Manu Ginobili podpisał w czwartek kontrakt na jeden sezon z San Antonio Spurs. Otrzyma z tego tytułu 14 mln dolarów, czyli aż o 11 mln dolarów więcej, niż dostawał w poprzednim sezonie.
Wszystko dlatego, że Argentyńczyk miał niespodziewanie na stole propozycję Philadelphia 76ers, najgorszej drużyny NBA w zeszłym sezonie. 76ers oferowali mu aż 30 mln dolarów za dwa lata gry (drugi rok kontraktu miał być tylko częściowo gwarantowany). Próbowali przekonać Ginobiliego, który całą swoją karierę spędził w San Antonio, także i tym, że jego trenerem znów zostałby Brett Brown, były asystent Gregga Popovicha w Spurs, a od trzech sezonów trener 76ers.
To zmusiło Spurs do zaproponowania Ginobiliemu 14 mln dolarów, choć na początku lipca ich pierwsza oferta dla "Manu" wynosiła tylko 3 miliony.
ZOBACZ WIDEO Antiga: to ja robię selekcję, nie dziennikarze (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Ginobili jednak przez osiem ostatnich lat decydował się brać mniej pieniędzy od Spurs, niż mógł otrzymać na rynku. Robił to po to, by zwiększyć szanse Spurs na podpisanie jednego z wolnych agentów. To między innymi dzięki niemu Spurs udało się rok temu sprowadzić LaMarcusa Aldridge'a. Za trzy ostatnie sezony gry Argentyńczyk - czterokrotny mistrz NBA - otrzymał razem tylko 17,3 mln dolarów.
Ginobili już 7 lipca ogłosił na Twitterze, że wraca do San Antonio. Tego dnia jego agent Herb Rudoy przekazał prasie, że Ginobili odrzucił "bardzo wysoką ofertę innego zespołu". Dopiero w czwartek poznaliśmy szczegóły.