Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IV

Kevin Garnett trafił do Minnesoty Timberwolves bezpośrednio po szkole średniej i w sezonie 1995/96 został wybrany do grona najlepszych debiutantów NBA. Rok później Kobe Bryant postanowił mu dorównać.

W tym artykule dowiesz się o:

Najpierw przyszedł jednak czas na tradycyjny mecz McDonald's All-American, w którym uczestniczą najlepsi koszykarze licealni w kraju. "Black Mamba" spędził na boisku w Pittsburghu 19 minut, podczas których uzbierał 13 punktów. Jego Wschód pokonał Zachód 120:105, a w spotkaniu tym wzięli również udział tacy zawodnicy jak Mike Bibby, Richard Hamilton, Stephen Jackson czy Jermaine O'Neal. Starcie miało czysto towarzyski charakter, ale w takich spotkaniach każdy młokos pragnie pokazać się z jak najlepszej strony, więc momentami walka była naprawdę ostra. Kobego nie oszczędzano szczególnie, dlatego siedemnastolatek rodem z Filadelfii najpierw został uderzony w złamany do niedawna nos, a później dostał "strzał" pod prawe oko, przez co musiał trochę odpocząć na ławce rezerwowych. Warto dodać, że w dniu poprzedzającym potyczkę pod szyldem największej na świecie sieci fast-foodów Bryant wziął udział w konkursie slam dunków i zajął w nim trzecie miejsce. Dodając do tego wyczerpujące rozgrywki w barwach Lower Merion Aces, młodzieniec naprawdę mógł się czuć wyczerpany. - W całym sezonie przestrzeliłem zaledwie jeden wsad - mówił. - Z tego powodu moje kolana wołają o odpoczynek.

29 kwietnia 1996 roku w sali gimnastycznej liceum Lower Merion zorganizowano konferencję prasową, podczas której Kobe wyjawił, co zamierza ze sobą zrobić po odebraniu dyplomu ukończenia szkoły średniej. - Ja, Kobe Bryant, zdecydowałem się pominąć koledż i spróbować swoich sił w NBA - zaczął dość niepewnie przemowę skierowaną do grona około czterystu osób, wśród których oprócz przedstawicieli mediów znaleźli się jego bliscy, koledzy, nauczyciele oraz trenerzy. - Kiedyś wyznaczyłem sobie taki cel i właśnie udało mi się go zrealizować. Jestem w stu procentach pewny swojego wyboru. To moja życiowa szansa, jestem młodym człowiekiem i powinienem z niej skorzystać. To również wielkie wyzwanie. Nie myślę o tym, że od razu będę wielką gwiazdą, od której wszystko zależy. Przede wszystkim chcę się uczyć od zawodowców. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek uda mi się dotrzeć na szczyt. Być może szybko spadnę w przepaść, ale to nadal będzie dla mnie nauka.

Lista zawodników przystępujących w czerwcu 1996 roku do draftu NBA z dzisiejszej perspektywy prezentuje się naprawdę imponująco. Graczy takich jak Allen Iverson, Marcus Camby, Shareef Abdur-Rahim, Stephon Marbury, Ray Allen, Antoine Walker, Peja Stojakovic, Jermaine O'Neal, Zydrunas Ilgauskas, Derek Fischer czy Steve Nash fanom basketu przedstawiać nie trzeba, a eksperci prognozowali, że Kobemu przypadnie w tym znacznie szerszym gronie numer od dziesiątego do piętnastego. Nie wszyscy jednak zgadzali się z opiniami specjalistów. - Ktokolwiek nie wybierze go z "jedynką", popełni duży błąd - oceniał "Chubby" Cox. - Wiem, co mówię. On będzie prawdziwym wymiataczem w NBA. Już nie mogę się doczekać, kiedy ludzie w całym kraju będą mogli podziwiać go w akcji na co dzień.

Niektórzy nie podzielali entuzjazmu wujka Bryanta juniora. - On sam siebie oszukuje. Rozumiem chęć pokazania się, ale ja dla przykładu chciałbym być gwiazdą filmową. Według mnie Kobe nie jest jeszcze gotów na NBA - oceniał Marty Blake - dyrektor do spraw skautingu w lidze zawodowej. - Moim zdaniem to jest totalne nieporozumienie - dodał Jon Jennings - szef do spraw koszykówki w Boston Celtics. - Kevin Garnett był najlepszym licealistą jakiego widziałem w akcji i nawet jemu nie doradzałem natychmiastowego przeskoku do NBA. A Bryant to nie Garnett.

Sam Kobe starał się nie słuchać głosów sceptyków. Wiedział, że profesjonalna gra w basket będzie wymagać od niego jeszcze większego poświęcenia niż do tej pory i nie bagatelizował tego, lecz próbował podchodzić do sprawy jak dojrzały facet, a nie nastolatek. - Kiedy ja miałem siedemnaście lat, to zachowywałem się jak siedemnastolatek. Kobe to dwudziestopięciolatek w ciele siedemnastolatka - chwalił syna Joe Bryant. - Ludzie zawsze starają się wtrącić swoje trzy grosze i jestem zawiedziony niektórymi komentarzami, jakie się pojawiają w tym temacie. U części osób zyskaliśmy szacunek, a u części go straciliśmy. Ja już kiedyś przez to przechodziłem, kiedy grałem w Europie. Teraz jednak staram się tylko przyglądać wszystkiemu z boku. Nie dyktuję niczego Kobemu, ponieważ jeśli ktoś wie jacy są nastolatkowie, to jest świadom, iż nie wolno im niczego narzucać.

Tak jak mówił Joe, wielu znawców było przeciwnych szybkiemu przejściu Kobego na zawodowstwo. Spora liczba raportów skautów tuż przed czerwcowym draftem była nieprzychylna młodziutkiemu koszykarzowi: - Jego umiejętności panowania nad piłką to wielki znak zapytania. Może jeszcze nie być gotów do sprostania ciężkiemu harmonogramowi NBA, a jego budowa fizyczna również nie sprzyja wymaganiom ligi. Zawodnik ten nie ma określonej pozycji na boisku. W liceum grał na wszystkich, prezentując się dobrze, lecz nie znakomicie. Porównuje się go do Granta Hilla, ale niektórzy skauci oceniają, iż Bryant jak na obrońcę zbyt słabo panuje nad piłką i dysponuje zbyt słabym rzutem.

Nie wszystkie zakulisowe głosy były jednak negatywne dla młodzieńca rodem z Filadelfii. Gdzieniegdzie dało się też przeczytać, że Kobe budzi takie kontrowersje ze względu na chęć gry w NBA zaraz po liceum, i że nadaje się do tej ligi z powodu olbrzymich jak na siedemnastolatka umiejętności oraz sportowej dojrzałości daleko wykraczającej poza jego nastoletni wiek. Wątpliwości co do skali talentu "Czarnej Mamby" nie miał również ówczesny generalny menadżer New Jersey Nets - John Nash. - Raz w tygodniu dzwoniłem do Johna Lucasa i pytałem, co porabiają jego chłopcy - wspomina. - Pewnego razu zapytałem konkretnie o Jerry'ego Stackhouse'a, a w odpowiedzi usłyszałem: "Cóż, jest tu drugim najlepszym obrońcą". "Jak to drugim?", drążyłem temat, gdyż frapowało mnie, kto jest w hierarchii wyżej do niego. "Kobe codziennie łoi mu skórę", odparł nie owijając w bawełnę coach 76ers.
[nextpage]
Przygotowania do draftu NBA zajmowały niewątpliwie mnóstwo czasu w harmonogramie "Black Mamby", lecz poza sportem koszykarz też miał jakieś życie, a w maju 1996 roku akurat szykował się do balu maturalnego. Bryant był najbardziej rozpoznawalną postacią w Lower Merion High School i wiele jego koleżanek dałoby się pokroić za to, żeby partnerować mu podczas tego wydarzenia. Młody koszykarz wymyślił sobie jednak, że jego towarzyszką będzie niejaka Brandy Norwood - o rok młodsza od niego wschodząca gwiazda aktorstwa oraz muzyki R&B, którą poznał podczas wizyty w Nowym Jorku. Dziewczynie spodobała się ta propozycja, choć musiała długo przekonywać do niej swoją mamę. - Nie znam tego faceta i nie mam pojęcia, kim on jest - zaczęła rodzicielka. - On jest koszykarzem - odparła Brandy. - No i?! - kontynuowała nieugięta Sonja Norwood.

- Po powrocie z Nowego Jorku stanął przede mną i rzekł: "Mamo, poznałem piękną oraz inteligentną dziewczynę - opowiada Pam Bryant. Matka utalentowanego sportowca była początkowo dość sceptycznie nastawiona do pomysłu syna, który do tej pory spotykał się z Jocelyn Ebron, ale po kilku rozmowach telefonicznych z Sonją Norwood zmieniła swoje podejście do sprawy. Rodzicielka Brandy również się przełamała i tak oto nastolatkowie otrzymali zgodę na wspólną zabawę na balu. - Wydawał mi się naprawdę słodki - wspomina słynna dziś piosenkarka. - Czytałam o nim sporo zanim poznaliśmy się osobiście i gdzieś tam w głębi duszy pomyślałam sobie, że moglibyśmy się wspaniale bawić ta takim balu.

Pierwsze poważne spotkanie Kobego i Brandy miało miejsce dzień przed balem. Nastolatkowie wybrali się wspólnie do Atlantic City na koncert Barry'ego White'a. Następnego wieczora para podjechała na miejsce właściwej imprezy limuzyną. Bryant ubrany był w tradycyjny, czarny smoking, a panna Norwood miała na sobie piękną kreację od Moschino. To był dla obojga niezapomniany bal. Para nie mogła opędzić się od błysku fleszy aparatów fotograficznych, a Brandy przyznaje, że sukienkę z tamtej imprezy do dziś trzyma w szafie.

