromne buty? Kto stanie się nową gwiazdą sprzedająca bilety?

Wybrany z nr 2 ostatniego draftu D'Angelo Russell to rozgrywający, który przy wzroście 196 cm ma "Showtime" Magica we krwi i szczeniacką butę nastoletniego Kobiego. Czy jest tak utalentowany? Najprawdopodobniej nie. Magic i Bryant byli przecież graczami, którzy zmienili NBA. Russell będzie podążał śladami tych rozgrywających, którzy szósty zmysł do podawania piłki potrafią łączyć z trafianiem rzutów za trzy (36 proc. w tym sezonie, ale 47 w 10 meczach po Weekendzie Gwiazd). W swoim debiutanckim sezonie w jego grze wciąż jeszcze dominuje ostrożność w tym jak podaje piłkę. Ale jest tylko kwestią czasu - i pozyskania lepszych graczy wokół - zanim podania Russella pojawiały się będą regularnie w zestawieniach Top 10 dnia. Póki co, Russell - który atletą jest tylko dobrym - zachwyca tym jak potrafi zmieniać tempo kozłowania i atakowania. Już dziś robi rzeczy, do których młodzi rozgrywający docierają w NBA po 3-4 sezonach gry.

"Ale czy jest tak dobry?!". Czy ma odpowiedni charakter i etykę pracy, żeby stać się gwiazdą NBA? To pokaże już jego drugi sezon, czyli pierwszy po okresie letnim spędzonym na podnoszeniu swoich umiejętności. Te treningi zakłócały będą czające się wokół pokusy. Młody Kobe swój wolny czas spędzał w ...hali. Magic? Magic był królem życia nocnego w Los Angeles. Tu nie ma reguły, ale jest jeszcze za wcześnie by przesądzać o przyszłości Russella.

Jeszcze rok temu o tej porze rozgrywającym Lakers był Jordan Clarkson  - przechwyt Generalnego Menedżera Mitcha Kupchaka, bo wybrany dopiero z nr 46 Draftu 2014. Obecnie 23-letni Clarkson pełni rolę rzucającego obrońcy, combo-guarda, grając u boku Russella. Ma dopiero 23 lata i choć wciąż opiera swoją grę o penetracje, rzuty po zatrzymaniu - różnego rodzaju "floatery" - i nadal potrzebuje mieć piłkę w rękach, aby być efektywnym, to podniósł swoją skuteczność za trzy z poziomu 31 do 38 proc. w już drugim sezonie gry.

Czy obaj utrzymają i podniosą ten poziom skut. z dystansu? Czy nauczą się grać lepiej ze sobą, skoro jeden i drugi musi często mieć w piłkę rękach? Póki co, przykład Lillarda i CJ'a McColluma w Trail Blazers pokazuje, że dwaj podstawowi gracze na pozycjach 1/2 mogą we współczesnej NBA skutecznie koegzystować na zasadzie "teraz ja, a zaraz ty". Ale jest też przykład stojących bliżej tytułu Russella Westbrooka i Kevina Duranta, który pokazuje, że wymienne granie indywidualnych akcji przez graczy obwodu może nie być właściwą drogą do zdobycia mistrzostwa.

21-letni Julius Randle to teoretycznie drugoroczniak, ale praktycznie debiutant, bo kontuzja przerwała jego pierwszy sezon w już pierwszym meczu. Randle to nietypowy silny skrzydłowy, który po zebraniu piłki kocha zagrać jeden na jednego od kosza do kosza i ma lepszy kozioł i bardziej naturalny repertuar zwodów niż np Draymond Green z Warriors, który też lubi zaskoczyć rywali w ten sposób. Randle będzie musiał jednak szybko pokazać, że albo potrafi bardzo dobrze rzucać, albo co najmniej dobrze bronić. W dzisiejszej NBA powoli brakuje miejsca na "czwórki" bez rzutu z dystansu, a Randle trafił tylko 9 z 31 przez pierwsze niespełna 1800 minut swojej kariery. Trafił też zaledwie 27 proc. rzutów z 5-6 metrów i bez zagrożenia rzutowego, zmuszony jest często atakować kosz na siłę, gdzie przy swoim niewysokim wzroście (206 cm) miewa niemałe problemy z kończeniem akcji (57 proc.).

Dominującym obrońcą Randle na pewno nie będzie, więc jego rozwój rzutowy to absolutny klucz do jego dalszych losów, zarobków i także przyszłości Lakers. Atakujący w pick-and-rollu Russell i Clarkson potrzebują mieć za partnera silnego skrzydłowego, który zagrożeniem rzutu za trzy wyciąga rywali z pola trzech sekund.

