Kamil Sadowski: Zarobione pieniądze przeznaczam na naukę. Należy inwestować w siebie

Co prawda ma tylko 25 lat, ale za sobą ma już debiut w roli pierwszego trenera w Tauron Basket Lidze. Kamil Sadowski w rozmowie z WP SportoweFakty dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat pracy w AZS-ie Koszalin.

[b]

WP SportoweFakty: Był pan pierwszym trenerem AZS-u Koszalin przez siedem ostatnich meczów w sezonie 2015/2016. Był to dla pana debiut w tej roli. Jakie wnioski wyciągnął pan z tego okresu?[/b]

Kamil Sadowski: Na pewno nie żałuję tego, że przyjąłem propozycję zarządu. Dziękuję im za szansę. Było to dla mnie duże doświadczenie. Moje notatki na pewno się powiększyły. Teraz czas na analizę zebranego materiału. Każdy mecz oglądałem dwukrotnie. Nauczyłem się tego, jak funkcjonuje drużyna od środka. Po tym okresie już wiem, że w zespole musi być lider, a także zawodnik, który w trudnych momentach weźmie na siebie odpowiedzialność za zdobywanie punktów. W AZS-ie w tym roku trudno było to wszystko zgrać.

Dlaczego?

- Bo było za dużo zmian. Praktycznie co chwilę były przeprowadzane korekty w składzie i trudno było to wszystko odpowiednio poukładać.

Sam zdecydował się pan na jedną korektę w składzie. Wyrzucił pan z drużyny Stefhona Hannaha.

- Nie ukrywam, że radziłem się kilku osób, jak zachować się w tej sytuacji. To nie było wcale łatwe. Dużo nad tym myślałem. Uznałem, że ta decyzja pozytywnie wpłynie na nasz zespół. Tak też się stało, ponieważ wygraliśmy dwa mecze. Stefhon mnie zawiódł w Dąbrowie Górniczej i musiałem podjąć taką decyzję. Nie można mieć trzech rozgrywających w jednym zespole. Taka sytuacja nie jest korzystna dla trenera i zawodników.

[b]

Kogo się pan radził w trudnych momentach?[/b]

- Miałem zaufane osoby, które mi pomagały. Radziłem się także doświadczonych kolegów, którzy są zawodnikami. Oni mają nieco spojrzenie na całą sytuację. Niemniej teraz bardzo doceniam rolę asystenta w drużynie. Uważam, że dobry asystent to dla pierwszego trenera duży skarb. Wiadomo, że główny szkoleniowiec musi się skupić na meczu, ale całe przygotowanie do spotkania to jest działka asystenta.

Można powiedzieć, że był pan kapitanem i marynarzem w jednym. Wynika to z tego, że nie miał pan asystenta.

- Można tak powiedzieć. Miałem wsparcie Artura Packa, który bardzo się starał. Dbał o przygotowanie motoryczne zawodników. Prawda jest taka, że ja od samego początku sezonu odpowiadałem za scouting. I tak też zostało. Połączyłem treningi ze scoutingiem. Nie chcę narzekać. Byłem zadowolony ze swojej roli.

ZOBACZ WIDEO 25. mistrzostwo Polski koszykarek Wisły Can-Pack Kraków (źródło TVP)[color=black]

{"id":"","title":""}

[/color]

Czy mimo młodego wieku udało się panu wyrobić szacunek u zawodników? Jak koszykarze podchodzili do pana?

- Jako asystent prowadziłem sporo treningów. Byłem odpowiedzialny za technikę indywidualną i zawodnicy widzieli moją pracę. Myślę, że koszykarze nie lekceważyli tego, co do nich mówiłem. Na pewno nie mogłem ich przekonać do siebie wielką dyscypliną, ale bardziej wiedzą koszykarską. Na tym się skupiłem.

Kazał pan do siebie mówić "panie trenerze", czy po prostu "Kamil"?

- To jest dobre pytanie. Nie zwracałem na to uwagi. Nie było takich sytuacji, że stawałem i mówiłem - "teraz jestem pierwszym trenerem i musicie do mnie się tak zwracać." Na treningu była w miarę luźna atmosfera. Zawodnicy zwracali się do mnie "trenerze", ale też zdarzały się momenty, kiedy ktoś do mnie mówił po imieniu. I ja nie robiłem z tego żadnych problemów. Szanowaliśmy się i to było najważniejsze. Nasze relacje były naprawdę dobre.

Rozmawiałem z kilkoma zawodnikami i oni chwalą pana za wiedzę, przygotowanie, ale podkreślają także: "ma w sobie jeszcze cechy Davida Dedka. Musi wytworzyć swój styl." Jak na takie słowa pan reaguje?

- Ja się tego nie wypieram. Dziękuję trenerowi Dedkowi, bo bardzo dużo mnie nauczył. Myślę, że to jest normalne, ponieważ pracowaliśmy ponad dwa lata. Oglądałem go, prowadziłem różne obserwacje i notatki. Mam nadzieję, że nasze drogi z trenerem Dedkiem jeszcze się spotkają, bo bardzo go szanuję. W tym roku nie wyszło, ale w żaden sposób nie wstydzę się tego, że mam jego nawyki.

Porozmawiajmy chwilę o przyszłości. Słyszałem, że będzie pan wiele podróżował.

- Tak, to prawda. Staram się dużo jeździć i oglądać spotkania. Byłem na meczach juniorów U18, play-offach TBL. Chcę się rozwijać, dlatego podglądam trenerów, zawodników. Do tego wyjeżdżam na klinikę trenerską do Berlina podczas Final Four Euroligi. Do tego mam jeszcze kilka zaplanowanych klinik w Europie i w Polsce. To jest czas, kiedy trzeba się rozwijać.

Będę pracował na campie jako trener w Gdańsku z trenerami z Politechniki Gdańskiej. Myślę, że każdy trener, który myśli poważnie o przyszłości, musi w okresie wakacyjnym sporo jeździć i pobierać nauki na campach i klinikach. Należy inwestować w siebie. Nie ukrywam, że zarobione pieniądze przeznaczam na naukę.

W nowym sezonie widzi pan siebie w roli asystenta czy jednak pierwszego trenera?

- Bardzo lubię pracę asystenta i myślę, że na razie jest to czas, abym dalej pełnił tę funkcję. Poznałem koszykówkę od strony pierwszego szkoleniowca, ale przede mną jeszcze dużo nauki. Jestem tego świadomy.

Rozmawiał Karol Wasiek

Źródło artykułu: