[b]
WP SportoweFakty: Po raz pierwszy od wielu lat nie oglądamy Filipa Dylewicza w play-offach. Jak tam na przysłowiowych rybach?[/b]
Filip Dylewicz: Tak naprawdę nie miałem jeszcze czasu na to, aby pojechać na ryby. Od zakończenia sezonu mam na głowie wiele obowiązków. Nie ma chwili na to, aby wziąć wędkę i popłynąć na ryby. Mówiąc jednak poważnie, siedzę w domu, odpoczywam z rodziną i oglądam półfinały TBL. Nie ukrywam, że jest to dość dziwne uczucie. To się jednak zdarza. Powtarzam sobie, że wielkie osoby sportu zawsze mają moment, kiedy zostają zastąpione przez innych zawodników. Taka jest kolej rzeczy. Trzeba na to spojrzeć z pozytywnej strony.
Te trzy lata pobytu w Zgorzelcu to udany okres w karierze?
- Jestem bardzo szczęśliwy, że miałem szansę reprezentować PGE Turów Zgorzelec. W tym czasie udało się zdobyć pierwsze mistrzostwo w historii klubu. To był wyjątkowy moment, tym bardziej, że zdobyłem statuetkę MVP. Tamten sezon tak napędził pozytywnie kolejne lata, że z wielką przyjemnością będę wspominał pobyt w Zgorzelcu, który stał się moim drugim domem.
Jak się panu żyło w Zgorzelcu?
- To dobre pytanie, bo jak przyjeżdżałem z Treflem Sopot do Zgorzelca to zawsze zastanawiałem się, jak można żyć w tym mieście. Po kilku miesiącach pobytu szybko zmieniłem swój pogląd. Moja rodzina była bardzo zadowolona z pobytu. Nie mogliśmy na nic narzekać.
ZOBACZ WIDEO Urbaniak: muszę pokazać, że zeszłoroczny tytuł nie był przypadkiem (Źródło: TVP)
{"id":"","title":""}
Z pana słów jasno wynika, że żegna się pan ze Zgorzelcem. Kolejne lata spędzi pan już w w innym klubie?
- Nie ukrywam, że moim marzeniem jest powrót w rodzinne strony. Tym bardziej, że zeszły sezon pod względem indywidualnym był naprawdę udany i to pokazało mi, że wciąż mogę grać na wysokim poziomie. Tak też się czuję i nie ukrywam, że mam spore ambicje sportowe. Dlaczego znów nie powalczyć o mistrzostwo Polski?
Sporo ofert się już pojawiło?
- Na ten moment nic konkretnego nie dzieje się. Jestem spokojny o moją przyszłość, bo mój agent naprawdę prężnie działa na rynku. Pewne zespoły jeszcze grają, z kolei inne już zastanawiają się, jakie kroki mają poczynić.
Energa Czarni Słupsk?
- To bardziej pytanie do mojego agenta. Jest za wcześnie, by o tym mówić. Jest to dopiero początek okresu transferowego i tych spekulacji będzie jeszcze mnóstwo.
Chyba śmiało można powiedzieć, że 36-letni Filip Dylewicz wciąż jest kuszącą opcją na rynku. To pokazał chociażby ostatni sezon, w którym przeciętnie zdobywał pan ponad 13 punktów na mecz.
- Nie ukrywam, że w wieku 36 lat mój obraz koszykówki trochę się zmienił. Jest on nieco inny od tego, który jest w głowach kibiców czy dziennikarzy. Dla mnie niezwykle cenni są zawodnicy, którzy wnoszą coś do gry zespołowej, a nie patrzą na swoje indywidualne popisy. Uważam, że przez całą swoją karierę byłem uniwersalnym zawodnikiem - potrafiłem rzucić, podać, zagrać tyłem do kosza. Nadal jestem niezłym graczem w TBL i mimo wieku wciąż czuję się znakomicie. Zeszły sezon pokazał, że mogę walczyć o miano najlepszej czwórki w lidze.
Wracając jeszcze do kwestii przyszłości. Wielu widzi pana znów w szeregach Trefla Sopot.
- I co ja mam powiedzieć? Po trzech wróciłem do domu, poszedłem na plażę i wszystkie wspomnienia wróciły. Gra w Treflu Sopot byłaby dla mnie spełnieniem marzeń.
Trefl Sopot ostatni sezon miał fatalny. Zespół zajął dopiero 15. miejsce w tabeli. Odbudowa pozycji klubu w TBL byłaby zapewne sporym wyzwaniem?
- Są dwie strony medalu. Warto dogłębniej spojrzeć na ten ostatni sezon. 15. miejsce faktycznie nie jest najlepsze, ale spójrzmy na to, ilu młodych zawodników nabrało doświadczenia i w kolejnych sezonach być może będą odgrywać kluczowe role. To jest niezwykle ważne i warto o tym pamiętać. Poza tym Trefl stał się klubem wypłacalnym. W końcu nie ma łatki klubu niewypłacalnego. Wszystkie sprawy zostały załatwione i teraz zespół może zrobić krok do przodu.
Rozmawiał Karol Wasiek