Wybór w Drafcie 2016

Lakers po 65 meczach mają 21,5 proc. zwycięstw (14-51) i gorszy bilans od nich mają tylko Philadelphia 76ers. Po majowej loterii draftu (17.05) pierwszorundowy wybór Lakers musi znaleźć się w Top-3, inaczej trafi właśnie do 76ers.

To skutek nietrafionej wymiany Lakers w 2012 roku po Nasha, a potem wymiany przez Suns tego wyboru na Brandona Knighta do Milwaukee Bucks, którzy z kolei oddali ten wybór do 76ers w zamian za Michaela Cartera-Williamsa. Dziś wszystkie trzy kluby - najpierw Lakers, potem Suns i Bucks - chyba wolałyby nie robić tych wymian.

Jeżeli Lakers zakończą sezon - jak obecnie - na 29. miejscu, będą w trakcie loterii mieli 56 proc. szans na to, że zatrzymają swój wybór w drafcie. Do tego uzyskają 20 proc. szans na wylosowanie nr 1. Jeżeli w końcowej tabeli wyprzedzą Suns i awansują na 28. miejsce, to w tylko 47 proc. możliwości zachowują swój wybór po majowej loterii.

Czy zachowanie tego wyboru w tym roku jest aż tak istotne? Jeżeli przepadnie, to Lakers będą w 2017 roku już wybierać normalnie, bez żadnych zastrzeżeń. Ale jeżeli Lakers zachowają ten wybór, to ten w 2017 roku znów będzie zastrzeżony w Top-3. Wg ekspertów ten następny draft ma być dużo silniejszy niż ten w tym roku - to być może plus w sytuacji, jeśli w majowej loterii Lakers będą mieli pecha i stracą swój wybór. Z drugiej strony, dwie jedyne potencjalne gwiazdy z tego najbliższego draftu, to niscy skrzydłowi Ben Simmons i Brandon Ingram. A na pozycji nr 3 Lakers już od startu sezonu mają największą dziurę spośród wszystkich drużyn NBA.

Co dalej?

To czy Lakers zachowają swój wybór może zadecydować o dalszych losach składu i niestety także o losach krytykowanego (słusznie) trenera Byrona Scotta.

Pomimo swoich kurtuazyjnych komentarzy Kupchak - pracujący w Lakers od blisko 30 lat - dostrzega, że Scott to idealny trener, żeby "tankować". Po trzech latach prowadzenia Cleveland Cavaliers (2010-2013) Scott w tym sezonie znów pokazał, że liga NBA na poziomie analityczno-intelektualnym przerosła jego wojskowy styl prowadzenia zespołu. Ten styl przypomina bardziej rosyjską szkołę katorżniczych wuefistów w dresach zapiętych pod brodę, niż menadżerowanie na boisku i poza nim koszykarzami zarabiającymi po kilka milionów dolarów rocznie. Można też napisać, że Scott, jako eks-kompan Magica na obwodzie Lakers może i zna grę, ale jest to gra z lat 80-tych.

Scott może jednak pozostać trenerem Lakers w sezonie 2016/17. Wystarczy, że po loterii draftu Lakers stracą swój wybór i wtedy cały plan odbijania się od dna trzeba będzie wprowadzić w życie ostrożniej. Będzie to znaczyć, że Lakers nie staną latem do walki o np DeMara DeRozana z Toronto Raptors czy Ryana Andersona z New Orleans Pelicans, tylko spróbują zaliczyć kolejny sezon na 15-25 zwycięstw i w 2017 roku wybierać w drafcie w Top-3.

Oczywiście jest jeszcze agresywne rozwiązanie, które być może byłoby najbardziej w stylu Lakers - choć niekoniecznie byłoby najlepszym - czyli Lakers mogą stracić wybór w tym roku, ale zmienić trenera (np na Toma Thibodeau), wzmocnić się w lipcu i w kolejnym sezonie grać o 35-45 wygranych, jednocześnie jednak tracąc talent jaki mogliby pozyskać z bardzo wysokim numerem Draftu 2017.

Ale jeśli wybór w tym roku uda się zachować, to na pewno będzie jeszcze w czerwcu okazja napisać o planach i możliwościach, które pojawią się na horyzoncie Lakers już tego lata. W końcu obojętnie czy im idzie, czy nie, nawet moja dziewczyna chce wiedzieć co się dzieje w Lakerlandzie.

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: fenomenalny gol w MLS

Źródło artykułu: