[b]
WP SportoweFakty: Rozmawiamy tuż po treningu. To były pana pierwsze zajęcia z całym zespołem?
[/b]
James Washington: Tak, z drużyną tak. W czwartek inni zawodnicy mieli wolne, a ja miałem dodatkowe, lżejsze jednostki treningowe z młodszymi zawodnikami. Trenerzy chcieli, żebym poznał zagrywki drużyny i żebym miał ogólny zarys gry, jakiej oczekuje ode mnie trener Milicić. Mamy teraz kilka dni wolnego od spotkań ligowych, a trenerzy chcą, byśmy byli w dobrej kondycji i chcą byśmy byli w pełni gotowi na mecz z Rosą Radom. Chcemy pokazać się z jak najlepszej strony i chcemy to spotkanie wygrać.
Jak wrażenia po treningach? Będzie ciężko przestawić się na to, czego oczekuje Igor Milicić?
- Wydaje mi się, że to nie powinno być dla mnie problemem. Chcę zaznaczyć, że podoba mi się to, w jaki sposób trener Milicić podchodzi do swojej pracy. Jest bardzo dokładny i wie, czego chce. Wymaga od nas ciężkiej pracy na treningach, bo to nam da komfort w trakcie spotkań. Trener Milicić pochodzi z Chorwacji, miałem przyjemność tam grać i wiem czego się można tutaj spodziewać. Trener też był kiedyś zawodnikiem, był rozgrywającym i przykłada dużą uwagę do szczegółów. Nie powinno być mi trudno - może te pierwsze tygodnie tutaj nie będą takie, jakich bym oczekiwał, bo muszę poznać innych zawodników. Chcę wiedzieć w jakich sytuacjach czują się komfortowo, jak rzucają, poznać ich zachowania w danej sytuacji - to wymaga czasu. To jest jednak moja praca i wyzwanie, a ja lubię wyzwania.
ZOBACZ WIDEO: Maciej Kot i Kamil Stoch odskoczą czołówce PŚ? Rafał Kot zabrał głos
W Polsce pojawił się pan w środę, to musiał być szalony dzień...
- To prawda! Dopiero co wróciłem ze Stanów Zjednoczonych, bo miałem kilka dni wolnego ze względu na święta Bożego Narodzenia. Po powrocie do Szwecji miałem kolejny lot do Niemiec, potem do Warszawy i na koniec podróż do Włocławka. Miałem dosłownie chwilę na zapoznanie się z Halą Mistrzów, zapoznanie się z chłopakami i rozmowę z trenerem. Igor Milicić powiedział mi, że nie wie czy da mi zagrać, bo nie chciał dodatkowo mnie przemęczać, a dodatkowo nie znałem zagrywek. Ostatecznie zagrałem niecałe dwie minuty, oddałem rzut, który okropnie przestrzeliłem, ale poprawię się następnym razem (śmiech)!
We wtorek Boras Basket ogłosił, że wylatuje pan do Polski. Była taka opcja w kontrakcie, że może pan opuścić zespół?
- Tak, miałem porozumienie z prezesem szwedzkiej drużyny, z którym nigdy nie było żadnych problemów. Oczywiście włodarze Borasu Basket chcieli, żebym został tam na dłużej - miałem gwarantowaną podwyżkę i opcję wykupu w kontrakcie, ale ostatecznie nikt mi na końcu nie robił problemów z powodu odejścia. Gdy pojawiła się oferta z Anwilu Włocławek szybko doszliśmy do porozumienia i cieszę się, że trafiłem tutaj.
Słyszał pan o Anwilu Włocławek w przeszłości?
- Oczywiście, że tak. Mój były kolega z drużyny, David Jackson, który obecnie gra w Turowie Zgorzelec, Taylor Brown gra w Kingu Szczecin - znają ligę i zespół, więc mogli mi powiedzieć to i owo. W przeszłości grali w Polsce również Ken Brown, który podobnie jak ja urodził się w St. Louis i Korie Lucious - wszyscy dobrze wypowiadali się o tej lidze, dlatego sam postanowiłem spróbować.
Dlaczego zatem wybór padł na Anwil Włocławek?
