- Za szybko chyba chcieliśmy świętować i to nas nieco zgubiło. Nastąpiło rozluźnienie i tym samym wprowadziliśmy niepotrzebnie nerwówkę w drugiej połowie. Wracając po przerwie mieliśmy do odrobienia osiemnaście punktów. To była spora różnica, wydawało się, że ciężka do nadrobienia. Uwierzyliśmy jednak, że możemy to wygrać. I udało się - powiedział zadowolony ze zdobycia tytułu mistrza Polski zawodnik Stelmetu BC, Adam Hrycaniuk.
Po drugiej kwarcie zielonogórzanie przegrywali sobotnie spotkanie różnicą osiemnastu punktów. - Chcieliśmy narzucić swoje tempo i grać swoją koszykówkę, ale nam to nie wychodziło. Kibice wspierali nas swoim dopingiem, ale my graliśmy katastrofalnie. W przerwie w szatni powiedzieliśmy sobie, że albo teraz albo nigdy. Nie raz wychodziliśmy przecież z takich opresji. Wyszliśmy na drugą połowę i zaczęliśmy swoją grę przede wszystkim od dobrej obrony. Zatrzymaliśmy Weavera, Trottera i Wiśniewskiego, którzy grali solidną koszykówkę. Drugą połowę wygraliśmy więc przede wszystkim dobrą obroną. Później koledzy dołączyli się z trójkami, bombardując kosz toruński - opowiedział.
Koszykarz przyznał, że piąty z finałowych meczów był niezwykle zacięty. - Podczas tego meczu było sporo spięć i mocnej walki. Armani wrócił z krwią na butach i do tej pory nie wiemy skąd - zażartował Hrycaniuk. - Ogólnie wrzało przez całe spotkanie, ale taki jest urok finałów. Każdy chce wygrać, a ekipa z Torunia postawiła naprawdę twarde warunki. Gratuluję im doskonałej gry, bo potrafili nas zaskoczyć zwłaszcza na własnym parkiecie. To była ciężka przeprawa dla nas, ale mieliśmy tą głębię składu i okazaliśmy się jako całokształt mocniejsi. To jest najważniejsze i teraz możemy cieszyć się ze złotego medalu - zakończył.
ZOBACZ WIDEO: Polak chce dokonać niemożliwego na K2. "To bardzo trudne wyzwanie, ale uważam, że da się to zrobić"