Czesław Radwański: To było 14 wspaniałych sezonów

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Fot. Krzysztof Wnęk
Materiały prasowe / Fot. Krzysztof Wnęk
zdjęcie autora artykułu

Czesław Radwański nie był pierwszoplanową postacią w ekipie Zetkamy Doral Nysy Kłodzko w mijającym sezonie, ale w ciągu całej kariery był ostoją tego klubu. Teraz postanawia zawiesić buty na kołku, ale - jak sam mówi - nie rozstaje się z koszykówką.

WP SportoweFakty: Legenda kłodzkiej koszykówki - Czesław Radwański. Przesada czy nie?

Czesław Radwański: Szczerze? Nie mi to oceniać, ale z tego, co wiem, tak niektórzy twierdzą, co dla mnie jest bardzo miłą sprawą. 14 sezonów to mało i dużo, ale wydarzyło się sporo "rzeczy" w tym czasie i uważam, że można z nich czerpać dużo pozytywów i satysfakcji. Od początku, dlaczego koszykówka?

- Na początku była piłka nożna - także w sekcji naszego klubu. Bardzo miło wspominam ten czas, gdyż mój trener zabierał mnie na mecze z grupą starszą, bo widział we mnie potencjał w tej dyscyplinie. Jednak nastały czasy, gdy koszykówka ukazała się w TVP i gdy ujrzałem wtedy, co ci panowie wyprawiają z piłką, od razu zakochałem się w tym sporcie, a moim idolem do dzisiaj pozostał Michael Jordan. A kim na parkiecie był Czesław Radwański? - W najlepszych latach gry na pewno "strzelcem". Tak też mnie określił najlepszy trener, z jakim okazje miałem pracować, a mianowicie Jarosław Krysiewicz. Widział we mnie talent rzutowy, szło za tym zaufanie i przekładało się to też na moje indywidualne osiągnięcia. Na początku, jeszcze w czasie gdy występowaliśmy w 3 lidze, grałem na pozycji rozgrywającego - oczywiście z możliwościami zdobywania punktów z dystansu i nie tylko. Pod koniec przygody z drugą ligą występowałem nawet na pozycji nr 4, gdzie miałem za zadanie wyciągać graczy wysokich dalej od kosza i bazować na swoim rzucie trzypunktowym. Starałem się być ostoją tej drużyny, jako kapitan - od początku do końca.

ZOBACZ WIDEO Rio 2016: skażona woda - największy problem organizatorów? (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Dlaczego uważa pan akurat Jarosława Krysiewicza za najlepszego trenera, z którym pracował w trakcie swojej kariery?

- Wprawdzie to był niecały sezon, bo po tym jak trenował nas, następny sezon spędził już w ekstraklasowym zespole kobiecym, a mianowicie w Lesznie. Dlaczego? Jego podejście do szczegółów i wyjaśnianie poszczególnych rzeczy było bardzo dokładne i nam jako zawodnikom bardzo przydatne. Myślę że trener Czerniak jest bardzo podobny w tym względzie i też potrafił nam wiele przekazać. Poza tym prowadzenie zespołu w czasie meczu było po prostu mistrzowskie – myślę, że to właśnie to najbardziej utkwiło mi w pamięci, a to chyba najważniejsza część pracy trenera, czyli prowadzenie zespołu podczas spotkania. Jakie to było kilkanaście lat w barwach kłodzkiej ekipy? - To było 14 wspaniałych sezonów, pełnych nieoczekiwanych sytuacji, nauki i rozwoju pod okiem wielu trenerów. Doświadczenie, jakie zebrałem przez te sezony, mam nadzieję zaprocentuje w mojej pracy trenerskiej z młodzieżą. Zapewne dłuższy czas chciał pan występować w I lidze, ale wasze losy szczebel niższej były różne. Czy rok temu, przed barażami, były myśli: teraz albo nigdy? - Moim marzeniem było, gdy zakładałem 3 ligę, aby wystąpić na parkietach drugoligowych. Nigdy w życiu nie myślałem o tym, że w Kłodzku będziemy mieć zespół na zapleczu TBL i to jeszcze grającym w play-offach. To wszystko brzmi jak z bajki, ale jest prawdziwe i jest czymś wyjątkowym dla mnie na zakończenie przygody z basketem. W klubowym cyklu pojawiającym się na youtubie "Osobisty z..." powiedział pan, a było to we wrześniu, że cel na nowy sezon, to pozostać w I lidze, a zagraliście w play-offach. Należy się dla was wielki szacunek. - Tak, pamiętam. To był ciężki dla nas okres, kiedy nagrywany był ten cykl programu "Osobisty z...", ponieważ nie mieliśmy swojej hali do dyspozycji. Trenowaliśmy w ciężkich warunkach w miejscowości Szczytna (około 18 km od Kłodzka), gdzie dojazd chłopaków z Wrocławia jeszcze bardziej się wydłużył. To wszystko nie wyglądało obiecująco i ze sporym respektem podchodziliśmy do tej ligi, bo jak można podejść inaczej, kiedy 90 proc. drużyny nigdy nie zasmakowała parkietów pierwszoligowych. Jednak widać, że obawy i całą resztę można teraz włożyć między bajki i cieszyć się z tego, że graliśmy w fazie play-off 1 ligi![nextpage]

Dla Czesława Radwańskiego (czwarty od prawej - nr 9) był to pożegnalny sezon, okraszony fazą play-off!
Dla Czesława Radwańskiego (czwarty od prawej - nr 9) był to pożegnalny sezon, okraszony fazą play-off!

