Nierówna forma PGE Turowa Zgorzelec. Fischer: Atak nie ma nic wspólnego z obroną

PGE Turów dobre występy przeplata ze słabymi. Podobnie było w spotkaniu z Asseco Gdynia, w którym zespół Mathiasa Fischera zagrał przyzwoicie tylko przez 18-20 minut. - To za mało, by wygrać mecz - kręci nosem szkoleniowiec zgorzelczan.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Mathias Fischer WP SportoweFakty / Mathias Fischer
O ile do meczów w domu nie można się przyczepić, to spotkania na wyjeździe powoli stają się bolączką PGE Turowa Zgorzelec. Podopieczni Mathiasa Fischera wygrali zaledwie dwa z pięciu takich pojedynków. W niedzielę przegrali z Asseco Gdynia 68:76.

To nie było dobre spotkanie w wykonaniu drużyny, która przez niektórych stawiana się w roli kandydata do zdobycia mistrzostwa Polski. Trener Przemysław Frasunkiewicz na konferencji prasowej przyznał nawet, że jego zespół rywalizował z ekipą, która ma drugi budżet w PLK. To do czegoś zobowiązuje.

Tymczasem młody, polski zespół zdominował grę od samego początku. Gospodarze szybko objęli prowadzenie 15:8, by w kolejnych minutach podwyższyć przewagę do 15 punktów (26:11). Zgorzelczanie byli pogubieni, nie potrafili wykorzystać swoich atutów.

- Asseco Gdynia zagrało naprawdę bardzo dobre zawody. Zwłaszcza w pierwszej kwarcie gospodarze prezentowali się wyśmienicie, zbudowali sobie dużą przewagę. Uważam, że to był kluczowy moment spotkania. Straciliśmy aż 26 punktów i od samego początku musieliśmy gonić rywali. Nie graliśmy dobrze w obronie, nie byliśmy agresywni - tłumaczy Mathias Fischer, szkoleniowiec PGE Turowa.

Jego drużyna w drugiej kwarcie stopniowo zaczęła się budzić z początkowego letargu. Duża w tym zasługa kapitana Denisa Ikovleva, który wziął ciężar zdobywania punktów na swoje barki. Ukrainiec już do przerwy miał na swoim koncie 15 punktów. Osiem dołożył Kacper Borowski. Mocniejsza obrona PGE sprawiła, że goście na przerwę schodzili z siedmiopunktową stratą (35:42).

W kolejnych minutach zgorzelczanie grali coraz lepiej, by w pewnym momencie wyjść na prowadzenie (55:54). Wydawało się, że faworyt pójdzie za ciosem i sięgnie po wygraną w Gdyni. Tak się jednak nie stało, bo gospodarze zaczęli seryjnie trafiać z dystansu.

- Za późno się obudziliśmy. Druga i trzecia kwarta była dobra w naszym wykonaniu. W czwartej wyszliśmy nawet na prowadzenie, ale Asseco znów trafiło bardzo ważne rzuty. Pozwoliliśmy drużynie z Gdyni zbudować pewność siebie w pierwszej kwarcie. Później trudno zatrzymać taką drużynę, która jest rozpędzona - wyjaśnia Fischer.

Szkoleniowiec PGE Turowa ma problem. Jego drużyna, mimo ogromnego potencjału, gra falami. Nawet w trakcie jednego spotkania potrafi notować świetne momenty, by za chwilę grać tak, że trenerowi pozostaje tylko złapać się za głowę. W drugiej połowie w Gdyni Fischer często krzyczał, nie oszczędzał swoich zawodników. To dość rzadki obrazek, bo zwykle spokojnie przekazywał swoje uwagi.

- Mówię zawodnikom, że ofensywa nie ma nic wspólnego z defensywą. Jeśli nie trafisz spod kosza, to musisz powalczyć w obronie. Mieliśmy kilka nieudanych penetracji, co skutkowało tym, że później nam zabrakło koncentracji pod swoim koszem. Trzeba być skupionym przez 40 minut, my w tym meczu byliśmy jedynie przez 18-20 minut - ocenia Fischer.

PGE Turów z bilansem 6:3 zajmuje drugie miejsce w tabeli PLK.


ZOBACZ WIDEO Efektowna wygrana zespołu Glika. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN]

Czy PGE Turów to drużyna na miarę finału PLK?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×