Mateusz Kołodziej: Polska znów staje się Polską

O problemach polskiej koszykówki, o ludziach, którzy próbują ją sterować i kibicach, których ciągle jest garstka wiemy doskonale. Ostatnio pojawił się jednak promyczek nadziei w postaci polskich koszykarzy, którzy powoli próbują przebijać się przez stawkę zagranicznych, niekoniecznie lepszych zawodników.

W tym artykule dowiesz się o:

Stwierdzenie, że Polska Liga Koszykówki zaczyna przypominać te rozgrywki jeszcze z poprzedniego stulecia, a polscy koszykarze stanowią o sile swoich drużyn, jest zapewne stwierdzeniem nieco na wyrost. Moim zdaniem (wiem, że wielu osobom tym się narażę) pojawiło się jednak pewne światełko w tunelu. I nie chodzi tu o zarządzających polską koszykówką, bo tych z pewnością jeszcze długo nie zrozumiemy. Chodzi o głównych aktorów tej, jak to określa jeden z moich redakcyjnych kolegów Polskiej Ligi Komedii, którymi ku mojej radości coraz częściej stają się Polacy.

Zacznijmy o przepisie, który przez większość kibiców w naszym kraju postrzegany jest jako kolejna próba "zabicia" polskiej koszykówki (czego zupełnie nie rozumiem). Chodzi oczywiście o przepis mówiący o przebywaniu na parkiecie w czasie drugiej kwarty, w każdej drużynie "młodzieżowca". Jako jeden z nielicznych, od początku byłem zwolennikiem takiego pomysłu. Szkoda tylko, że większość trenerów nadal nie widzi owych młodych graczy w rotacji meczowej, a ich minuty spędzone na parkiecie kończą się wraz z zejściem obydwu drużyn na przerwę...Pomyślmy, co byłoby bez owego przepisu. Adam Waczyński z pewnością dalej byłby przez nikogo w Sopocie niezauważany, a jego kariera ograniczałaby się do popisów w pierwszoligowych rezerwach Asseco Prokomu. Dziś jego Victoria Górnik Wałbrzych co prawda żegna się z Polską Ligą Koszykówki, jednak on sam jest jednym z objawieniem ligi i jestem przekonany, że szukanie nowego klubu w najwyższej klasie rozgrywkowej nie zajmie mu dużo czasu...Czy tacy zawodnicy jak Łukasz Diduszko, Marcin Nowakowski mieliby szansę "wybić się" z drugoligowej szarzyzny i zasmakować gry w najwyższej klasie rozgrywkowej? A przecież swoimi występami wielkiej krzywdy klubowi nie wyrządzili...

O tym, że można wygrywać mając w składzie większość Polaków niż obcokrajowców pokazał ostatnio Atlas Stal Ostrów Wielkopolski. Po tym, gdy klub z powodów finansowych rozwiązał kontrakty z Amerykanami, szansę na pokazanie swoich możliwości dostali Polacy. Okazało się, że w najważniejszych momentach ciężar gry na swoje barki potrafił wziąć Łukasz Majewski. Z dobrej strony pokazali się Łukasz Seweryn oraz Tomasz Ochońko. I to m.in. dzięki tym zawodnikom w Ostrowie Wielkopolskim mogą się cieszyć z awansu do Ćwierćfinału. Ciekawi mnie natomiast, jaka będzie reakcja włodarzy kluby, co do polityki transferowej w następnym sezonie. Do tej pory zarządzający ostrowskim klubem na oślep ściągali kolejnych koszykarzy z Ameryki. Czy dobra gra polskich zawodników i zwycięski bój w fazie Pre play off z Polonią Warszawa (co przecież jest sporym sukcesem) zdoła w końcu przekonać, że na polskich graczy warto stawiać?

Być może wymienione wyżej przykłady wciąż nie przekonają najbardziej pesymistycznie nastawionych kibiców. Jednak prawdziwi fani tej dyscypliny potrafią się cieszyć z najmniejszego sukcesu. Oby tylko ten drobny sukces, który pojawił się w mijających rozgrywkach nie okazał się początkiem końca. Oby działacze klubów dostawali coraz więcej dowodów, że "polska jakość" też jest dobra, a polscy koszykarze, także Ci z niższych lig, zasługują na miejsce w Polskiej Lidze Koszykówki, a już na pewno, na dostanie przyzwoitej szansy.

Źródło artykułu: