[b]
WP SportoweFakty: Jak wyglądało pana rozstanie ze Śląskiem? Kiedy dowiedział się pan, że nie wystąpi w drużynie z Wrocławia?[/b]
Denis Ikovlev: Rozstaliśmy się w dobrej atmosferze i osiągnęliśmy porozumienie. Przez wakacje cały czas słyszałem różne plotki i dopiero w okolicach lipca zaczęły pojawiać się pewne potwierdzone informacje. Wysłaliśmy do klubu list informujący o tym, że zamierzam szukać innego zespołu i będę analizować nowe opcje na rynku. Śląsk nie protestował i wtedy rozpocząłem rozmowy z PGE Turowem. Trener Mathias Fischer zadzwonił do mnie i wyraził spore zainteresowanie moją osobą. Rozmawiałem również z prezesem Jerzym Stachyrą i wiedziałem, że ten klub naprawdę mnie chce. Ze Śląskiem rozstałem się bez żadnych problemów. Myślę, że we Wrocławiu dużo wcześniej wiedzieli o tym, że zespół może nie przystąpić do rozgrywek, ale pewnie wciąż mieli nadzieje, że w sprawach finansowych nastąpi zwrot w dobrą stronę.
Ale po zakończeniu minionego sezonu był pan pewny, że wróci po wakacjach do stolicy Dolnego Śląska?
- Obowiązywał mnie kontrakt, ale gdy zakończył się sezon, to zaczęły docierać do mnie sprzeczne informacje o przyszłości Śląska. Trener Emil Rajković również miał pozostać i po zakończeniu wakacji chciałem tam wrócić. We Wrocławiu było nam z rodziną bardzo wygodnie i przyjaźnie. Przez te 1,5 sezonu poznaliśmy fajnych znajomych, a także sąsiadów. To było rozczarowujące, że klub popadł w problemy. Mieli dobrą organizację i świetnych kibiców. Szczególnie w moim pierwszym sezonie tam, hala zawsze wypełniała się po brzegi. Ta sytuacja jest również rozczarowujące dla fanów, ponieważ teraz nie będą mieli okazji oglądać dobrego zespołu.
Czy ma pan żal do zarządu klubu, że to wszystko się tak zakończyło?
- Podaliśmy sobie ręce. Rozumiem, że to polityka i nie chcę się w to zbytnio zagłębiać i angażować. To, co się stało, jest już przeszłością, nie mam żadnego żalu. Mam nadzieję, że wkrótce będą w stanie wrócić do gry na najwyższym poziomie, ponieważ to miasto jest naprawdę dobrym miejscem dla koszykówki.
Wtedy pojawiła się jednak dość zaskakująca informacja, że jednak zostaje pan na Dolnym Śląsku i zagra w barwach PGE Turowa. Jak to się stało?
- Trener Fischer dużo o mnie wiedział, domyślam się, że oglądał moje mecze. Wie, co mogę wnieść do jego zespołu. Wytłumaczył mi jaka jest sytuacja tutaj w Zgorzelcu, ponieważ budżet klubu również stał pod znakiem zapytania. Zapewniał mnie jednak, że przyszłość jest stabilna i wszystko będzie w porządku, przekazując mi informację o nowej umowie sponsorskiej z PGE. Po tym odbyłem rozmowę z prezesem Stachyrą już tutaj na miejscu. Dograliśmy wtedy różne szczegóły, takie jak np. mieszkanie, które jest dla mnie ważne ze względu na psa, który zawsze z nami podróżuje. Klub był bardzo pomocny. Zapamiętałem sobie to, gdy prezes Stachyra powiedział mi przez telefon: "jesteśmy tu od pomocy, a nie tworzenia problemów, więc jeżeli czegoś potrzebujesz, mów śmiało". To było naprawdę miłe.
ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery? Partyka: Nie zamierzam odkładać rakiety
Z tego co wiem, trochę czasu zajęło także uzyskanie pozwolenia na pobyt w Polsce dla pana żony.
- Moja żona posiada ukraiński paszport. W związku z wszystkimi procedurami Schengen, wymagane jest podanie dokładnej liczby dni, jaką zamierzasz spędzić w Polsce. Ta kwestia była częścią moich rozmów z panem prezesem. Musieliśmy podać m.in. takie informacje jak ta, kiedy przybyliśmy do Wrocławia i ile czasu tam spędziliśmy. Trzeba wykonać dużo papierkowej roboty i jestem wdzięczny klubowi ze Zgorzelca za pomoc. To była dla mnie najważniejsza kwestia, którą musiałem przedyskutować z władzami PGE Turowa. Był z tym spory problem w Rumunii i właśnie m.in. z tego powodu opuściłem wtedy drużynę. Klub był zbyt wolny, aby rozpocząć proces uzyskania pozwolenia na pobyt w tym państwie. Kiedy minął czas legalnego pobytu mojej żony powiedzieli, że nic nie mogą z tym zrobić, a ja nie chciałem zostawać tam bez mojej rodziny. Wtedy pojawiła się możliwość, by ponownie zagrać dla trenera Rajkovicia we Wrocławiu, a wiedziałem, że Śląsk upora się z tymi procedurami.
Nie wyobraża chyba pan sobie życia z dala od rodziny?
- Bardzo tego bym nie chciał. Nie gram przecież zza oceanem, a dwa państwa, które są stosunkowo blisko siebie, to przecież żaden powód, by żyć oddzielnie. Przyjechaliśmy do Zgorzelca samochodem, więc odległość nie jest dla nas na tyle poważna, by nie być razem.