Powyższa opowieść wygląda jak wycięta z komedii dla młodzieży, lecz rzeczywistość tak naprawdę okazała się brutalna. Jeszcze w 1995 roku, podczas grilla organizowanego przez kuzynkę, Kobe poznał bowiem Jocelyn Ebron, z którą regularnie się spotykał. - Lubiłam go, ponieważ nie był typem kolesia, który kręci z dziesięcioma dziewczynami naraz - opowiada dawna sympatia "Czarnej Mamby". Od tamtej pory dziewczyna została stałą bywalczynią domu Bryantów i często uczestniczyła w rodzinnych obiadach oraz uroczystościach. Dlatego też strasznie ją zabolało, gdy na bal maturalny młody koszykarz postanowił zaprosić Brandy, a nie ją. - Powiedział mi, że to pomysł jego agenta i dzięki temu zyska rozgłos - kontynuuje Jocelyn. - Bardzo mnie tym zranił, ale musiałam to zaakceptować, gdyż wmawiano mi, że to dla jego dobra.

W dzisiejszych czasach występy w NBA od razu po zakończeniu nauki w szkole średniej nie są możliwe. W latach 1995-2005 liga zawodowa była jednak otwarta dla zawodników tuż po liceum, czemu przeciwnych było wiele osobistości koszykarskiego świata, w tym Michael Jordan, który przed przystąpieniem do draftu przez trzy sezony reprezentował barwy University of North Carolina pod okiem legendarnego Deana Smitha. - Według mnie każdy zawodnik powinien przechodzić na zawodowstwo w wieku co najmniej dwudziestu lat. Inaczej krzywdzi się tych chłopaków - twierdzi "MJ". - Profesjonalny sport to zupełnie inny świat. Trzeba wziąć pod uwagę zmianę stylu życia oraz psychiczne i fizyczne wymagania, jakie NBA stawia przed młodym człowiekiem. Gdybym trafił do tej ligi po pierwszym czy drugim roku studiów, nie wiem, czy byłbym wystarczająco dojrzały, żeby podołać temu wszystkiemu. Coś jednak musi być na rzeczy, że mamy do czynienia z takim trendem. Moim zdaniem przyczyna leży w tym, że dzieciaki chcą uczęszczać albo do dobrego koledżu, albo w ogóle dać sobie spokój z edukacją, która trochę kosztuje. Przejście na zawodowstwo to dla nich szansa na szybki zarobek. Moim zdaniem tak nie powinno być. NBA i NCAA powinny się dogadać w tym temacie, blokując napływ profesjonalistów zaraz po liceum, ale i udzielając wsparcia dzieciakom z niestabilną sytuacją finansową.

W słowach "Jego Powietrzności" jest wiele racji, lecz w powodach decyzji Kobego ciężko doszukiwać się aspektu finansowego. Bryant pochodził z zamożnej rodziny i pragnął się sportowo rozwijać, a pod wrażeniem jego umiejętności było wielu przedstawicieli klubów NBA. Początkowo chrapkę na zawodnika mieli New Jersey Nets, ale przestali się liczyć, gdy zaczął się nim interesować Jerry West - generalny menadżer Los Angeles Lakers. Legendarny gracz i działacz zespołu z Kalifornii zobaczył jak Kobe ogrywa podczas treningu samego Michaela Coopera, jednego z najlepszych defensorów w dziejach, po czym natychmiastowo zapragnął mieć młodzieńca u siebie. - On był wtedy lepszy niż ktokolwiek z naszego teamu - wspomina.

Tymczasem Jeziorowcy nie mieli co liczyć na łatwe pozyskanie "Czarnej Mamby", gdyż 26 czerwca 1996 roku w nowojorskiej Madison Square Garden dysponowali dopiero dwudziestym czwartym pickiem. Z "jedynką" do Philadelphii 76ers powędrował Allen Iverson. "Dwójka" przypadła Toronto Raptors, którzy postawili na Marcusa Camby'ego. Jako następni wybrani zostali Shareef Abdur-Rahim, Stephon Marbury, Ray Allen oraz Antoine Walker. Na Kobego Bryanta skusili się dopiero będący trzynaści w kolejce Charlotte Hornets, lecz nie potrzebowali gracza na jego pozycji i z chęcią oddali go do Los Angeles Lakers w zamian za Vlade Divaca.

Koniec części czwartej. Kolejna już w najbliższy poniedziałek.

Bibliografia: Los Angeles Times, Los Angeles Daily News, Philadelphia Inquirer, USA Today, cnn.com, nba.com, baksetball-reference.com, goerie.com, Jeff Savage - Kobe Bryant: Basketball Big Shot, Robert Schnakenberg - Kobe Bryant, Mark Stewart - Kobe Bryant: Hard to the Hoop.

Poprzednie części:
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. III

Komentarze (0)