Taki miał być i taki jest. Finał marzenie w 1. lidze koszykarzy

Dawid Siemieniecki
Dawid Siemieniecki

Po tym, w jaki sposób się to wszystko w poprzednich latach składało, tegoroczny finał w końcu miał będzie miano faktycznej batalii o awans. Ani jeden, ani też drugi zespół zaproszenia do Tauron Basket Ligi nie przyjmie. Takie zresztą słowa pojawiały się w deklaracjach. To zwiastuje, że Legia nie podda się i postawi Miastu Szkła trudne warunki, bo wywalczenie sportowego awansu w taką, a nie inną rocznicę, to byłoby dla niej cudowne ukoronowanie.

Jak to z tym Miastem Szkła jest?

Niektórzy jednak zastanawiają się, czy aby na pewno Miasto Szkła zagra na 100 procent swoich możliwości i czy aż tak bardzo zależy mu na awansie, że po prostu nie potraktuje finału z Legią nieco luźniej, bo już nie musi, a może. Jeśli jednak to, co w trakcie sezonu mówili zawodnicy z Krosna na łamach naszego portalu jest cały czas aktualne, oni tego awansu po prostu chcą!

- Nie wyobrażam sobie braku awansu - mówił pod koniec marca Dariusz Wyka. - Ciągle mamy ten sam cel - wygrać ligę, co zapewnia awans do ekstraklasy - stwierdził z kolei Szymon Rduch pod koniec kwietnia, kiedy pojawiły się informacje o tym, że być może dwie ekipy zagrają w przyszłym sezonie w TBL, wobec niejasnej kwestii dotyczącej Siarki Tarnobrzeg. - Bardzo chciałbym wywalczyć awans z drużyną z Krosna - podkreślił kilka dni przed finałem Dawid Bręk. W tych wszystkich wypowiedziach przewija się jedna rzecz i jedno słowo - awans.

Awans, i tym samym gra w ekstraklasie, jest także celem jednego z najlepszych zawodników ostatnich lat w pierwszej lidze, a może i nawet najlepszego, Dariusza Oczkowicza. - Myślę, że jest to dla mnie ostatni dzwonek. Jeżeli mam zagrać w ekstraklasie, to w przyszłym roku i oczywiście w barwach zespołu z Krosna, innego scenariusza nie widzę - podkreślał w rozmowie z naszym serwisem w listopadzie. Zresztą już od dłuższego czasu mówił, że chce zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej, a dla niego naturalnym jest, że musi się to stać w trykocie Miasta Szkła - klubu, którego już jest ikoną. Żywą.

Zważywszy na te deklaracje, między bajki można schować to, że zespół z Krosna nie chce awansować. Przykład Polfarmexu pokazuje, że klub z małego miasta może zaistnieć w Tauron Basket Lidze i grać w niej z niezłym skutkiem. Czy w Kutnie byli gotowi na awans? Wiadomym było, że może być o to trudno, zważywszy na to, jakie plany mieli w tamtym sezonie (2013/14) w Toruniu. Po jego odpadnięciu i ostatecznym zwycięstwie Polfarmexu okazało się jednak, że byli gotowi. Ewentualnie można przecież wygrać ligę i nie spełnić warunków, aby zagrać wśród najlepszych, w tym przede wszystkim finansowych. Ale w ostatnich latach nie zdarzało się to.

W Warszawie liczy się tylko jedno - awans na jubileusz!

Legia z kolei awansować chce, o czym mówi się wszem i wobec i czego sami zawodnicy, działacze, trenerzy i kibice nie ukrywają. Nie trzeba zatem przytaczać poszczególnych wypowiedzi. Teraz, już bez względu na wszystko, ktoś będzie po tym finale wielkim przegranym. I właśnie dlatego ma on tak wielką rangę. W ostatnich kilku sezonach w decydującej rozgrywce zawsze grał zespół, który ciszej lub głośniej mówił o awansie, a za rywala miał kogoś, kto wygrać ligę oczywiście chciał, ale awans nie był celem nadrzędnym. Teraz jest inaczej. Słów, które padły, nikt już nie cofnie. Zawodnicy, którzy je powiedzieli, złożyli jasne deklaracje - chcą awansu. I to gracze jednej, jak i drugiej drużyny.

W ostatnich latach za największego przegranego uznać można toruński SIDEn, który cel miał jeden, ale go nie zrealizował. Odpadł jednak już w I rundzie play-offów, co - paradoksalnie - boli chyba ciut mniej niż porażka na ostatniej prostej, kiedy jest się już tak blisko upragnionego celu. W tym roku będzie inaczej, bo zespół, który przegra, będzie zapewne jeszcze bardziej rozgoryczony niż było to dwa lata temu w przypadku ekipy z grodu Kopernika. Bo przegra z tym zespołem, który podobnie jak on, mówił głośno o awansie i cel zrealizował.

Ponadto ostatni przegrani w finałach tak naprawdę nimi nie byli. Drugie miejsca MOSiR-u, WKK i Sokoła w trzech poprzednich sezonach, kluby te otwarcie uznawały za sukces, bo tak właśnie było. I choć przegrywały finały z faworytami, po drodze ucierały nosa - teoretycznie - lepszym od siebie. Na decydującą rozgrywkę zazwyczaj nie starczało albo sił, albo zdrowia, albo doświadczenia. Tym razem obaj finaliści są bogaci w każdy z wymienionych aspektów. Właśnie dlatego ten, który przegra, sezon w pewien sposób spisać będzie mógł na straty, bo nie zrealizuje głównego założenia.

Tegoroczna seria finałowa jest najbardziej interesującą od kilku lat i być może pozostanie w pamięci kibiców na dużo dłużej, bo nie można wykluczyć tego, że kolejna taka batalia, przytrafi się w pierwszej lidze ponownie dopiero za kilka ładnych sezonów.

Dawid Siemieniecki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×