Złota dekada Mike'a Krzyzewskiego

AFP / Na zdjęciu: Mike Krzyzewski
AFP / Na zdjęciu: Mike Krzyzewski

Mówi się, że reprezentację amerykańskich koszykarzy mogłoby prowadzić nawet dziecko. Ale dopiero wnuk polskich emigrantów wyprowadził gwiazdy NBA z piaskownicy i sprawił, że regularnie zdobywają złote medale mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich.

Dla koszykarskich purystów sytuacja jest nie do odratowania. Ogrom zmian personalnych, które zachodzą co dwa lata w składzie reprezentacji USA nie pozwala zbudować drużyny grającej w koszykówkę i rozumiejącej się tak dobrze jak San Antonio Spurs czy Golden State Warriors. Inne drużyny narodowe uprawiają koszykówkę lepiej - Amerykanie wygrywają talentem. Jednak nie zawsze tak było. Dziesięć lat temu nawet amerykański talent nie wystarczał. Dziś koszykarze zza Atlantyku są w trakcie trwającej od 2006 roku passy 75 zwycięstw.

Spoiwem, które łączy w całość plejadę gwiazd NBA i magnesem, który zachęca je do przyjazdów "na kadrę" jest Mike Krzyzewski, z pochodzenia Polak. Ten mówiący monotonnym tonem 69-letni trener koszykówki z renomowanej uczelni Duke od 2005 roku prowadzi też kadrę USA. Znany jako "Coach K", w akademickiej koszykówce osiągnął praktycznie wszystko. Ma na koncie ponad 1000 zwycięstw, 5 tytułów mistrzowskich, 12 razy był w finałach. Zbudował najbardziej rozpoznawalny akademicki program koszykarski na świecie i przywrócił na szczyt amerykańską reprezentację.

Dziadkowie spod Krakowa

Nigdy nie był w Polsce, ale Polska jest w nim. Polakami byli jego dziadkowie, którzy wyjechali do USA ponad wiek temu. Dzielnica w Chicago, w której się wychowywał, do dziś jest polską dzielnicą. Ale związki Krzyzewskiego z Polską są tylko pobieżne.

- Nigdy nie odwiedziłem Polski, chociaż wielokrotnie mi to proponowano i otrzymywałem zaproszenia, ale niestety nigdy nie dysponowałem czasem, by z nich skorzystać. Szczególnie w ciągu ostatniej dekady, odkąd zostałem trenerem reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Żałuję tego bardzo i mam nadzieję, że będę miał okazję nadrobić to w najbliższej przyszłości - mówił przed rokiem.

ZOBACZ WIDEO Hiszpania - USA: efektowna dobitka Jordana

{"id":"","title":""}

Zarówno matka, jak i ojciec "Coacha K" byli dziećmi polskich przodków.
Wg opracowania "Krzyżewscy Coacha K" autorstwa Jana T. Krzyżewskiego, jego dziadek od strony mamy Józef Pituch przybył do USA w 1906 roku statkiem z Antwerpii. W jego dokumentach podróży jako miejsce stałego pobytu wskazał bliżej nieokreśloną miejscowość Wola. Prawdopodobnie chodzi o Wolę Radziszewską pod Krakowem. Bo stamtąd pochodziła jego przyszła żona Magdalena Daniel, którą poznał pracując w kopalni węgla kamiennego w Pensylwanii. Ich drugie dziecko Emily, to zmarła w 2005 roku matka trenera USA.

Mniej wiadomo o pochodzeniu ojca. Dziadek John (Jan) Krzyzewski prawdopodobnie pochodził z okolic Żywca. On także był polskim emigrantem, który w 1898 roku poślubił w Chicago Polkę Zofię Sowizdrzał. William (Bolesław) Krzyzewski Kross był ich szóstym dzieckiem.