- Grałem w przeszłości w wielu ligach - Niemcy, Belgia, Francja i pomyślałem, że warto będzie wrócić do grania na wyższym poziomie niż to miało miejsce w tym sezonie chociażby. Mam 29 lat i wiem, że kolejne cztery, pięć sezonów powinny być najlepsze w mojej karierze, dlatego chcę wygrywać i pociągnąć przy tym cały zespół. Anwil ma wysokie ambicje, włodarze chcą, by zespół grał w przyszłym sezonie w europejskich pucharach, a sezon mamy zakończyć na podium. Trener mi powiedział, że nie chce bym na siłę chciał zostać bohaterem i mi to odpowiada, chcę być integralną częścią tej drużyny i jej pomagać.
O czym David Jackson i Taylor Brown wspominali panu przed podpisaniem kontraktu z Anwilem?
- David Jackson śmiał się, że idę zawsze tam, gdzie on (śmiech). Spotykaliśmy się już, gdy grałem we Francji i w Chorwacji, więc może faktycznie coś w tym jest? A tak na poważnie to powiedział, że gdy dołączę do Anwilu, to będziemy mieć tu naprawdę fajną drużynę. Podobnie Taylor Brown - powiedział, że Anwil to dobry zespół z czołówki ligi. Cieszy mnie to, że o tym klubie są dobre opinie. Nie mogę doczekać się kolejnego meczu. Żyję koszykówką!
Słyszał pan zapewne też o kibicach we Włocławku?
- Zdecydowanie! Słyszałem opinie, że głośno ze strony kibiców jest nie tylko w meczach domowych. Powiedziano mi, że mam duże szczęście będąc częścią tego klubu. Chcę już kolejnego meczu w Hali Mistrzów, chcę znowu widzieć pełne trybuny i chcę grać dla tych kibiców! Słyszałem, ze kibice tutaj są wymagający, ale hej... To jest najwyższa liga rozgrywkowa w Polsce, a ten klub należy do czołówki. Kibice chcą widzieć zawodników, którzy skoczą za piłka w ogień i ja się nie dziwię.
W środę zagrał pan niecałe dwie minuty, ale włocławska publiczność zgotowała miłe przywitanie.
- To prawda! Chcę im za to bardzo podziękować. Gdy tylko podniosłem się z ławki i zdjąłem koszulkę do rozgrzewki, to jeszcze nie zwracałem na to uwagi. Gdy spiker wypowiedział moje imię, a na tej pełnej hali rozległy się brawa, to aż ciarki mnie przeszły! To dla mnie bardzo ważne - wiedzieć, że ma się za sobą rzeszę oddanych fanów, teraz chcę im się odpłacić dobrą grą.
[nextpage][b]
Ten sezon zaczął pan w Szwecji. Wiele osób zastanawia się jak na dobrą sprawę wygląda koszykówka w tym kraju...[/b]
- Osobiście uważam, ze ta liga jest mocniejsza, niż wielu ludzi uważa. Wielu dobrych zawodników tam przybywa, wielu też zawdzięcza tej lidze spory rozwój. Jest tam kilka znaczących zespołów jak BC Luleä albo Södertälje Kings, który gra w europejskich pucharach. Również mój były zespół, Boras Basket grał w Eurochallenge w zeszłym sezonie. Jest tam naprawdę sporo fajnych zawodników i klubów.
A jak wygląda z ogólnym zainteresowaniem koszykówką w Szwecji?
- Trzeba przyznać, że nie jest z tym najlepiej. Bardzo dużo ludzi interesuje się tam unihokejem, a już najbardziej hokejem na lodzie, który jest na światowym poziomie. Wydaje mi się, że jeżeli chodzi o zainteresowanie koszykówką, to wciąż jest gorzej pod tym względem niż w Niemczech, czy właśnie w Polsce.
Resztę sezonu spędzi pan we Włocławku, który nie jest dużym miastem. Wydaje się, ze to nie jest problem, bo szwedzki Boras jest jeszcze mniejszy.
- Boras ma około stu tysięcy mieszkańców, więc pod tym względem jest całkiem podobnie. Mimo wszystko jestem koszykarzem, przyjechałem do Włocławka by grać w koszykówkę, a nie patrzeć na to, czy są w mieście fajne kluby nocne. Atmosfera w zespole jest bardzo dobra, mam świetnych kolegów w drużynie i to mnie najbardziej interesuje.
Numer, z którym pan będzie grał w Anwilu ma za sobą historię?
- Tak, jest z tym związana pewna symbolika, niestety mało szczęśliwa. Na prawym przedramieniu mam wytatuowanego mojego kuzyna, który był dla mnie jak rodzony brat. Został zabity, gdy ja miałem piętnaście lat, stąd moja decyzja, by grać z tym numerem.
Smutna historia...
- Niestety... Wiele mu zawdzięczam. Chcę go w ten sposób uhonorować i zawsze, gdy tylko mam taką możliwość, to wybieram piętnastkę na plecach.
Szczęśliwszy jest dla pana kolor niebieski, w którym Anwil również występuje.
- To dlatego, że w Vashon High School mieliśmy takie barwy, to były lata mojej młodości. Świetnie wspominam ten okres, bo byliśmy wtedy najlepsi w całym kraju i przez jakieś trzy lata nie przegraliśmy żadnego spotkania, mieliśmy bilans na poziomie 67-0, wygrywaliśmy różne trofea. Niebieski kojarzy mi się zatem ze zwycięstwem, mam nadzieję, że tu ich nie zabraknie.
Czy zmiana zespołu w trakcie sezonu może być dla pana trudna?
- Nie, to dla mnie będzie tylko i wyłącznie wyzwanie. Sam mogę się sprawdzić - zobaczyć jak szybko poznam innych, jak szybko zaadaptuję się do tej ligi i do tego, co wymaga ode mnie trener. Wszystko co robię, chcę robić na najwyższym poziomie, nie ma miejsca na wymówki.
Czy fakt, że w zespole grają inni koszykarze ze Stanów Zjednoczonych pomoże panu w aklimatyzacji?
- Jasne, zawsze jest mieć dobrze obok siebie innych Amerykanów. Na pewno będzie mi łatwiej i będziemy się dobrze dogadywać - Tyler wychowywał się w Utah, mormońskim mieście. Toney natomiast uczęszczał na uczelnię, która znajduje się niedaleko mojej. Zdecydowanie dobrze jest mieć bratnie dusze w zespole.
Pana pierwsze spostrzeżenie po przyjeździe do Włocławka?
- To jest miasto koszykówki - bez dwóch zdań. Gdy tylko wylądowałem w Warszawie i rozglądałem się za osobami, które po mnie przyjechały, to od razu dało się zauważyć, że są z miasta, które żyje koszykówką! Atmosfera w środę była niesamowita, trener dba o szczegóły, drużyna jest świetna. Nie pozostaje mi nic innego, tylko zostawiać serce na parkiecie.
Nie mogę nie zapytać o atmosferę na trybunach w środę - rekord frekwencji w sezonie, było głośno?
- To co się działo na trybunach było szalone, ciężko opisać. Przekaż kibicom, że jeśli będzie tak na każdym meczu, to będziemy niepokonani w tej hali! Przyznam szczerze, że na rozgrzewce tak tego nie czułem, było sporo wolnych miejsc, z każdą minutą jednak hala się zapełniała. Nagle przychodzi do prezentacji zespołów, po chwili sędzia podrzuca piłkę, rozpoczynając mecz, ja się rozglądam i ciężko mi było znaleźć wolne miejsce na hali! To mi przypominało atmosferę meczów uczelnianych, które są naprawdę bardzo głośne. Liczę na taki doping podczas mojego pobytu tutaj.
Chce pan coś jeszcze przekazać fanom Anwilu?
- Przychodźcie na nasze mecze tak licznie jak w środę. Mam nadzieję, że wpasuję się w ten zespół i będziemy jeszcze silniejsi. Obiecuję kibicom, że będę grał z energią, pasją i będę chciał wznosić moich kolegów z drużyny na wyższy poziom.
Rozmawiał Michał Wietrzycki
Follow @m_wietrzycki
Informacje sportowe możecie śledzić również w aplikacji WP SportoweFakty na Androida (do pobrania w Google Play) oraz iOS (do pobrania w iTunes). Komfort i oszczędność czasu!