WP SportoweFakty: Po pobycie w kilku krajach i zbieraniu doświadczenia jako szkoleniowiec trafił pan do Polski, gdzie wcześniej bardzo dobrze radził sobie w roli zawodnika. Kierunek związany z naszym krajem był nieuchronny?
Milos Sporar: Tak naprawdę przez ostatnie parę lat chciałem trafić do Polski. Interesowały mnie wydarzenia, które tutaj mają miejsce, oczywiście też związane z koszykówką. W końcu otrzymałem telefon i zaproponowano mi Noteć Inowrocław. Wiedziałem, że będzie ciężko, aczkolwiek dla mnie oznaczało to przede wszystkim wyzwanie.
[b]
Nie bał się pan go podjąć?[/b]
- Absolutnie nie. Ja się nigdy nie przestraszę. Walczę praktycznie całe życie i jeżeli jest zadanie do wykonania, robię wszystko, by je spełnić.
Można powiedzieć, że praca trenera już pana całkowicie pochłonęła?
- Na dzień dzisiejszy od 10 lat jest to mój zawód. Mam cele, które chciałbym realizować, a w Polsce dobrze się czuję. Cały czas utrzymuję kontakt z ludźmi i bez większej przesady powiem, że stanowi dla mnie taki drugi dom.
ZOBACZ WIDEO Piotr Żyła: Kamil Stoch z konkursu na konkurs pokazuje, że jest najlepszy
Coś pana zaskoczyło po przyjeździe?
- Nic specjalnego. Jako coach pracowałem na Węgrzech, w Turcji czy Słowenii, niemniej śledziłem polski basket, znałem jego realia. Rzeczywiście wcześniej nie miałem takiej styczności z pierwszą ligą, ponieważ raczej obracałem się wokół świata ekstraklasy, ale już wiem, że to całkiem dobre rozgrywki o mocno wyrównanym poziomie.
Który moment jeżeli chodzi o trenerską profesję uznaje pan za najważniejszy?
- Właściwie ten, gdy skończyłem karierę. Jako zawodnik zdecydowałem, że chcę się tym zająć, być profesjonalistą. Przeszedłem dość ciekawą drabinkę. Najpierw założyłem własną szkołę. Potem doświadczyłem etapu kadeta, juniora, aż po szczebel koszykówki zawodowej. Szedłem po kolei i uważam tą drogę za świetną. Zbierałem powoli doświadczenie, uczyłem się wielu rzeczy, które procentują.
Z tego co wiem pobyt w Turcji związany był z ważną osobą na Bałkanach, która obdarzyła pana zaufaniem.
- Rzeczywiście trener Jure Zdovc, de facto wielka koszykarska legenda na Słowenii, prowadził wówczas kadrę narodową, a równocześnie trenował turecki zespół Royal Gaziantep. Mając mnóstwo obowiązków związanych z reprezentacją zaproponował mi zastępstwo, abym przez pierwsze tygodnie sezonu zajął się jego drużyną klubową. Przecież Turcja to absolutna czołówka pod względem poziomu jeśli chodzi o rozgrywki ligowe. Generalnie znajduje się w jednej grupie z Hiszpanią czy Rosją. Pobyt tam okazał się znakomitą przygodą.
[nextpage]
W Polsce wyznacza sobie pan szczeble, po których zamierza się piąć w górę?
- Na razie tylko Inowrocław. Staram się jak najbardziej pomóc chłopakom, którzy tu grają, całemu klubowi, ludziom go tworzącym. Skupiam myśli wokół Noteci. Co będzie potem? Czy współpraca będzie kontynuowana? Nie wiem. Liczy się następny mecz i to jest moja przyszłość. Póki co w drużynie, mieście czuję się naprawdę dobrze.
Przychodząc do Noteci musiał pan zdawać sobie sprawę, że odeszło dwóch istotnych graczy.
- Oczywiście to pewna strata. Mniejsza rotacja składem i tak dalej. Ten fakt może stanowić pewien problem, aczkolwiek jeżeli zawodnicy będą zdrowi, tak bardzo chętni do pracy, wtedy poradzimy sobie i damy trochę radości kibicom, którzy wydaje mi się powoli wracają do hali, by wspierać drużynę.
Skąd tak dobre relacje z Polską?
- Mam tutaj naprawdę dużo kontaktów, a najlepszy z Grzegorzem Radwanem (były reprezentant Polski, występowali wspólnie w AZS-ie Koszalin i Kagerze Gdynia - przyp. red.). To właściwie mój najlepszy przyjaciel. Nawet jeżeli widzimy się raz w roku, stale ze sobą rozmawiamy, wymieniamy poglądy, dyskutujemy. Organizujemy wspólnie obozy dla dzieci i młodzieży, ponieważ Grzegorz również prowadzi własną szkółkę sportową. Dlatego też bez problemu podtrzymuję znajomość języka. Są też inni znajomi, choćby w Koszalinie, jednak z Grzegorzem mamy naprawdę świetne relacje.
Co wymieniłby pan za najbardziej pozytywną rzecz związaną z Notecią?
- Jestem bardzo zadowolony z postawy chłopaków, z którymi pracuję. Panuje świetna atmosfera sprzyjająca treningowi, poświęceniu. Moim zadaniem jest wytworzyć klimat, gdzie relacje opierają się na zaufaniu. Chciałbym równocześnie podziękować Łukaszowi Żytce. Przecież to on będąc przede mną stworzył tą grupę. To świetne chłopaki. Przynajmniej tak mogę powiedzieć na dzień dzisiejszy. Zobaczymy oczywiście jak będzie, gdy przyjdą porażki, ale nie zakładam, by stało się coś negatywnego. Ze swojej strony chciałbym, żeby po pracy ze mną stali się lepsi. Już u części widzę postęp.
Teraz przed wami bardzo trudny pojedynek z Legią Warszawa.
- Legia to wyłączny faworyt tego spotkania. U nas kłopoty zdrowotne ma Kamil Maciejewski. Rolę rozgrywającego może przejąć Bartosz Pochocki chociaż nie jest to jego nominalna pozycja. Niemniej poddawać się nie zamierzamy. Najważniejsze, żeby zaprezentować mocną defensywę i sprawić, że kibice odczują satysfakcję z naszej postawy. Jeżeli mecz uda się doprowadzić do końcówki przy wyrównanym wyniku to super. A potem? Faworyt nie zawsze wygrywa. Czy będzie łatwo? Oczywiście, że nie. Czy będzie ciężko? Bardzo. Ale spróbujemy.
Rozmawiał Adam Popek