Emily i William wychowywali małego Mike'a w środowisku polonijnym w Chicago. Sam nie nauczył się mówić po polsku - zna tylko kilka przekleństw - ale wspomina, że polski był językiem, którym posługiwali się jego rodzice, kiedy nie chcieli, żeby ich dzieci rozumiały co mówią. "Coach K" utrzymywał ciepłe relacje z matką, która od najmłodszych lat kibicowała jego sukcesom sportowym. Do dziś trener w kieszeni marynarki trzyma podczas każdego meczu pozostawiony przez nią różaniec. Jego mama była sprzątaczką, ojciec windziarzem. W domu się nie przelewało, ale rodzice dbali o jego wychowanie. Nie mając pieniędzy na jego dalszą edukację, wysłali go do szkoły wojskowej.

Terapia gniewu

Kiedy w 1980 roku Mike Krzyzewski zaczynał pracę trenera na Uniwersytecie Duke, koszykówka akademicka przebijała jeszcze popularnością ligę NBA. Znana ze swojej elitarności, snobistyczna i nastawiona na naukę uczelnia z Północnej Karoliny była jednak na uboczu wielkiego sportu. Krzyzewski nie pasował do tego intelektualnego otoczenia.

Jako młody trener zdobyte wcześnie doświadczenia z wojska przełożył na wyrachowany sposób prowadzenia swoich drużyn. Miał dopiero 33 lata i był absolwentem Akademii Wojskowej w West Point, ale także byłym rozgrywającym drużyny prowadzonej przez legendarnego nerwusa Bobby'ego Knighta, autora kultowej książki "Siła negatywnego myślenia". Po czterech latach spędzonych w akademii (1965-69) młody Mike spędził jeszcze pięć lat pracując w amerykańskiej armii (1969-74) i organizując tam m.in. kliniki koszykarskie dla żołnierzy. Potem wrócił do swojej alma mater, aby w latach 1974-80 przejąć drużynę po swoim poprzednim trenerze.

Knight wsławił się tym, że rzucił kiedyś w trakcie meczu krzesło na środek parkietu. Krzyzewski znany jest z tego, że nigdy tego nie zrobił. Choć opanowany, to nie emanuje spokojem jak Phil Jackson, czy dystansem do siebie poza boiskiem jak Gregg Popovich. Zachowuje się jakby posiadł wszystkie techniki radzenia sobie ze złością. Tak jakby niewiele było mu potrzeba do wybuchu. To jednak ten płonący w nim wewnętrzny ogień stoi za tym, że nie osiadł na laurach. Wojskowe wychowanie i zaszczepiony patriotyzm, a także wcześniejsze doświadczenia z pracy dla koszykarskiej federacji USA, sprawiły, że w 2005 roku bez mrugnięcia okiem wziął na siebie zadanie przywrócenia świetności amerykańskiej koszykówce.

Łomot od Portoryko

W 1992 roku udział "Dream Teamu" w igrzyskach w Barcelonie otworzył Europę na NBA. W naszym kraju zbiegło się to czasowo z upadkiem komunizmu i boom na koszykówkę jaki zapanował wtedy stał się tylko jednym z elementów boomu na to co amerykańskie i modne. Oglądanie w jednej drużynie Michaela Jordana, Magica Johnsona i Larry'ego Birda było jak oglądanie Bogów, którzy zeszli z niebios, by pokazać jak naprawdę powinno grać się w koszykówkę. Amerykanie wygrywali mecze średnio różnicą 44 punktów, a rywale bardziej niż na obronie, skupieni byli na zrobieniu sobie po meczu wspólnego zdjęcia ze swoimi idolami.
[nextpage]

"Dream Team" spopularyzował koszykówkę w Europie w nie mniejszym stopniu niż Jordan i Chicago Bulls. Sequele na MŚ w 1994 roku (Dream Team 2) i na igrzyskach w Atlancie w 1996 (Dream Team 3) nie wzbudzały już tylu emocji, a i same składy stawały się coraz gorsze. Gwiazdy NBA przyjeżdżały na obóz tydzień przed igrzyskami, pobiegały trochę, żeby się nie zmęczyć, a potem bez kłopotów pokonywały wszystkich i zdobywały złoto. Nauczony i zarażony "Dream Teamem" świat wychowywał jednak po cichu generację fanów NBA, koszykarzy, którzy chcieli fruwać jak Jordan.