Idąc krok dalej, w wywiadzie dla klubowej strony przed sezonem, powiedział pan, że sukcesem będzie utrzymanie. Wielu z was zapewne tak myślało. Co wam zatem pomogło zrobić to, co zrobiliście, bo zrobiliście dużo więcej. Brak presji? - Czy ja wiem, czy brak presji? Wydaje mi się, że presja na nas była, bo nie chcieliśmy, aby ten sezon był pierwszym i ostatnim w tej lidze - to był dla nas priorytet i obciążenie głównie ze strony naszych kibiców, którzy zawsze w nas wierzyli i wspierali przy każdej okazji. Udźwignęliśmy to aż z nawiązką, bo u siebie graliśmy naprawdę rewelacyjnie i o to głównie chodzi - aby wygrywać mecze przed własną publicznością. Pierwsza liga to może nie ekstraklasa, ale wielu z was było dla szerszego grona bardzo anonimowa. Czy odczuwaliście, że w trakcie sezonu się to zmienia? - Na pewno tak. Zespoły przyjeżdżające do Kłodzka po pierwszej naszej wygranej w lidze z Sokołem Łańcut już zupełnie inaczej podchodziły do spotkań z naszym udziałem, szczególnie na kłodzkiej hali, ponieważ na wyjazdach nie stanowiliśmy - do meczu w Siedlcach - żadnego zagrożenia. Dla większej części zespołów byliśmy pewnie zwykłymi dostarczycielami punktów i tak nas postrzegano do pewnej chwili. Myślę, że do momentu takiego, gdzie przegrana u siebie, to była naprawdę rzadkość. Jaki był to rok, bo był to sezon wielu wzlotów i upadków, ale i chyba też niezapomniany czas? - Uważam, że sezon był bardzo udany. Szkoda tylko Szymona Kuci, który uległ na tyle poważnej kontuzji, że nie mógł z nami dokończyć sezonu, Myślę, że to właśnie jemu powinniśmy dedykować ten, było nie było, ogromny sukces w postaci play-offów! Życzę mu jak najszybszego powrotu do zdrowia! Tego sezonu nikt z nas nie zapomni, bo był świetnym ukoronowaniem naszej dotychczasowej historii, jaką napisaliśmy w Kłodzku i udowodniliśmy niejednym, że nie zawsze duży budżet, wielkie nazwiska itp. stanowią o sukcesie, a przede wszystkim atmosfera i dobre relacje między zawodnikami są podstawą do odniesienia dobrego wyniku.

Teraz decyduje się pan na zawieszenie butów na kołku. Długo dojrzewała ta decyzja? - Na początku sezonu na pewno o tym nie myślałem, ale z tygodnia na tydzień coraz bardziej się nad tym zastanawiałem. Niewielka liczba minut w każdym ze spotkań, brak zaufania ze strony Marcina Radomskiego, kontuzja, w jaką uwikłałem się już na początku grudnia, która ciągnie się do dziś, a mianowicie zapalenie ścięgna Achillesa, były w dużym stopniu powodem mojej decyzji. Cieszę się, że mogłem być z tą drużyną, wspierać ją z ławki i pomagać w ciężkich momentach. To fantastyczni zawodnicy, koledzy, a także przyjaciele. Wspierali mnie również w czasie mojej kontuzji, za co im serdecznie dziękuję. To było dla mnie bardzo ważne, w jaki sposób podchodzili do tych wydarzeń i w dniu ostatniego meczu również nie zawiedli. Były już rozmowy, kto przejmie teraz kapitańską opaskę? - Co do opaski kapitańskiej, uważam że Michał Weiss będzie ją godnie nosił i to on ją przejmie. Michał, podobnie jak ja, jest w tej drużynie od początku jej istnienia, z małą przerwą, ale jednak tylko my obaj jesteśmy rodowitymi kłodzczanami i koszykówka w tym mieście jest kojarzona z nami. Zatem - co dalej? - Na pewno nie rozstaje się z koszykówką - to nie jest możliwe! Na chwilę obecną wraz z Rafałem Wojciechowskim prowadzimy grupy młodzieżowe przy naszym klubie. Pracuję w szkole, gdzie dużo młodzieży garnie się do grania w koszykówkę i też jest co robić. Mam zrobione również uprawnienia sędziowskie i zastanawiam się nad przystąpieniem do egzaminu przedsezonowego i spróbowania sił właśnie w tej dziedzinie. Szczerze, to dobrze się w tym czuję. Zobaczymy, co czas pokaże.

Rozmawiał Dawid Siemieniecki

Źródło artykułu: