WP SportoweFakty: Pierwszy sezon w Anwilu Włocławek ma pan już za sobą. Jak by pan go ocenił drużynowo i indywidualnie?
Kamil Łączyński: Nigdy nie jest idealnie, ale myślę, że udało nam się sprostać zadaniu na sezon i swój cel osiągnęliśmy z nawiązką. Było blisko osiągnięcia czegoś więcej, czyli medalu. Właśnie ten medal i dla klubu i dla mnie to byłby ogromny sukces, no ale będzie o co walczyć w przyszłych rozgrywkach.
Czego brakło w tej najważniejszej części sezonu? Szczęścia?
- Myślę, że trochę szczęścia i trochę umiejętności. Drużyna była naprawdę fajna i zgrana, ale w końcówce nie wszystkie elementy się układały tak, jak powinny. Nie można nie wspomnieć o przeciwniku. Zarówno Rosa Radom jak i Energa Caarni Słupsk to były zespoły, które potrafiły wykorzystywać te nasze braki i słabości w niektórych elementach, które nie były widoczne w trakcie sezonu zasadniczego.
ZOBACZ WIDEO: Konrad Bukowiecki stosował niedozwolony stymulant? (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
A jak w pana odczuciu wypadł wariant z dwoma polskimi rozgrywającymi w drużynie?
- Wypadł jak najbardziej w porządku. Przed sezonem byliśmy stawiani na straconej pozycji. Nikt nie wierzył, że dwóch polskich rozgrywający jest w stanie poprowadzić grę tej drużyny. Myślę, że wraz z Robertem Skibniewskim jesteśmy ostatnią wizytówką prawdziwych rozgrywających, bo w naszej lidze zazwyczaj Amerykanie są typowymi combo-guardami. My z Robertem mieliśmy rolę, by tę piłkę po prostu rozgrywać, kreować grę. Jeśli chodzi o indywidualne zdobycze punktowe, to myślę że również się spisaliśmy - nie na medal, bo medalu nie było, ale sprostaliśmy wyzwaniu.
[b]
Przed sezonem przygotowawczym można było zobaczyć pana trenującego na Hali Mistrzów. Jakieś konkretne aspekty wymagały poprawy?[/b]
- Przez całą karierę, każdy koszykarz musi poprawiać swoje umiejętności. Sztab trenerski wyznaczył mi elementy, które wymagają pewnej korekty i na które mam położyć nacisk. Co z tego wyjdzie? To się okaże. Nie były to jakieś oszałamiająco mocne treningi, ale przeważnie w przerwie między sezonami warto skupić się na poprawie indywidualnych umiejętności. Chciałbym, żeby kolejne 10 miesięcy pokazało, że praca wykonana w wakacje nie poszła na marne.
Anwil jest już po kilku sparingach. Jak wygląda współpraca na parkiecie między zawodnikami?
- Wydaje mi się, że te sparingi nie odzwierciedlają tego tak, jak treningi, których jest po prostu więcej. Na treningach mamy dużo powtórzeń, trener często zatrzymuje grę i tłumaczy co robimy źle, co dobrze. Wiadomo, że ten system, który preferuje trener Milicić nie jest łatwy. Gracze, którzy mają po raz pierwszy styczność z tym systemem, muszą się przestawić ze swoich starych nawyków. Nasza współpraca wygląda coraz lepiej, gra się zazębia. Po tych pierwszych sparingach w Hali Mistrzów trenerzy podkreślają, że ta gra wygląda dobrze, a nawet lepiej niż rok temu. Dużo jest jeszcze nieporozumień i niedociągnięć i nad tym musimy pracować. Cały czas gramy bez Roberta Skibniewskiego i Borisa Bojanovskiego, którzy dołączą już niedługo. Robert zna ten system, ale Boris może mieć problem i będzie trzeba dużo powtarzać. Do startu ligi zostało jeszcze sporo czasu i myślę, ze zdążymy.
Niedawno do zespołu dołączył Tyler Haws, dopiero w drugiej połowie września dojdzie Boris Bojanovsky. Czy dla rozgrywającego treningi w niepełnym składzie to dodatkowe utrudnienie?
- Nie powinienem mieć z tym żadnych problemów. Ja jestem osobą, która chętnie pomaga i chętnie udziela informacji, czy wskazówek. Chciałbym mieć wokół siebie graczy, którzy wiedzą po co tu jesteśmy i co chcemy wspólnie zrobić. W moim interesie jest, by wszystko innym wytłumaczyć. Ja wierzę w to, co trener Milicić proponuje, więc ja staram mu się maksymalnie pomóc, przekładając jego myśli na parkiet. Tyler jako gracz, który jest bardzo inteligentny, grał na dobrej uczelni i w lidze hiszpańskiej, szybko złapie odpowiednie nawyki i będzie grał na wysokim poziomie.
Wspomina pan o pomocy innym zawodnikom. Z zespołu odszedł Robert Tomaszek, który był kapitanem Anwilu. Czy w takiej roli widzi siebie Kamil Łączyński?
- Opaska kapitana to jedno, a wykonywanie swojej pracy to drugie. Nigdy nie byłem kapitanem, a zawsze zachowuję się tak samo. Nieważne, czy będę kapitanem - jak i tak będę wspierał drużynę, mobilizował i napędzał do jeszcze lepszej gry. Chcę pomagać drużynie i trenerem. Jeżeli drużyna wybierze mnie na swojego kapitana, to będę się starał sprostać temu wyzwaniu.
Niedawno w Hali Mistrzów goszczona była reprezentacja Polski. Można było zobaczyć pana na tych spotkaniach. Jest u pana już ten głód walki o punkty?
- Pewnie, ze jest! Ja najchętniej bym zaczął granie 2-3 tygodnie po zakończeniu ubiegłego sezonu. Żyjemy tą koszykówką, trenujemy dwa razy dziennie i człowiek szybko się przyzwyczaja do tej hali, a potem się odzwyczaić nie może. Wiadomo jednak, ze swoje trzeba przepracować, by potem w sezonie nie mieć problemów kadrowych. Ale fakt... jeśli ten miesiąc mógłby się skrócić do jednego dnia, to byłbym zadowolony!
Rozmawiał Michał Wietrzycki