W 2000 roku drużyny USA nie nazywano już nawet "Dream Teamem", ale jeszcze udało się wygrać. Tego bezbarwnego zespołu dziś już jednak praktycznie nikt nie pamięta. Rok 2004 przyniósł szybkie trzy ciosy. Zespół oparty o kompletnie niepasujących do siebie Allena Iversona i Tima Duncana, w składzie z dopiero 19-letnimi LeBronem Jamesem, Carmelo Anthonym i Dwyane Wadem przegrał w upokarzającym stylu 73:92 z Portoryko, a potem 90:94 z Litwą. W końcu odpadł w półfinale po porażce 81:89 z młodą generacją argentyńskich koszykarzy, którzy z wywieszonymi językami oglądali występy "Dream Teamu" w Barcelonie.

Uniwersytet USA

Rok 2004 w ogóle był trudny dla NBA i amerykańskiego gwiazdorstwa. Wysłane na igrzyska gwiazdy i gwiazdki przyniosły wstyd, a w samej NBA niedogadujący się Kobe Bryant i Shaquille O'Neal przegrali w finale z wyrobnikami z Detroit Pistons. Na obu frontach zwyciężyły drużyny postrzegane jako bardziej prawdziwe, jako lepiej rozumiejące się grupy graczy. Tryumfowali puryści - talent zaczął przegrywać z ciężką pracą. Dodatkowo, NBA wciąż nie mogła pozbierać się po odejściu Jordana. Zdecydowano się na zmiany.

W NBA poluźniono przepisy, których końcowy efekt widzimy dziś w szybszym tempie gry, dominacji graczy obwodu i dwukrotnie większej ilości rzutów za trzy punkty. W reprezentacji USA postawiono na Mike'a Krzyzewskiego.

ZOBACZ WIDEO Wielkie emocje w studiu TVP. "Co to było?!" (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Plan był z pozoru prosty - zbudować podstawy sprawnie działającej reprezentacji, z silnym sztabem trenerskim, ze zorganizowanym planem przygotowań, sparingów i z wyraźnie wyznaczonym celem. Tym celem było odzyskanie prymatu na świecie. To co dla Amerykanów było jak katharsis, dla drużyn z Hiszpanii, Litwy czy Bałkanów było czymś absolutnie zwyczajnym. Naśmiewano się nawet wtedy z samych Amerykanów, że z nadzwyczajną powagą zabrali się za coś tak oczywistego jak dobra organizacja. Że siedli z łyżką i widelcem do uroczyście przystrojonego stołu, aby zjeść bułkę z masłem. Tą bułką z masłem miało być odzyskanie złota. Podczas, gdy zawodnicy nadal świetnie się bawili, nowy trener kadry nie tracił powagi. Z dużym szacunkiem wypowiadał się o rywalach nawet po 50-punktowych zwycięstwach. Nagle amerykańscy koszykarze zaczęli podchodzić poważnie do drużyn z Angoli czy Korei Południowej.

Uformowany plan potrzebował wykonawców i w tym wypadku legenda "Coacha K" ściągnęła ich jak magnes. Nie tylko chęć reprezentowania barw USA, ale najzwyczajniejsze pragnienie gry pod trenerem Krzyzewskim sprawiły, że najlepsi z najlepszych chcieli grać w kadrze. Krzyzewski szybko wyłonił liderów. Gdy na grę w 2008 roku zgodzili się Bryant i James, dla pozostałych stało się jasne, że Krzyzewskiemu odmawiać nie wypada. W ten sposób stworzony został system i dziś kadrę USA reprezentuje już inne, kolejne pokolenie graczy.

Kiedy drużyna odrodzenia, czyli "Redeem Team" w 2008 roku odzyskała złoto w rewelacyjnym stylu, znów przyszło rozprężenie i na MŚ w 2010 roku pojechał drugi garnitur. System już jednak wtedy istniał i miał się dobrze, dlatego bez większych kłopotów Amerykanie zdobyli kolejne złoto, a mistrzostwa stały się przywitaniem ze światem dla 21-letniego wówczas Kevina Duranta. 2012 rok przyniósł kolejne złoto olimpijskie z Bryantem i Jamesem w składzie, ale na mistrzostwa świata w 2014 raz jeszcze pojechali młodzi, na czele z MVP turnieju, wówczas 22-letnim Kyriem Irvingiem. W niedzielnym meczu z Serbią o tytuł olimpijski Amerykanie są znów ogromnym faworytem. Już bez Bryanta i Jamesa, ale z Durantem i Irvingiem jako nowymi liderami.

Szpieg na Instagramie

Bycie trenerem akademickim i prowadzenie drużyny w treningach i meczach to tylko połowa pracy w uczelni takiej jak Duke. W utrzymywaniu się na szczycie od przeszło 20 lat kluczowa jest rekrutacja graczy i nakłanianie ich do gry w drużynie uniwersyteckiej z Durham. Dziś renoma jaką Krzyzewski zbudował wokół Duke i reprezentacji USA sprawia, że często nie potrzeba żadnego nakłaniania. Wystarczy jeden telefon: "Tu trener Krzyżewski. Chcielibyśmy, abyś był częścią naszej drużyny". "Coach K" nie pozwala jednak na to, aby jego dokonania uśpiły jego czujność.

Dlatego pochwalił się niedawno, że tak - ma konta Twitter i Instagram, ale nie - nie używa ich by komunikować się z fanami. Pod zmienionym aliasem szpieguje poprzez konta społecznościowe życie osób mu bliskich i także koszykarzy, którymi jest zainteresowany. Nawet on, 69-letni trener tzw starej daty, który często sprawia wrażenie jakby z nowymi czasami było mu po drodze jak Jarosławowi Kaczyńskiemu z tabletem, przyznaje, że spędza kilkanaście minut dziennie przy wieczornej lampce ukrywając się pod zmyślonym nickiem i analizując co zdjęcie wrzucone przez 17-letniego koszykarza mówi o jego osobowości.

Niewdzięczna praca

Nowe czasy obchodzą się jednak z Krzyzewskim w ostry sposób. Rozwój telewizji i wzrost wartości sprzedaży praw do transmisji, który rozpoczął się w latach 80-tych, doprowadził do sytuacji, w której "Coach K" zarabia 10 mln dolarów rocznie, a jego zawodnicy w Duke grają na nieporównywalnie niższych stypendiach. To sprawia, że z każdym rokiem rośnie grupa tych, którzy zarzucają dużym uniwersytetom wyzysk, kosztem młodych atletów. Płacenie akademickim sportowcom pensji? Krzyzewski broni obecnego systemu, sugerując, że mniejsze szkoły nie miałyby na to pieniędzy. Nie wspomina tylko, że jego Duke nie jest mniejszą szkołą.

Krytycy i fani, którzy dzięki rozwojowi statystyk coraz lepiej orientują się w niuansach gry, zarzucają z kolei Krzyzewskiemu leniwe podejście i niereagowanie na wydarzenia na boisku. Wielu z nich cieszy się już dziś na myśl o tym, że po zakończeniu igrzysk "Coach K" zastąpiony zostanie przez Popovicha.

Krzyzewski postawiony jest w sytuacji, w której w mediach nie może wygrać. Z jednej strony liberalni dziennikarze krytykują system, którego jest twarzą, a z drugiej prowadzi reprezentację USA, po której oczekuje się tylko zwycięstw i to najlepiej w efektownym stylu.

Finał igrzysk będzie ostatnim akordem jego pracy z kadrą, ale na koniec te dziesięć lat dominacji kojarzone będzie przede wszystkim z jego nazwiskiem.

Czytaj więcej tekstów autora 

Komentarze (1)
avatar
jopekpopek
21.08.2016
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
W siedzibie WADA doszło do strasznego przypadkowego wydarzenia. Sprzątająca sprzątaczka przez przypadek zniszczyła 30 tys. próbek usmeńskich sportowców od 1990r (dla rusofobiczych przygłupów po Czytaj całość