Pański chow-chow zyskał na popularności po tym, gdy ze spokojem obserwował sparingowe starcie z CEZ Nymburk. Spodziewał się pan takiego zachowania po niej?
- Ona właśnie taka jest: cicha, spokojna, nie szczeka bez powodu. W poprzednim sezonie miałem taką sytuację, że musieliśmy udać się do weterynarza. Wkrótce miał rozpocząć się trening i zapytałem wtedy trenera Rajkovica, czy mogę zabrać ze sobą żonę i psa, ponieważ nie miałbym czasu odwieźć ich do domu. A Masza tylko leżała, pooglądała jak gramy i poszła spać (śmiech). Może teraz zostanie maskotką PGE Turowa? My uwielbiamy ją ze sobą zabierać, bo nie sprawia nam żadnych problemów. Zasługuje sobie na to bardzo dobrym zachowaniem. Ona nienawidzi zostawać sama w domu. Gdy wychodzimy gdzieś bez niej, to ma bardzo smutną minę. W naszej rodzinie jest traktowana jak dziecko.
Z przyjemnością ogłaszamy TRANSFER sezonu!!! 'MASZA' jest z nami na sezon 2016/17! #tblpl pic.twitter.com/v7G5HIybMO
— PGE Turów Zgorzelec (@kksturow) 3 września 2016
Podpisał pan w Zgorzelcu 2-letnią umowę. Rozumiem, że woli pan myśleć długofalowo?
- To kontrakt 1+1 z opcją przedłużenia o kolejne lata. To nie jest może najważniejsza kwestia, ale na pewno bardzo pomocna ze względu na rodzinę i podróże. Jak dotąd wszystko funkcjonuje w Zgorzelcu tak, jak należy. Jeżeli klub będzie zadowolony z mojej gry, mojego stosunku do pracy, to dlaczego nie zostać by wtedy na dłużej? Mam nadzieję, że przed nami udany sezon.
[nextpage]Będzie to dla pana kolejny już rok spędzony na Dolnym Śląsku. Można domniemywać, że spodobała się panu właśnie ta zachodnia część Polski?
- Tu jest bardzo europejsko. Architektura jest przepiękna. Zarówno we Wrocławiu, jak i w Zgorzelcu wszystko jest odnowione, a przejeżdżając przez ulice można podziwiać świetne budynki. Inne miasta, w których mamy okazję grać również są bardzo ładne. Moją uwagę zwróciły szczególnie te, które są położne nad morzem. W Zgorzelcu też jest w porządku. Nasze mieszkanie jest położne w bardzo dobrej lokalizacji, blisko dużego parku, więc często możemy wychodzić na spacery.
Nie jest tajemnicą, że trener Emil Rajković ceni pana, jako koszykarza. Czy Macedończyk nie chciał, by zagrał pan u niego w MTZ Skopje?
- Rozmawialiśmy o tym i zamierzał przedstawić mi konkretną propozycję, ale patrząc na ich budżet, przypuszczam, że nie byłaby to zbyt duża oferta. On nie mógł zrobić nic więcej w tej sprawie, wiedział również, że PGE Turów wyraża swoje zainteresowanie i myślę, że był świadomy, że zostanie mi tu złożona lepsza propozycja. Nadal utrzymujemy kontakt. Trener Rajković stwierdził, że jeżeli oferta Turowa jest dla mnie korzystniejsza, to powinienem z niej skorzystać. Nie jestem też już na tyle młody, aby poświęcać sezon dla mniejszych pieniędzy, żeby np. udowodnić swoje umiejętności. Staje się już coraz starszy.
[b]
Trener Rajković i Fischer to zdecydowanie dwa odmienne typu szkoleniowców?[/b]
- Tak i widać to gołym okiem. Mają zdecydowanie inną osobowość. Trener Fischer jest cierpliwy, ale równie wymagający. Wszystko ma być wykonywane poprawnie. Z Rajkovicia wychodzą natomiast wszystkie emocje, jakie w nim siedzą.
Po raz kolejny zagra pan w jednym zespole z Robertem Tomaszkiem. Ucieszył się pan na tę wiadomość?
- To była oczywiście pierwsza osoba z która się skontaktowałem. Robert znał naszego trenera wcześniej i zapewniał mnie, że w Turowie znowu wszystko układa się pomyślnie. On jest bliżej Polski, słyszy wszystko, co mówi się w środowisku i namawiał mnie, by podpisać w Zgorzelcu kontrakt. To dobry facet, którego warto mieć w zespole. On jest opoką drużyny. Tak samo było w Śląsku.
Nie żałuje pan, że nie zagra w najbliższym sezonie w europejskich pucharach? Pamiętam, że ta kwestia była dla pana szczególnie ważna, gdy po raz pierwszy opuszczał pan Śląsk.
- To jest zawsze dobre doświadczenie. Pozytywnie wspominam rywalizację na arenie międzynarodowej, gdy grałem w Rumunii. Masz okazję zagrać przeciwko świetnym graczom i legendarnym zespołom. To powoduje natomiast, że stajesz się lepszym zawodnikiem na krajowym podwórku. Dzięki tej rywalizacji sezon mija zdecydowanie szybciej. Jest więcej meczów i podróży zamiast codziennych treningów. Mam nadzieję, że w następnym sezonie PGE Turów powróci do walki w europejskich pucharach.
[b]Rozmawiał Bartosz Seń
[/b]